środa, 28 listopada 2012

Powrót legendy… – czyli jak dać się zapamiętać


Zastanawiałam się jak decyzja o moim powrocie zostanie przyjęta na miejscu, bo kończąc pobyt na Pięknej Wyspie – wielu obiecuje, że jeszcze raz i raz się zobaczymy, ale wychodzi jak zwykle, czyli wspomnień czar. Nie, żebym się specjalnie przejmowała, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że plotek na temat mój i Katarzyny było sporo, i nie były to miłe historie…
Na wejściu zostałam olana przez jedną koleżankę (nie doświadczyła nigdy lotu samolotem, nie tylko takiego powyżej 10 godzin ale jakiegokolwiek, więc ma marne rozeznanie jak wyrąbany może być człowiek po locie transkontynetalnym, więc prawdę mówiąc nie dziwię się, że się jej nie chciało na lotnisko jechać bo to kawał drogi), poznałam inną w zamian za to…
Moja ukochana Ye Laoshi na mój widok zapiszczała z uciechy i wyściskała mnie serdecznie na środku deptaka w Wendzarni.
Tina (Kasi asystentka zeszłoroczna) minęła mnie na chodniku i aż ją zatkało!
Starszy Pan od instrumentów też przetarł oczy a potem roześmiał się w głos, pytając co z moją siostrą (funkcjonowałyśmy jako bliźniaczki, szczerze mówiąc na wielu zdjęciach znajomi mają problem z odróżnieniem która jest która i w brak pokrewieństwa nikt nie wierzył)

Bifu, Tania oraz Kandydat na Męża Mark zareagowali identycznie – tak, pewnie, spotkajmy się … a kiedy będziesz na Tajwanie… Jesteś już? Ale jak to?
W HuaYuZhongXin od kopa mnie identyfikowano jako Złota Jabłonkę, wredna Ma Laoshi obdarzyła nieszczerym uśmiechem i spojrzeniem godnym bazyliszka (aż miałam ochotę jej lustrem przywalić przez ten koński łeb, wiadomo wszak, że na bazyliszki lustro jest stuprocentowo skuteczne, trzeba tylko z całej siły uderzyć w  gadzi pysk) i rozpoczęła podsłuchiwanie ze śledzeniem… Cóż, jak mówi Doreen, ona jest w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, potrzeba tylko czasu aby to dostrzec… Duuuuużo czasu i mocnych okularów…
Weasley aż zbladł kiedy mu oznajmiłam że ja po ta kurtkę (którą mu pożyczyłam na wycieczkę do Oświęcimia, a potem darowałam bo nie miał nic innego nieprzemakalnego), a potem mnie łagodnie opier…, czemu nic mu nie powiedziałam, kiedy był w Polsce…
Serdecznie przywitali się ze mną wykładowcy – Jerry Pang (ten od Historii współczesnej Tajwanu i inemuri) od razu mnie zaczepił koło bieżni, na Dejniela (chyba największego mego antagonistę i vice versa) chwilę przyszło mi poczekać, ale też się przywitał, także pani dziekan YuJane od Ekonomii Regionalnej - a siedzący koło mnie kolega bladł z wrażenia, że takie sławy mnie pamiętają i witają, pod dziekanatem, gdy on śmiałości nie ma do nich zagadać i głowę z lekka spuszczał na czubki butów. Mnie też szczerze mówiąc dziwnie się zrobiło.
Nasza mało kompetentna Konsti (którą większość międzynarodowych studentów miała ochotę posłać w kosmos za liczne błędy jakie popełniała) wyściskała mnie z piskami…
Ale – najlepsza była pani sekretarka. Popatrzyła na mnie bystro,przekrzywiła główkę po ptasiemu, uśmiechnęła się. Tydzień później podeszła po wymianie uprzejmości z wykładowcami i zapytała – czy to ty byłaś tu na wymianie w zeszłym roku? Potwierdziłam, a ona dalej – poznałam cię po tej sukience na szkolnych urodzinach…
Zielona sukienka w kwiatki stała się  moim znakiem rozpoznawczym. Pamiętam apel kolegi Sławomira, co pytał, czy ja innych ubrań nie mam ??? Nie wiem czy chciał mi dosłać parę ciuchów, czy dociąć – ale fakt, na większości fotek do połowy grudnia chyba występowałam w seledynkowej powiewnej romantycznej, bo wygodna, przewiewna, chroniła kolana przed klimy mroźnym powiewem, w tyłek się nie wrzynała i ograniczała przyklejanie krzesła do pośladków.
No dobra, tak naprawdę sukienka nie była głównym powodem…
Tak wrednych, kłopotliwych (walczących o swoje), a przy tym zdolnych i zaangażowanych zagranicznych studentek jak ja i Katarzyna to tu dawno nie mieli. I pewnie mieć nie będą… Jakiś powód musiał być, że kiedy niezidentyfikowana dziewoja trafiła do szpitala i wyszła nie regulując rachunku –  jako pierwszy trop, HuaYuZhongXin pytało mnie, czy nie korzystałam czasem z tutejszej opieki zdrowotnej (pytał nowy chłopczyk alias popychadło biurowe, a Ma Laoshi jak zwykle strzelała z ucha, przyczajona za załomem ściany). Ale zielona sukienka stała się tu legendą :D
Gorzej, ze legenda się z lekka przeciera, drugiej takiej mieć nie będę…

