środa, 23 kwietnia 2014

Pieskie życie na Tajwanie, czyli Polska to jest raj dla psów!

Niniejszy wpis dedykuję wszystkim właścicielom psów, którzy uważają, że ich czworonogi mają w Polsce źle, są dyskryminowani i prześladowani przez wredną Straż Leśną (za puszczanie psa luzem w lesie) oraz Straż Miejską (sprzątanie kup, chodzenie na smyczy i w kagańcu) jak i rolników (opeer za tratowanie zaoranych/obsianych pól) oraz sąsiadów, którzy czepiają się ogólnie.

Już parokrotnie poruszałam kwestię nieco odmiennego podejścia do zwierzaków, niż to, jakie znamy z Europy-Polski-tak zwanego "Zachodu". Na przykład tu:

Niby Tajwan to buddyści, wiedzą, że mogą wcielić się w ramach reinkarnacji w jakiekolwiek stworzenie, włączając w to mrówkę, kota, słonia, psa, krowę... Ale jakoś nie wywołuje to powszechnej refleksji i lepszego traktowania zwierzaków. Pokuszę się o rasistowskie stwierdzenie, że tajwański rozum skoncentrowany na rozwiązywaniu testów i najnowszych Iphonach - nie ogarnia kwestii współodczuwania, albo co gorsza wcielenia się w czyjąś rolę i postawienia się w cudzej sytuacji. Albo - równie rasistowsko i autoratywnie - że jest to typowy przejaw tutejszego braku myślenia, braku wyobraźni oraz braku empatii i szacunku (o których to jednak wiecznie Tajwańczycy gadają, że takimi empatycznymi i pełnymi respektu dla innych trzeba być).

Przykłady?
Ostatnio był na tapecie kurczaczek. Taki słodki puchaty gadżecik wielkanocny. Problem w tym, że on był ŻYWY, a raczej - ledwo żywy. 

Ale nikt nie widział nic niestosownego we wpakowaniu kurczaczka do kubka i obnoszeniu go po mieście. No bo przecież, ściółkę ma, powietrze ma, o co się zatem problem rozchodzi?

To może wątek dziczyzny. Wszyscy wiemy, że ratowanie i dokarmianie zwierzątek zimą czy opieka nad porzuconymi zwierzakami to piękna rzecz. Przygarnąć osieroconą sarenkę - to takie szlachetne. Prawda?
Tej sarence się chyba nie pofarciło z adopcją. Ale właściciel ma sklepik "Pod jelonkiem" i gwarancję tłumów walących aby pogłaskać Bambiego i strzelić sobie słit focie, po czym umieściścić na fejsie i ociekać zajebistością oraz ekologią i umiłowaniem zwierzątek. Bambi zaś daleko nie ucieknie, bo łańcuch ma tak ze 2 m długości.
Młodociany zeznał, że nie tak dawno w liceach modne i trendy było posiadanie "myszek" (przy czym pod tą kategorię podciągamy - myszy, szczury  nawet chomiki), które noszono w piórnikach (taaak, tych do przechowywania kredek i długopisów) albo - w kieszonkach. Oczywiście, myszki były jak najbardziej żywe, nie na baterie. No i takie myszki noszono fantazyjnie i podług tryndów, nie tylko tych kieszonkach na piersi, ale i w tych kieszonkach z tyłu spodni albo z boku spódniczki od mundurka. Nie muszę chyba pisać, jak to się kończyło dla owych "myszek"? Przy czym niezrażeni Tajwańczycy następnego dnia kupowali nowe, i biznes się kręcił, i gadżety często zmieniane więc się nie znudziły... Zresztą, myszki tanie i szybko się mnożą, to co za problem.

Ale miało być o psach? Zatem kilka sytuacji uchwyconej na mojej ulicy lub w okolicy.

Pisałam już wielokrotnie, że Chińczyk/Tajwańczyk lubi się pokazać. Że go stać na coś lepszego, fajniejszego i ładniejszego niż sąsiada. Na przykład drogiego i rzadkiego psa, takiego elitarnego. O, husky idealnie podchodzi !
 Jest drogi - kilkakrotnie droższy niż w Polsce. Jest dekoracyjny, bezsprzecznie. A takimi pierdołami jak charakterystyka rasy, zapotrzebowanie na ruch - kto by się przejmował.
Ciuszki się mu kupi pod kolor futra, i obrożę z błyskotkami, to będzie pies szczęśliwy. Spacer się mu zrobi ze dwa razy dziennie tak z 20 minut, w klatce będzie siedział to szkód nie narobi za wiele i nie pogryzie nikogo - za to sąsiedzi z zazdrości będą wariować. A temperatura?

Że Tajwan trochę bardziej gorący od Alaski? Seeeriooo? Naaaaprawde? No i co z tego???

