piątek, 9 listopada 2012

Proste(?) sposoby na czytanie po chińsku. Pinyin, bopomofo i inne cz I


Proste(?) sposoby na czytanie po chińsku. Pinyin, bopomofo i inne cz I

There is probably no subject on earth concerning which more misinformation is purveyed and more misunderstandings circulated than Chinese characters(漢字, Chinese hanzi, Japanese kanji, Korean hanja) or sinograms.-Victor Mairfrom the foreword to Ideogram, by J. Marshall.

Dzisiejszy wpis dedykuję Mantis i próbuję odpowiedzieć na jedno z pytań postawionych w komentarzu:
Wyczytałam, że język chiński składa się z około 50 000 znaków, do których wciąż dochodzą nowe, ale już 5-6 tys. wystarczy, aby biegle czytać(!) Lecz osoba, która zna ich tylko 2000 uznawana jest za analfabetę. Do tego dochodzi wymowa, która może być inna w zależności od dialektu plus kaligrafia… Chcesz nauczyć się chińskiego? Naprawdę? Jest to w ogóle możliwe? o_O
Pośrednio – o nauce ideogramów oraz niuansach wymowy kiedy indziej, dziś o łopatologicznym zapisie dla potrzeb edukacji.
Tylko sprostuję – 50000 znaków to stanowczo za mało – tak powiedziała z uśmiechem moja pani nauczycielka i pokazała mi opasłe tomiszcze o kartkach cieniutkich niczym bibułka. Oficjalny słownik znaków chińskich – Zhonghua Zidian podaje 85 568 znaków (wydanie z 1994 roku). Jednak w słowniku tym znalazły się oboczne formy jednego ideogramu, ujęte jako osobne pozycje. Ponadto, podaje on również znaki używane tylko w niektórych dialektach, słownictwo branżowe oraz archaizmy.
Z kolei mój szkolny słowniczek zawiera 3000 znaków, co w zupełności wystarczy do przeczytania gazety, obejrzenia filmu a nawet skomponowania maila do partnera handlowego czy wypełnienia druku urzędowego i ogólnie codziennej egzystencji. Egzamin państwowy HSK na poziomie B1 (wg wytycznych Common European Framework of Reference for Languages)wymaga znajomości 600 ideogramów z listy najpopularniejszych, B2 to 1200 znaków, C2 czyli poziom najwyższy, odpowiednik angielskiego CPE – około 5000 znaków. Dla porównania – „Wielki słownik ortograficzny PWN” pod red. E. Polańskiego (Warszawa 2003) zawiera 150 000 haseł, ale w ujęciu funkcjonalnym, w polszczyźnie posługujemy się przeszło dziesięciokrotnie mniejszą bazą słów (a już slang nowohucki momentami zdaje się ograniczać do mniej niż 100, z czego połowa to wulgaryzmy a reszta zaimki i spójniki…). Ergo – nie ma się co załamywać, tylko wkuwać krzaczki!
Jak zapisać język równie pokręcony jak chiński?
Sami Chińczycy jakoś nie widzieli problemu w tym, że ich język nie posiada alfabetu, a aby delektować się mozliwością czytania, przyswoić należy  masę skomplikowanych ideogramów, w dodatku w kilku wzorcowych typach kaligrafii (o tym kiedy indziej)… Problem pojawił się wraz z  wizytami białego człowieka na skalę hurtową -gdy każdy szanujący się handlowiec chciał uskubać co nieco z przebogatego i egzotycznego chińskiego tortu (jedwab, nefryt, herbata, mandarynki, papier, porcelana … ) i jakoś musiał negocjować nie tylko na migi, a także -gdy zjawili się misjonarze przynoszący nową religię dalekiego zachodu.
Dygresja I – nasi też tu byli! Źródła wspominają o Polakach, jezuitach Michale Boymie i Mikołaju Smoguleckim, którzy krzewił wiarę europejską wśród buddystów, taoistów i zwolenników wiary w przodków oraz innych animistów. Ponadto, jak ich zwano -卜彌格 Bǔ Mígé oraz穆尼阁 Mù Nígé, zajmowali się także: nauczaniem matematyki, kreśleniem map i spisywaniem dokładnych relacji ze swoich podróży po rozmaitych zakątkach Chin. Kiedyś napiszę o nich więcej, bo biografia Michała Boyma mogłaby stać się kanwą dobrego filmu akcji, thrillera politycznego i audycji przyrodniczo-antropologicznej – wciągneła mnie bardziej niż przereklamowany Grey III
Misjonarzom, zmotywowanym koniecznością nauczenia się języka lokalnego w celu efektywnego nawracania zdziczałych owieczek zawdzięczamy pierwsze systemy zapisu. Misjonarze skodyfikowali między innymi języki grupy Hakka oraz poszczególne dialekty Aborygenów tajwańskich – które dzięki temu przetrwały, pomimo nie zawsze przychylnej polityki władz. No dobra, bez eufemizmów – Czang Kaj Szek tępił Aborygenów jak mógł i uniemilał im życie w miarę swoich całkiem sporych możliwości, pomimo, że  nie wspierali nigdy oni znienawidzonych komunistów ani Japończyków. Mówić mieli po mandaryńsku, ewentualnie tajwańsku, śpiewać po swojemu czy nosić plemiennych ubrań nie wolno było, demonstrowano ogólna dezaprobatę do wielkookich, ogorzałychMaorysów, piętnując ich zwyczaje jako prymitywne. Dopiero od niedawna Aborygeni z 14 plemion są trendy, jako dziedzictwo kulturowe…
