poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Tajemnice uroczej pieczarki :D - czyli wyniki konkursu psiego

Reakcja na widok zdjęcia "pieczarkowego" psiuńcia była jedna jedyna dozwolona:

Najpierw:
- Oooooo jaki słodki!
A potem, gdy cukier nieco opadł i percepcja się polepszała, szczegóły zaczynały być widoczne:
- Matko, gdzie ten pies ma uszy?????

Złośliwie bym mogła pomówić fryzjera, że się mu ręka zatrzęsła i uszy podzieliły los reszty futra... Ale nie. Aż taki tragiczny to ów zakład nie jest, no może poza zbytnią ułańską fantazją artysty z nozyczkami, co braki w wiedzy na temat kanonu strzyżeń poszczególnych ras nadrabia inwencją. Ale to wiemy my, przybysze z dziwnej Europy, gdzie niektóre zegary wciąż pokazują czas "rzymski" a nie normalne cyferki. A Tajwańczyk cieszy się, że tanio "oszczyg se" pupila, pupil "cieszy się" bo dostał smakola, albo tortura dobiegła końca, no i wszyscy są szczęśliwi.

A pieczarka ma uszy. Oto dowód.
Dobra, a teraz cała historia pieczarkowego upokorzenia i sromoty.
Był sobie raz piesek. Rasy "Biszon", a konkretnie "biszon kędzierzawy". Po chińsku 比熊, już bez zwracania uwagi na detale.Takie małe, kudłate, szczekające, białe, pies towarzyski.
 Futro miał, jak to biszon - długie, miękkie, kręcono-falowane i białe, idealne do zamiatania podłogi a nadające mu wygląd rozwichrzonej kulki bawełnianej przędzy na drobnych łapkach.
I przyszedł ten dzień, gdy nastapiła kolizja drobnych wydarzeń determinujących los człowieczy i psi. Pies zasapał się o raz za dużo, właściciel przejeżdżając przez skrzyżowanie oberwał w twarz ulotką salonu o promocyjnych cenach strzyżenia, a słupek rtęci pokazał 35C w cieniu. 
I psssssstryk, magicznym zrządzeniem losu czekająca na autobus biała jak śnieg zamorska blada twarz chłodząca się w salonie psiej piękności (albo garażowym pokoju wstydu i upokorzeń) stała się świadkiem takiej oto sceny.
Przyszedł pan, z pieseczkiem w torebuni.
Wywalił pieseczka na stół i zaordynował:
- Mojemu biszonkowi, fryzurę modną i wygodną, na raz! I jeszcze krótką, żebym nie musiał co tydzień latać na poprawki bo mi się piesek zapoci w upale!
Biszonek czując co się święci - strzelił pokazowego focha i usiłował zamknąć się w sobie.

Jak większość psów przybywających do tego salonu, czujących pismo nosem i smrodek konieczności chodzenia na spacery w papierowej torbie na łbie, żeby sąsiedzi nie rozpoznali i nie dręczyli sakrazmem długo po tym jak włosy odrosną. 

Ale na nic się zdały jego wysiłki - i wylądował na stoliczku, zapięty starannie na wypadek prób desperackiej ucieczki. A mistrz golibroda - goliłapa przystąpił z brzytwą.

Efekt no cóż... Kanony estetyki, także psiej bywają różne. Właściciel był zachwycony (albo świetnie udawał), pies uszlachcony nową rozwianą grzywą i resztą ogarniał mimikę... Ja tłumiłam parsknięcie lub zakłopotany rechocik...
Ale - suczka -biszonka mijana w drzwiach rzuciła naszemu bohaterskiemu 比熊 powłoczyste spojrzenie, i spłoniła się dyskretnym rumieńcem, w tonacji pasującej do lawendowych refleksów na uszach...

A teraz jeszcze konkursowo.
1. Piesek to biszon (maltańczyki mają gładki włos, biszony falowany)
2. Osoby które trafnie odpowiedziały proszę o zgłoszenie się na maila (majia.gongzhu at gmail dot com) w celu uzgodnienia detali.
3. Nagrody wyślę Pocztą Polską w ciągu najbliższych 2 tygodni (czyli kiedy dotrę do domu). Poczta tajwańska działa zazwyczaj dobrze, ale z uwagi na ostatni tajfun trochę spadła im efektywność.

PS. Maltańczyk (po chińsku 瑪爾) potraktowany brzytwą też się trafił. 

PS 2. Ktoś (Andrzej) mi sugerował że ta rudawa "chihuahua" z poprzedniego postu to w rzeczywistości pomeranian Boo (znany też jako najsłodszy szczeniak internetu). Nie. Cziłała jest cziłałą długowłosą. Aczkolwiek ... Z uwagi na to że Boo the cutest puppy jest popularny wszędzie na świecie, to i szpic miniaturowy zaczął być na Tajwanie ikoną dobrego smaku i doskonałym dodatkiem do innych gadżetów świadczącym do doskonałym smaku i zasobnym portfelu. I takiego też salon fryzjerski wśród swoich klientów ma...


wtorek, 4 sierpnia 2015

Pieskie letnie tajwańskie życie...

Już kiedyś pokazywałam wam tajwańskiego husky w wersji letniej. I kota prawie perskiego, śnieżnobiałego, na skwar kanikuły do skóry gołej opitolonego.