Eeee, nie ma problemu, sambitny właściciel arktycznego pupila będzie trzymać wspecjalnej przeszklonej  lodówce albo klimatyzowanym boksie zrobionym na wzór lasku - żeby się pies czuł dobrze... Żartowałam. Tajwańskie rozwiązanie, tanie i praktyczne - się psa ogoli i będzie cacy.

Jedyne, co Polacy są w stanie powiedzieć na taki widok ociupanego na zapałkę haskacza czy alaskan malamuta - to mocno nieparlamentarne wyrazy najwyższego zdumienia i dezaprobaty... Tajwańczycy zaś pytają, co nas tak dziwi i oburza, przecież to normalne i całkowicie popierane działanie w celu ulżenia w temperaturze powyżej 20C (która w mojej części Tajwanu panuje przez jakieś 80% roku, a przez pół roku minumum jest to powyżej 30C)

Spacer? Pisałam już wielokrotnie o "skuterowaniu psa". Czyli - właściciel jedzie motorkiem przez miasto, a pies w nogach siedzi i kontempluje ożywczy dech spalin miasta.
Rzecz jasna, psy się przywiązuje smyczą do skutera - żeby spłoszone nie uciekły, lub nie oddaliły się w nieznanym kierunku podczas postoju na światłach. Ewentualnie, żeby było bardziej bezpiecznie lub "słodziasznie i uroczaśnie" - wsadzić pieska typu chihuahua/pudel miniaturka/maltańczyk w koszyk na froncie skutera, a takiego większego - do plecaka (żeby nie spadł ze skutera i się nie wiercił)
Nie wiem do czego wsadza się duże psy - ale takich rozmiaru wilczura lub lepiej na Tajwanie jest bardzo mało i nie spotkałam... Aczkolwiek, mogłoby to solidnie wstrząsnąć podstawami mego świata i poglądów - bo po Tajwańczyku można spodziewać się pomysłów typu ...nie wiem- doga niemieckiego upchać w karton po lodówce albo w śpiwór.

Właśnie, jak już jesteśmy przy wsadzaniu w cokolwiek ... Klatka? Wspomniałam coś o klatce? Co w tym złego, w Polsce też psy zamyka się w tzw klatkach kennelowych.  Taaa....
Ale nie tak jak na Tajwanie, gdzie pies jest zamknięty w klatce większość dnia, bez żadnych zabawek czy możliwości wyjścia. A siusiu? Klatka ma ażurową podłogę, więc można załatwić sprawę pod siebie i nie kłopotać pana/pańci zajętej budowaniem potęgi tajwańskiej gospodarki lub grą w Candy Crush.
Tu właściciel zadbał o pieska (bo to kolejna popularna i droga rasa- czyli brązowy pudel miniaturka) - klatka stoi w cieniu, piesek ma wodę i tylko "zażywa świeżego powietrza" przez około 5-6 godzin dziennie w czasie gdy reszta rodziny właściciela zajmuje się ważniejszymi sprawami. A że klatka stoi na ulicy,  która przylega do innej arterii, tłocznej i ruchliwej - więc nie brak ani hałasu ani spalin? A w czym problem i o co chodzi? Proste powiązanie dwóch faktów - "pies ma czulszy węch i słuch niż ludzie" i "ludzie poruszający się po ulicach miasta zakładają maski, żeby nie wdychać spalin i innych odorów" jest procesem myślowym wykraczającym poza umiejętności Tajwańczyka, dlatego moje współczucie dla piesków przywiązanych do skuterów i tkwiących przy ruchliwej ulicy przez cały dzień oraz zdegustowanie postawą właścicieli - jest zupełnie niezrozumiałe. Zresztą, czego się spodziewać po narodzie, co za kratki wsadza nawet kamienie...
Znaleziono na FB
Dokładnie naprzeciwko nadpobudliwego pudla (w tej klatce od rana do nocy drepta i kręci się w kółeczko), którego rodzina zamykała w klatce żeby się wyciszył i nie demolował domu kiedy oni są zajęci czymkolwiek spał sobie drugi piesek, zwany Parszywkiem.
Bok tego auta widać na zdjęciu z pudlem
Parszywek to typowy "nierasowy/wielorasowy" piesek hodowany przez tajwańskie rodziny, którym się rolnicza przeszłość odzywa w ślepym przywiązaniu do tradycji "trzymania zwierząt" i typowo wsiowym podejściu do owego trzymania. Na wsi Burki się spuszcza z łańcucha, żeby sobie luzem pobiegały, prawda? A w mieście? Psa się wypuszcza z domu rano, żeby sobie zorganizował rozrywkę i oszczędził kłopotu z wyprowadzaniem etc zapracowanym właścicielom.
Ta drzemka z językiem na wierzchu i do góry brzuchem :D
Więc Parszywek przesypia dzionek w różnych lokacjach na ulicy, od prawdziwego zdechłego truchełka różniąc się tylko tym, że czasem otworzy oko i oceni sytuację, a gdy jest niezbyt korzystna, to z niechęcią się przesunie. Przy czym pomimo, że zasyfiały, zapchlony, brudny i pokryty rozmaitymi ranami, Parszywek jest chyba najszczęśliwszym zwierzakiem, jakiego dziś opisywałam. Odkąd ujrzałam go po raz pierwszy, odczuwam nieprzemożoną chęć złapania tego stworzenia i umycia w celu stwierdzenia prawdziwego koloru sierści i skóry oraz płci, bo w sumie to może być całkiem ładna suczka platynowy blond...