Zapraszam do zapoznania się z jednym z dialektów aborygeńskich. Prawda, że nieco inny niż standardowy mandaryński? (muzyka, nie ma się czego bać)
Zatem pośrednio dzięki misjonarzom z konkurencyjnych zgromadzeń funkcjonuje do dziś kilka równoległych romanizacji:
- System Wade- Gilesa- najpopularniejszy w XX wieku. Dzięki niej Beijing nazywamy Pekinem, i ćwiczymy Kung-fu a nie gongfu. „Wade-Giles” tony zapisywał cyferkami umieszczonymi obok wyrazów, więc szersza publiczność te dziwne numerki opuszczała. I dlatego Pekin, i taoizm, i Konfucjusz, i Kosinga, i Sun Yatsen, i Chang Kaishek i Mao Tsetung, co ogółem do wymowy oryginalnej ma się jak Rolex szwajcarski do T-Roleksa z dworcowej budki…
Hanyu pinyin - będący najpopularniejszą formą zapisu za pomocą standardowego 24-znakowego alfabetu łacińskiego (plus niemieckie ue umlaut) plus znaków diakrytycznych nad samogłoską. Proste jak konstrukcja cepa niemal. W kontekście wczorajszej homofonii, słów zapisanych jako zhan ton 1 jest 7 głównych(oznaczających: świętość, klejenie, osiągnięcie, nawilżenie, dotyk, gadatliwość, koc, odwinięcie) plus z 30 derywatów w rodzaju odpakowanie prezentu, zwilżyć łzami itp. Uważam zatem, że te 3000 to poziom średnio-rozwiniętego człowieka, a nie analfabety (ale Chińczycy kochają przesadyzm i propagandę „najtrudniejszości”, więc nie dziwi mnie obiegowa opinia).
[Osobiście z pinyina korzystać nie lubię, drażni mnie i myli. Wolę czytać znaki, nawet ze złym tonem -co budzi naprawdę duże zdziwienie, bo nie jest typowe dla obcokrajowców. Amerykanie wprost mówią, gdzie mają naukę znaczków, i wymagają pinyina pomocniczo na wszystkich poziomach edukacji.  A ja hanzi po prostu lubię, kreślenie ich z zachowaniem kierunku, kolejności, harmonii i innych elementów  składowych bardzo mnie uspokaja i wycisza.]
Pinyin jest standardowym systemem transkrypcji w Dużych Chinach – tam każdy Chińczyk mały już od dziecka w szkole stuka romanizację znaczków. Klawiatura chińskiego komputera jest mniej więcej europejska, można więc wklepać ten przykładowy zhan uzywając europejskich klawiszy, do tego wybrać ton i rozwinie się paseczek ze znaczkami, spośród których jeden na pewno będzie tym zhanem, o który nam chodzi. Proste, prawda?
Pinyin ma wpływ na model nauczania obcokrajowców po jednej i drugiej stronie Kanału Tajwańskiego. O ile na Tajwanie od pierwszych zajęć jesteś zaznajamiany jednocześnie z wymową oraz pismem (z różnym, najczęściej średnim skutkiem), uczniowie z Szanghaju po pierwszym roku mogą szczycić się super wymową, ale w kwestii wynalezienia czegokolwiek w menu, na mapie czy gazecie leżą i kwiczą, bo od pierwszych zajęć piłują jedynie tony i wymowę, rzeczywistość poznają fonetycznie i wizualny system charaktersów jest dla nich kosmiczną zagadką. Dyskusja o wyższości jednego nad drugim toczy się zaś wciąż na podobieństwo tej o świętach Wielkanocy i Bożego Narodzenia :D
Bopomofo – ponieważ romanizacja jest niedokładna, a poza tym Tajwańczycy nie będą naśladować Chińczyków ze względów ambiconalnych, na południowy wschód od kanału stosuje się alfabet fonetyczny bopomofo, podobny trochę do japońskiej hiragany i katakany oraz koreańskiego hangul. Bopomofo to zbiór 37 znaków odpowiadającym chińskim głoskom. Jest wprowadzany pomocniczo w szkołach przy nauce poprawnej wymowy oraz czytania (w 1 klasie, podobnie jak u naszych pierwszaków zgłębiających meandry alfabetu).
Książki dla dzieci zawierają tekst zapisany ideogramami oraz alfabetem bopomofo. Nie umiesz przeczytać znaku i nie rozumiesz tekstu? Nie szkodzi, przeczytaj na głos, na pewno rozumiesz słowo! Z tego powodu Tajwańczycy mają spory problem z pinyinem… Moje xiaolaoshi na przykład we dwie albo i trzy potrafią deliberować nad zapisem wymowy w pinyinie (i jeszcze się rąbnąć, tzn napisać inaczej niż mówi to moja książka, słownik i wujek Google), podczas gdy w bopomofo robią to odruchowo. A dziś nawet i nauczycielka się chwilę zastanawiała jak podpisać krzaczki na pandę :D
No i klawiatura komputerów jest przystosowana do zapisywania w bopomofo własnie, i wygląda mniej wiecej tak:
Górny prawy rógkażdego klawisza to własnie znaki bopomofo, i od razu mówię, nie są przyporządkowane do liter europejskich, głoska „a” znajduje się na klawiszu 8, a tam gdzie nasze zwyczajowo mamy „a” na klawiaturze qwerty, Tajwańczycy mają „m”. Wolno im… :D
W efekcie potem rozdziawiają paszczęki kiedy piszę po angielsku bezwzrokowo, w solidnym tempie 20 słów na minutę. A potem czekają godzinami aż systemem biblijnego „szukajcie a znajdziecie” dotrę do końca zdania po chińsku :D
C.D.N