14 komentarzy:

  1. ~Agga
    29 Listopad 2012 00:03
    Ty – MULAN!!! :D
    ~Agga
    29 Listopad 2012 00:39
    A tak serio. Ktoś kto Cię raz poznał – wierz mi na długo potrafisz pozostać w pamięci. Już same opowieści zakorzeniają się w naszym systemie rzeczy wartych zapamiętania. U Ciebie idzie to automatem! Czy chcesz czy nie…
    Co do garderoby i zielonej legendarnej sukience?! Może powinnaś ją wypromować jako Hit Minionego Lata. Uszyć kilka kopii jako wersje limitowaną i opchnąć za gruby hajs!!
    W kraju gdzie jest wszystko – pewnie klon Komorowskiego nawet mają – a jak nie to na pewno hologram. To co materiał na sukienkę się nie znajdzie?!? Pomyśl – może to być niezły biznes :D
    A tak apropo garderoby… – skoro zdzierasz ciuchy to może kolej na wysłanie kolejnej paczki? Nie rób wiochy ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Majia
      29 Listopad 2012 04:37
      Agu, co do paczki to i tak by za 2 miechy przyszła, no chyba że się szarpniesz na lotniczą, od 200 zł/kg. Ciągle nie dostałam tej wys lanej po moim wyjeździe… pewnie na dniach przyjdzie, i dobrze, bo zaczyna się ochładzać a ja mam tylko bluzę z Bambim, prezent urodzinowy…
      Wiesz że ja ciuchy swoje kocham wiernie i noszę póki nie spadną :D Sukienkę kupiłam w szmateksie, jak szukałam w NewLooku takiej samej (allegro etc) to nie znalazłam, a szkoda, bo jest rewelacyjna pod względem materiału i wygody…
      O klonach pisałam, sama znalazłaś chińskiego Bastka :D więc i Komorowski się trafi, i inni… Tylko jak ja taka sławna jestem, to będzie poważny problem logistyczny, kiedy się zaczną pojawiać klony Madzi tu i ówdzie… A poważnie, na tutejsze warunki modowe, sukienka jest za długa (tu króluja ledwodupki), za obcisła w pasie (dziewczyny wolą luźne w brzuchu wory, maskujące azjatyckie sadło w talii) i za odkryta w ramionach (wystawia cię na zabójcze opalające UV)…
      zresztą mam w planach wykład odnośnie tutejszego stylu :D

      Usuń
  2. ~Mantis
    29 Listopad 2012 20:00
    Jak długo zamierzasz tam być? Obiecałaś napisać mi o filozofii, folklorze, wierzeniach i takie tam…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Majia
      3 Grudzień 2012 04:29
      Hm… do czerwca…
      Co do wierzeń i religii – dążąc do informacji niepodręcznikowych, dotkniętych własnoręcznie – muszę je najpierw zebrać. A to trwa… Na przykład teraz czekam na dzień ofiar dla zmarłych, żeby porobić fajne zdjęcia (z ukrycia, bo nie wszystkim podoba się namiętne fotografowanie szanownego świętej pamięci pradziadka i jego prochów oraz pozaziemskiego stanu posiadania w charakterze atrakcji turystycznej)

      Usuń
    2. ~Mantis
      3 Grudzień 2012 20:01
      Właśnie! Też mam taki dylemat. Nigdy nie wiadomo jak ktoś może zareagować. Raczej staram się pytać, czy mogę sfotografować.
      Z zainteresowaniem śledzę twoje ruchy.
      Zapraszam na drugiego bloga. :)

      Usuń
  3. Majia
    4 Grudzień 2012 11:38
    Wiesz, to nie zawsze jest takie proste… Ostatnio pytam kolezankę czy mogę w świątyni fotografować, tak tak oczywiście. Pytam dyżurnego mnicha – nie ma sprawy, podnoszę aparat i się rozjazgotały czytające sutry kobiety, ale tak, że wolałam wyjść…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Mantis
      4 Grudzień 2012 16:18
      Wiesz, a ja się nawet cieszę, że są jeszcze takie miejsca na Ziemi, że czasem trzeba i boso i bez aparatu.