Zatem kończąc - czy aby te polskie psy takie biedne? Jeżeli porównujemy się z innymi krajami, to spójrzmy nie tylko tam, gdzie trawa ponoć jest zieleńsza, a właściciele na uszach stają żeby psom umilić egzystencję, bo ludzie mają już wszystko, co im było do szczęścia potrzebne.

Czy głosowałeś już w plebiscycie Lotnicze Orły? Pomóż moim znajomym, i oddaj głos! Szczegóły TUTAJ - "Konkurs przedwielkanocny"


7 komentarzy:

  1. Irek 艾瑞克愛台灣
    Zapomniałaś napisać o tym, że owe pupile zabiera się ze sobą również do restauracji i bije się je po pysku jak próbują czegoś powąchać. W restauracjach nie pachnie jedzeniem, więc to nie problem, że mają wrażliwszy węch.

    Zabiera się je również do klubów nocnych ale tam muzyka gra cichutko, więc ich wrażliwszy słuch nie jest nadwyrężany.

    Jedna cute Tajwanka chciała wnieść nawet żółwia do klubu, a jak jej powiedziałem, że nie może to była bardzo zbulwersowana i nie widziała problemu. Nie mówiąc już o tym, że chcą wnosić słodkie kotki czy pieseczki w torebkach, że niby co za problem. A niektórzy na imprezę przyjeżdżali z psami, które później całą noc czekały przed klubem zagłaskiwane na śmierć przez urocze Tajwanki, czekając na swojego oprawcę, który nazywał siebie "Panem".

    Dokładnie to samo sobie pomyślałem o Buddyjskim współczuciu, które rzekomo szerzą, jednak jako znawca religii muszę napomknąć, że Tajwan do przede wszystkim ateiści i Taoiści, a Buddyzm jest w to po prostu mieszany, dlatego tak dużo tego widać. Nie mówiąc już o mniejszych religiach, których nawet wybitny znawca nie jest w stanie określić czym są.

    OdpowiedzUsuń
  2. córka zbójnika24 kwietnia 2014 21:00

    No, to proszę przekazać ode mnie Tajwańczykom, że ich stosunek do zwierząt zdecydowanie nie jest "uroczy" i "słodki"( a swoją drogą, jak brzmi chiński odpowiednik "kawaii"?).
    Zaglądam tutaj od jakiegoś czasu -i późno, bo późno - pierwszy raz pozostawiam po sobie ślad w postaci komentarza.( Niech Autorka Niniejszego Bloga wie, że to jeden z moich ulubionych blogów, więc proszę dalej pisać - w takim stylu i tak często )

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja myślę, że taki zwierzak, zwłaszcza żółw, nie nadaje się absolutnie na imprezy. Zastanawiam się jakby musiała wyglądać imprezka, żeby ów osobnik był zadowolony. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za miłe słowa i komentarz, i zapraszam na dłużej, i do komentowania też :D

    Tajwańczycy rozumieją i stosują wymieniennie Kawaii (rzadziej), i cute (jako jeden z powszechnie znanych we wszystkich grupach wiekowych wyrazów angielskich) i stosują z lubością w dużych ilościach w każdych okolicznościach...
    Odpowiednik po chińsku to Kawai i cute to 可愛Kě'ài, przy czym w tobrym tonie jest dodanie pedalsko-słodziasznego aaaa, i wyrażanie zachwytu (fonetycznie) mniej więcej tak KooooAaaaaiiiiiiijaaaaa, koniecznie z machaniem rączkami lub pyszczkiem glonojada, w zamierzeniu słodziasznym.

    Wszytsko może być keai, nawet kupa, pieski w ubrankach są szczególnie keaaaiaaa. Moja koleżanka ma psa jamnika, ale że ubranka męskie nie są aż tak keaiiaaaa w jej stylu, to... biednego psa ubiera w sukieneczki dla jamniczek.