Mnie już przestały zadziwiać takie przypadki, ale...
Pewnego dnia zaczęły pojawiać się one nie pojedynczo w stosownych odstępach czasu pozwalających przetrzeć patrzałki i pokiwać głową w zadumie - ech, kumie, co te Tajwańce nie wymyślą znów. O nie. Zwierzyna przystrzyżona "na fantę" (starsi będą pamiętali tą reklamę), albo inną fantazję trzęsących się rąk podekscytowanego balwierza zaczęła mnie wręcz prześladować. Więc tarłam oczęta aż mi się fotochrom z okularów zdrapał, i głową kręciłam że mi w karku krąg atlas strzykał głośniej niż zepsuty wydech sąsiedzkiego skutera, i podszczypywałam się w rozmaite miejsca na ciele, płosząc cellulit - dotąd spokojnie rozkwitający na tajwańskiej diecie.
Już bałam się że pan od odpędzania karaluchów do mieszanki trujących dymów i wyziewów dezynsekcyjnych dodał czegoś zdecydowanie nielegalnego, a parada farbowanch sznaucerów i obsmyczonych cziłała to preludium do finałowej bitwy jaką stoczę z na przykład różowym puchatym smokiem czającym się w kuchni (której, notabene, nie mam). Ale tajemnica osobliwie wyglądających kosmitów, którzy kiedyś pewnie byli psami - wyjaśniła się prozaicznie.
Po prostu - niedaleko mego domostwa otwarto salon strzyżenia, pielęgnacji i upiększania zwierząt domowych. A że ceny zaproponowano promocyjne (póki się personel nie nauczy jak tą brzytwą i nożycami operować żeby nikomu nie zrobić krzywdy), to i lud wraz z pupilami walił drzwiami i oknami - z połowy dzielnicy minimum.

A ja- wraz z ludem. Bo wspomniany salon znajdował się 2 metry od przystanku, więc czekając na autobus oglądałam z bliska, bliższa i baaaardzo najbliższa (oczywiście zaprzyjaźniłam się z obsługą...) rozmaite biedne i biedniejsze ofiary losu, przywiedzione na rzeź i masakrę nożyczkową. W dodatku jedną z recepcjonistek w owym przybytku jest moja  koleżanka Vera, więc wiadomo. Korzystałam ile wlezie:) i zdjęć cykalam tabuny.

Zatem, co my tu mamy...
Dla rozgrzewki - pudle. A raczej jeden, ale za to strzyżony i  podgalany co drugi dzień.

No dobra, pudle są nudne. W dodatku takie upokorzone pomponami na różnych częsciach ciała osobniki zdarzają się i w Polsce, bo to ponoć jedno z obowiązkowych strzyżeń na wystawy psów rasowych. Dajmy więc spokój pudlom.

No to może... sznaucerek? Który oryginalnie - postanowił (tzn. właściciel postanowił) zostać osłem. Albo kucykiem, bo córka właściciela sznaucera zażyczyła sobie kucyka i tańszą opcją było zrobienie wierzchowca domowym sposobem, niż zakup prawdziwego pony.

A jak się kucyko-szczekacz znudzi, to zawsze mu można jeszcze jakiś szlaczek dorzucić, albo zmienić wizualizację odrobiną koloru.

Albo... Hmm... Corgi.
Ostrzyżony oryginalnie, bo do połowy, i w "rękawiczkach", jak na prawdziwego psa z królewskiego dworu przystało.

I shiba inu, niemal trak popularny jak pudle i yorki. W awangardowym strzyżeniu pokazującym buntowniczy charakter własciciela i totalny brak zrozumienia dla idei trójwarstwowego futra chroniącego przed mrozem. No bo wszak na Tajwanie mrozu brak, to co tu do rozumienia? A irokez jest zawsze cool.


Długowłosego jamnika też nie ominie rach-ciach-ciach.

Ani długowłosego z założenia shi-tzu.

Ani długowłosego chihuahua, cziłały znaczy. 

Młodociany srodze się dziwował - czemu ja tak uparcie pstrykam focie, czemu robię oczyska wielkie i zielone jak piłeczki do tenisa, czemu kręcę głową i ciamkam z niesmakiem, czemu fukam i stukam się w czółko, czemu z ust mych korali perliste padają inwektywy rojące się od słów poważnie obraźliwych... Objawioną mu prawdę, gęsto przetykaną informacjami merytorycznymi (psy pocą się tylko łapkami, futro izoluje, długowłose rasy to raczej nie w tropiki) oraz emocjonalnymi wtrętami (półgłów nieziemski, bo półgłówek to za pieszczotliwie, ło matulu jakżeż można tak najlepszego przyjaciela znieważyć, ciekawe czy właściciele tych psów to masochiści czy sadyści, czy tylko wyjątkowe ofiary kurzej ślepoty???) skwitował krótko i całkiem sensownie:
- Ale przecież wszystkie psy LUBIĄ być strzyżone na lato!!!
No cóż.
Miny milusińskich mówią same za siebie.
Albo może to różnica kulturowa? I tutejsze psy zamiast merdać ogonem i uśmiechać się szeroko w ramach okazywania radości i wdzięczności wyglądają tak:
Radość na czterech łapach, od czubka nosa po ogon, prawda?

A wy... Wybralibyście się ze swoim pupilem do tajwańskiego "miszcza nożyczków"?

Na koniec zagadka.
Oto piesek, dzięki któremu sławna "fryzura na grzybka" nabiera nowej wymowy. Kto zgadnie, co to za rasa, której przedstawicielka poszła pod kreatywne dłonie i golarkę, i salon opusciła jako dorodna pieczarka?

Będzie nagroda, jakiś gadżecik psio-tajwański :D


Na odpowiedzi w komentarzach czekam do niedzieli 9.08. Do tego czasu nie będę publikowała komentarzy zawierających sugestie i hipotezy odnośnie tożsamości biednej pieczarki. Zatem jeżeli chcesz jeszcze dodać refleksję nad bramkarzem upokorzeń czyhających na biedne tajwańskie psinki - zrób to w osobnym komentarzu :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...