      Usuń
    2. ~Agga
      30 Listopad 2012 19:19
      Yhy… z tym spełnianiem obietnic i tematem owych wpisów na blogu – to musisz się w kolejce ustawić :D

      Usuń
    3. ~Mantis
      1 Grudzień 2012 00:15
      A nic nie szkodzi. :) Poczytać o tym można też gdzieś indziej. Powodzenia dziewczyny! Dużo uśmiechu na codzień życzę. :)

      Usuń
    4. ~Agga
      30 Listopad 2012 19:23
      Co do sukienki – masz rację – nikt w taki model by się z azjatyckich „chomikczków” nie ubrał. A po lekkim tuningu i dopasowaniu do potrzeb (a to przykryć ramiona, poszerzyć w pasie, skrócić do półdupków). Fason sukienki przeznaczony byłby dla kogoś kto w naszych oczach przypominałby PROSTITUTILLE :D
      Czekam na ten wpis na temat stylu – koniecznie ze zdjęciami (w każdej ilości).

      Usuń
  4. ~Mantis
    5 Grudzień 2012 19:41
    A skąd ty Maju-Madziu, co się z samurajami prowadza, taką koleżankę Aggę wytrzasnęła? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majia
      6 Grudzień 2012 02:10
      Agga spadła mi z nieba, wraz rodzinnym dobrodziejstwem inwentarza – w konkeksje zgłębiać nie warto…
      Jest zaradną bizneswoman z własną firmą, oraz – wielkim sercem i talentem kulinarnym :D Zawsze mmnie: utuli, nakarmi i wspomoże – zwiezie z lotniska, przenocuje, dowiezie, spakuje, rozbawi, odziana w pończochy zaserwuje jajecznicę w celu zapchania żołądka przed ważną imprezą handlową :D . Tak się przyjęło – ja jestem niebieski ptak od zycia dzikiego – jak z telewizji, taka lokalna Martyna W. od opowieści o podróżach na koniec świata, nurkowania pod przeręblem i innych. Ona z kolei – uwielbia urządzanie domu z pieczołowitością mi zupełnie obcą, opiekuje się wszytskimi dookoła dziećmi, psami i resztą ludzkośći (pewnie moje przyszłe też będzie bawić, żeby biedny potomek miał rózwniez wzorzec kobiety nieco bardziej tradycyjnej), gotuje i piecze, robi kawę godną strof trzynastozgłoskowcem oraz serwuje jajecznicę odziana w pończochy (przed bardzo ważnymi wydarzeniami biznesowymi, w połowie szykowania sie znalazła czas na jajecznicę, pomidorki, chleb z masełkiem i rzodkiewki, mniam mniam).
      I odkąd się znamy – staramy się sobie pomagać :D

      Usuń
    2. Majia
      6 Grudzień 2012 02:28
      Ha, ona ma swojego Kolegę, po którego nie musiała jechać za Himalaje :D Wystarczyło w początki Jury Krakowskiej – jestem pewna, że nie wymieni go na innego. To ja z braku pasujących elementów w Polsce pojechałam szukać ich w szerokiej grupie wyboru :D (o moich sercowych perypetiach w Polsce pewnie też opowiem, będzie i śmieszno i straszno)
      Zresztą nie wiem, czy jej by taki samuraj spasował – to jest naprawdę wyzwanie, spotykać kogoś wywodzącego się z zupełnie innej kultury, z którym głebsze refleksje mogę wymieniać tylko za pośrednictwem trzeciego języka… Myślę, że każdy, kto chce i potrzebuje takiej wyprawy – to ją zrealizuje… A Aga woli palmy Chorwacji :D
      Ja od zawsze miałam tendencję do wariactwa – Aga pamięta, jak w zimny jak diabli koniec października pojechałam odwiedzić kolegę w Rosji (historia poznania kolegi na parkingu w Tesco przy pomocy zderzenia roweru z samochodem to już niemal kanon opowieści o Madzi), włażenia w dziwne miejsca, szukania wrażeń, gonienia z pistoletem i plecakiem, robienia domowej wersji materiałów wybuchowych… więc mi samuraj /mandaryn/ Zulus w spódnicy z trawy/ Maorys w tatuażach pasuje do ogółu aury.
      Natomiast z panem PSY nie znalazłabym wspólnego języka – bo to Koreańczyk… A ponadto kreuje się on na osobę, w której towarzystwie wolałabym się nie obracać, czyli nadętego bubka. Natomiast, jeśli już kolebiący się obcokrajowiec w skośnych klimatach – to wybieram wersję chińsko-amerykańską (chyba), czyli Laowai Style, pokazujący dokładnie dziwactwa białasów w skośnym kraju.
      http://www.youtube.com/watch?v=7Dp5X5WOf2Q

      Usuń
    3. ~Mantis
      6 Grudzień 2012 16:53 · Odpowiedz
      Cieszę się, że obie jesteście szczęśliwe, czujecie się kochane i spełnione zawodowo. Jednocześnie, życzę wam obu i waszym najbliższym Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, gdyż w okresie przedświątecznym nie będę miała wiele czasu na blogowanie.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...