4 komentarze/y do Proste(?) sposoby na czytanie po chińsku. Pinyin, bopomofo i inne cz I

  • Jeżeli wszystkie informacje są prawdziwe, to twój blog uznaję za arcyciekawy. Dziękuję uprzejmie za dedykację i możliwość poznania i obcowania z chińską i tajwańską kulturą.
    • Majia
      Z wysokim prawdopodobieństwem potwierdzam ich prawdziwość… i nie są to informacje tylko z wiki :D Dziekuję za uznanie.
      Dedykacje piszę zawsze, kiedy ktoś podrzuci mi temat rozważań. Ale z tego tekstu jestem szczególnie dumna, bo pisałam go nad ranem już w sumie, jako odskocznię po zawodowym arcypasjonującym tłumaczeniu z polskiego na angielski zagadnień dotyczących czyszczenia dywanów. Sama nawet nie wiem, kiedy wyszło mi przeszło 1500 słów i musiałam podzielić notkę na dwie mniejsze
  • ~Agga
    W tym miejscu chciałam gorąco podziękować mojej kuzynce za przetłumaczenie nudnego tekstu na temat „konserwacji wykładzin wełnianych w obiekcie hotelowym”.
    Dziękuję bez Ciebie bym tego nie wykonała.
    Muszę też Cię przeprosić za zmarnowany dzień i za bolące poślady od siedzenie 6 godzin nad kompem. Ale widzę że w drodze relaksu narodził się całkiem ciekawy wpis – aż nad-ciekawy. Nie miałam nigdy wcześniej styczności z chińskim poza tym w TV, na placach targowych i w instrukcjach obsługi. Przeczytałam ten wpis i równie dobrze mogłabym przeczytać zapis kodu DNA – wiem co czytam, ale za cholerę nie przyswajam.
    Ty masz zdolność do przyswajania języków – a ja do gotowania.
    • Majia
      Agunia – wyjaśniłam Ci już – robię to dla Ciebie, bo ty niejednokrotnie mi pomogłaś, więc totalnym skurwysyństwem byłoby zlanie Ciebie w potrzebie. Oczywiście, ze sobie pomarudzę, ale urazy nie chowam, a i paski (od szczebli na krześle) już mi z tyłka zlazły :DPonadto omówiłyśmy już zbawienny wpływ tłumaczenia na kwestię towarzyską…
      I to było więcej niż 6 godzin :D A poważnie – rozważ wyjazd do Armenii, to nie Afganistan ani Azerbejdżan. Tydzień ich „poszkolisz” z obsługi odkurzacza, z czego większość i tak spędzisz na bibach i turystyce.
      Nie wiem czy pamiętasz Grześka (tego łysawego) – on się pod pozorem robót ziemno-elektryczo- jakichśtam trzy tygodnie opie… w Gruzji. Cośtam zmontował, a tak to wińsko i pieczone barany i polegiwanie na leżaku przy hotelowym basenie lub wycieczki po pobliskich górach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...