    Myślę, że Irek by potrafił dodać kilka słów o stosunku zwierzę- człowiek i właściciel- osoba zwracająca uwagę. Trochę ich rozumiem, na przykład słynne już są opowieści o "biednych angielskich dzieciach, bez czapeczek i skarpeteczek" to wynik konfrontacji naszego modelu wychowywania z tamtejszym - dla nas słuszne jest dbanie o komfort cieplny niemowlaka, chronienie uszek , a Angielska mama w szczytnym celu hartowania będzie oswajała bobasa z hulającym wichrem. Moja koleżanka w Norwegii nie mogła uwierzyć, że za pacholęcią grożono nam laniem pasem, a w cywilizowanym Tajwanie czy Korei dzieci są karane za słabe napisanie testu - bo w Norwegii to czysta abstrakcja. Kiedy mali Tajwańczycy usłyszeli, że w Polsce nie ma "buxibanów" czyli obowiązkowych centrów koreptycyjnych i podczas wakacji polskie dzieci biegają luzem po podwórkach - to oczka mieli jak piłki tenisowe.

    Stad też Tajwańczyk ma mizerne pojęcie, że gdzieś na świecie psy się wyprowadza na długie spacery, kość do pogryzania albo piłka jest zdecydowanie lepszym pomysłem niż kolejna sukieneczka/czapeczka dla pupila,

    Kiedyś Irek mi opowiadał jak interweniował w sprawie szczeniaczka, którego właścicielka prała po główce bo ośmielił się ją ugryźć, a jej znajomi zaśmiewali się do łez. Irek zareagował obsobaczył pannę i jej kolegów i pojechał - po czym całe to towarzystwo zaczęło go gonić i tak dla nauczki spychać z drogi - w przepaść. Tajwańczycy, jakby to nie było obraźliwe, sprawiają wrażenie jakby mózgów używali wyłącznie do rozwiązywania testów, bo normalne myslenie w kategorii przyczyna-skutek jest bolesne i powoduje zmarszczki... Oczywiście - nie wszyscy są tacy, ale ci normalni mniej rzucają się w oczy

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm... Zółwie nie mają widocznych uszu, więc pewnie nie słyszą, więc ... odpowiednia dla nich forma kontaku z muzyką to jakaś techniawka z solidną dozą umc umc żeby w skorupach poczuły rytm.

    A poważnie, to żółwie mają całkiem czuły słuch i świetnie odbierają wibracje. Generalnie - ponieważ hodowałam żółwie, to wiem że dla nich każda podróż jest sporym stresem, więc żółw to domator, co imprezom mówi stanowcze NIE

    OdpowiedzUsuń
  6. Najpiękniejszym zwyczajem obrazującym miłosierdzie tajwańskie wobec braci mniejszych jest zwyczaj "darowania życia". Gdy ktoś popełni zły uczynek i te złe uczynki wpływają na pomyślność (bo oczywiście tak sam z siebie Tajwańczyk nie popełni rachunku sumienia) to wtedy ten zły uczynek można zbalansować dobrym uczynkiem, a coż może być lepszego niż darowanie życia? W celu darowania życia należy udać się w okolice dzielnicy Niaosong, gdzie można wykupić klatkę z wcześniej schwytanym dzikim ptakiem i wypuścić tegoż ptaszka na wolność - to nic że takie praktyki w ostateczności powodują większe chwytanie ptaków. Innym sposobem darowania życia to kupno żółwia i następnie podrzucenie go do bajorka w świątyni w Lotus Pond, gdzie taplają się tysiące żółwi, depczące po sobie i walczące o jedzenie.

    W ogóle pozdrawiam! Po ponad trzech latach pobytu w Kaohsiung ten blog jest jedyną odtrutką na otaczającą słodkość i tajwański egoizm. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Serdeczne dzięki za uznanie - i zapraszam częściej, rozgość się na dobre

    Wiem o które żółwie ci chodzi, raz w tygodniu jeżdżę tam dokarmić skorupiaki (bo mało ludzi odwiedzających świątynię chce szarpnąć się na całe 10 kuajów na małą przekąskę dla nich) i napić się najlepszej w tej części Kaohsiung kawy u prawdziwego Aborygena - polecam swoją drogą Paiwan Arabica naprzeciwko tej świątyni Guanyin z żółwiami. 50 kuajów za szklankę znacznie lepszą niż lura z sevena, a klimat kawiarenki - niesamowity.

    Zawsze poprawia mi humor po tym jak mi się zrobi przykro na widok syfu w sadzawce i paru żółwich zwłok z poobgryzanymi kończynami, dryfującymi po tym "raju". Chyba nigdy nie dostąpię tajwańskiego odkupienia przez darowanie życia... przynajmniej nie w taki sposób.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...