środa, 7 listopada 2012

Komar lata w nocy, komar lata w dzień…

(…)
kolejne trzy linijki zna chyba każde dziecko z blokowiska, a że mało cenzuralne – to nie opublikuję, zgodnie z dyrektywą ogłoszoną na fejsie własnym o zaprzestaniu nadmiarowego bluzgania. A że bluzg mi się jakiś zawsze wyrwie, to przynajmniej słowem pisanym nie będę grzeszyć (albo lepiej, i prawdziwiej – będę ograniczać, aby miodu płynącego z ust mych koralowych tudzież spod wypielęgnowanych paluszków ozdobionych odrośniętymi pazurkami – nie kalać). Zwłaszcza, że kilku moich kolegów, z których zdaniem i radą się zawsze liczę, zwracało mi uwagę na to, że mięskiem rzucam gorzej niż zawodowy kapral do poborowych…
Po tym wstępie przejdę do rzeczy – dzisiejszą lekcję chińskiego musiałam sobie odpuścić!!! Zaspałam!!! I to nie dlatego że zatopiłam się w jakiejś knidze i po prostu o brzasku zauważyłam, że noc nieprzespana… o nie… Dlatego, że coraz lepszy stan zdrowia mego, postępujące odtrucie z nikotyny i niezdrowego żarełka z Europy – nie jest tylko hipotetyczne. I oprócz lepszego samopoczucia i braku gluta w gardle oraz wzmocnienia węchu z apetytem ( i tych 60 kilo…), zafundowało mi wzrost atrakcyjności własnej. Na razie w oczach żeńskich ( a raczej nosach), konkretnie komarzych. A tak mi było dobrze zaraz po przylocie, kiedy to woniałam konserwantami, europejskim zanieczyszczeniem, uderzeniową dawką leków, zdezelowaną wątrobą, stresem oraz fajkami, a komary i inne tałatajstwo omijało mnie szerokim łukiem…
(o specyfice tajwańskich komarów już było TU, ale powiem tak -one wymiatają, są lepsze niż komando-foki, ruska alfa i inni po-grom-cy)
I dzisiejsza noc dobitnym była tego dowodem.
Co strudzone oczęta zamknęłam, przyjęłam jako-tako wygodną pozycję na niewygrzanym kawałku łóżka i przysnęłam, zaraz podrywało mnie upiorne swędzenie. A nie jest to zwykłe swędzenie, o nie! Bąbelek mniejszy niż po polskiej kłujce, ale pół kończyny można zadrapać!!! A jeśli zostaniesz ucięty w podeszwę stopki, to gratuluję ( i tu cisną się słowa jakie wolałabym ominąć szerokim łukiem…).
I tak do rana, a potem na konwersacji, namiętnie drapałam się po nogach (mamrocząc inwektywy pod własnym adresem, że taka głupia byłam i pozbawiłam się twardawego naskórka na piętach, bo do dzisiejszego drapania takowa ostryga  byłaby idealna…) oraz ramionach, aż koleżanka z Tajlandii zaczęła stukać mnie po łapach z jękliwo- miauczącym kazaniem w języku pół chińskim, pół angielskim zawodzącym na temat niestosowności takiej czynności, skutkującej poharataniem mojej ślicznie białej skóry…
Odkryłam ze zdumieniem iż mam też lekką alergię na OFFa… natomiast naturalny olejek, pachnący kwiatkiem zwanym „anginką” niestety, do spania się nie nadaje, bo mnie zapachy cytrusowe stawiają na nogi lepiej niż kawa.
Tajwan, z racji klimatu wilgotno-gorącego ma spory problem z tym małym bzykającym problemem (przeczytałam to i od razu mi się skojarzyło odpowiednio, ale o „tym” małym bzykającym problemie kiedy indziej, gdy już zbiorę materiał badawczy…) w postaci stad komarzych, gatunku wszystkim znanego z TV, Aedes aegypti.
Tak wygląda upiorny ssak krwiopijca, śliczny w sumie, te wzorki w zeberkę…
Aczkolwiek swędzi upiornie, przeciska się przez moskitierę (moja moskitiera jest średnio trudna do sforsowania – w jednym miejscu jest naderwana i zieje dziurą z wielkim neonem „robale wszelkiego rodzaju, welcome!!!”), opanował sztukę kamuflażu i krycia w stopniu mistrzowskim (pierwszy znany mi owad, chowający się pod stołem, w szufladzie a nawet w bucie…) i utrudnia życie.
Sama upierdliwość to nic, po prostu pragmatyczni Tajwańczycy kupują odganiacze do komarów (w formie kadzideł, brisów do kontaktu, psikaczy wycieczkowych typu Off-sroff oraz uwaga! czegoś, co wygląda jak rakietka do badmintona z podłączonym napięciem, i tym się macha dookoła siebie robiąc komarom bzzzzzzt! smażonko… Tu fota z allegro:)
Typowym widokiem są kostki u stóp i łydki podrapane do krwi…
No ale w obliczu zagrożenia dengą oraz malarią (dwa wredne choróbska, na które szczepionek nie ma a leki ratujące życie posiadają paskudne skutki uboczne) rząd tajwański oraz firmy prywatne podjął walkę z małym paskowatym najeźdźcą (nalotnikiem?). Jednym z przejawów jest konkurs na ilość ubitych owadów… Ostatnio wygrała pani Yuyen Huang, która ubiła przeszło 4 miliony sztuk…
W statystykach jej wygrana wygląda tak
-waga: 1.36kg/2,25 斤
-średnia ilość trucheł produkowanych na minutę: 90
-czas operacyjny: 1 miesiąc księżycowy/28 dni, wraz z początkiem pory deszczowej czyli ponoć w marcu
-wygrana: 3000USD
-cena za łeb ubitego komara: oszałamiające 0,00075 USD
Ciekawe, czy w Polsce taki recykling/alternatywna forma DDT by się przyjęła? (nie doczytałam, czy każdy startujący w konkursie dostaje kasę, czy tylko zwycięzca… )
Pokrzepiona posiadaniem sojuszników na froncie walki z krwiopijcą – idę się uczyć na jutrzejszy test!
i własnie zobaczyłam wredny ciemny cień, jak przemknął obok ekranu w kierunku biurka (szlooooooch! sfrustrowane wrrrrrrrrrrrrrrr! załamkaaaaaa!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...