poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Śniadanie z duchem pradziadka - o Dniu Zamiatania Grobów, kulcie przodków i miłości, tak przy okazji I

Pamiętając o mowie liczb, uroiłam sobie iż Święto Zamiatania Grobów (Qinmingjie) wypada w dwie czwórki, czyli 4 kwietnia. Ostatnio tak wypadało, i wydało mi się to jak najbardziej logiczne... Podobnie jak to, że w tym roku Wendzarnia 4/4 postanowiła zamknąć się na cztery spusty...
Nieco wątpliwości zasiało w mej duszy uświadomienie sobie, że na Tajwanie - jakkolwiek by nie zamieszkiwała go horda pokręconych kosmitów - to jednakowoż święta religijne nie są okazją do dnia wolnego, i w sumie to święta religijne wyliczane są w kalendarzu lunarnym, nie solarnym.
(o kalendarzach pisałam TU >>KLIK<<). Ukoronowaniem medytacji i rozważań w tym temacie było zaproszenie mnie przez małą siostrzyczkę Joyce na obchody Dnia Dziecka organizowane przez jej szkołę. Dzień Dziecka i okazyjny festyn z imprezą w Zaduszki, to jednakowoż kłóciło się nawet z tajwańską ideologią religijną (a raczej moim jej pojmowaniem), jaka by nie była inna od naszej, katolicko-pokutnej.
No i wyjaśniło się.

Święto Czyste i Jasne - albo, tłumacząc z angielskiego - Dzień Zamiatania Grobów wypada po prostu w dwa tygodnie po przesileniu wiosennym (czyli naszym topieniu Marzanny) i uznawane jest za "początek wiosny", która z kolei na Tajwanie jest porą deszczową.

Tak jak w Miesiącu Duchów nie będziemy kąpać się w morzu, bo jest on czasem w którym dusze grzeszników wylegają za bramy buddyjsko-taoistycznych piekieł - analogicznie, podczas Święta Zamiatania Grobów złożymy odwiedziny naszym czcigodnym przodkom, zjemy z nimi obiad i zadbamy o ich dobrobyt przekładający się rzecz jasna na nasze powodzenie i szczęście na następne 365 dni.
Ale oooo ssssoooo chozzziii?

Azjatycka (chińsko-tajwańska) koncepcja nieba, piekła oraz miejsca duszy ludzkiej mocno różni się od tej serwowanej nam w europejsko-zachodnim kręgu kulturowym. Z jednej strony mamy buddyjską wędrówkę dusz, z drugiej konfucjańską koncepcję przodków obserwujących nas z zaświatów i dbających o nasz los w zależności od naszej dbałości o ich dobre imię i dostatek. Niestety, nie znalazłam osoby mogącej w miarę przystępnie wytłumaczyć mi owe zawiłe zależności - nie wiem, czy z uwagi na jakieś tabu otaczające wrażliwą kwestię antenatów i religii, czy z powodu obaw o jakieś prześmiewczo-sarkastyczne uwagi, czy zwyczajnie z powodu braku sensownego ogarnięcia tematu lub kompetencji językowej nie wystarczającej do konwersacji na tematy egzytencjalno-historyczo-filozoficzne.
Zatem reszta tego wpisu będzie malowniczym galimatiasem informacji zebranych przeze mnie w różnych źródłach i skompilowanych. I od razu uprzedzam - może zawierać błędy lub przeinaczenia... Człowiekiem jestem, omylnym i o wiedzy ograniczonej. W razie wykrycia rażących błędów, przeinaczeń i innych kwiatków -proszę o kontakt poprzez komentarz. Poprawię, przeredaguję i podniosę swój stan wiedzy.
Najpierw - kilka słów o obchodach Qinmingjie. 
Jak to na Tajwanie - centralnym punktem będzie jedzenie. Posiłek spożywa się z rodziną (żywą i nieżywą), w kolejności - najpierw czcigodni przodkowie konsumują "ducha strawy", a po pewnym umownym czasie nienaruszoną fizyczną postać potraw zjadają licznie zgromadzeni krewni.
Składanie ofiar w wersji mini - w kolumbarium
Krewni - co ważne - obowiązkowo udają się w rodzinne strony, stadami. Pełną ekipą rodzinną znaczy - i nie ma że boli, cześć i chwała przodków ważniejsza niż wszystko inne. Ale... w odróżnieniu od polskich Zaduszek - gdzie na groby chadza się również pospołu - tu istnieje rozgraniczenie. Wspominałam kiedyś o "rodzinie wewnętrznej i zewnętrzej", o tym, że rodzina ze strony matki traktowana jest po macoszemu i o tym, ze syn dba o prestiż nazwiska. Zatem, w rodzinie Młodocianego - tata Li i starszy brat Młodocianego noszący również nazwisko Li - obstawiają południową stronę wyspy, skąd wywodzi się rodzina Li. Za to mama Shi wraz z Młodocianym noszącym również (ku wielkiemu fochowi strony Li, a w wyniku przedślubnych negocjacji i układów) nazwisko Shi - udają się na północ, w okolice Tajpej czyli gniazda rodziny Shi - i tam oddaje im hołd, w nieco okrojonym zakresie, jako że w międzyczasie zarówno mama jak i syn stali się buddystami -co wyklucza odprawianie taoistycznych rytuałów.
Tak jak Mama Shi i Syn Shi, w wędrówkę ludów rusza mniej więcej 80% ludności Tajwanu... Standardowe stadne peregrynacje powodują - pomimo mizernych rozmiarów Pięknej Wyspy i naprawdę dobrze rozwiniętej infrastruktury komunikacyjnej - masakryczne korki. I szybciej chyba byłoby na piechotę dreptać, niż sunąć dostojnie w karawanie ciasno upakowanych na autostradach i innych drogach - autobusach i samochodach, zderzak w zderzak, lusterko w lusterko. O biletach na pociąg lub autobus w tym czasie można zapomnieć, zarezerwowano je już daaaaawnooo...
Dotarłszy na miejsce - dosyć losowo wybrane, bowiem na Tajwanie mało jest nekropolii sensu stricto, typu Powązki czy Rakowice, i wiele grobowców rodzinnych po prostu sterczy w szczerym polu, pod krzaczkiem i na miedzy, gdzie miejsce akurat było i feng shui pasowało - rodzina zabiera się za "dbanie". Grób dla Tajwańczyka nie jest bowiem tym, czym dla nas... Mało jest dopieszczonych pomników, błyszczących marmurów, parady wieńców i zniczy... Grobów nie odwiedza się - tak jak u nas, z rozmaitych okazji i rocznic. Grobowce stanowią temat tabu, nie łazi się w ich okolice bez potrzeby. I - uwaga - obowiązuje kategoryczny zakaz fotografowania, pod rygorem wszystkich klątw piekielnych...
Statystyczny tajwański grób, gdzieś pośrodku pola/lasu/łąki 
Zatem - rzecz jasna, grobowce zachwaszczone i zaniedbane są przez cały rok, po czym w okolicy Święta Zamiatania Grobów rodzina przystępuje do - pielenia, wyrywania chwastów, podcinania narosłych chaszczy, odświeżania i malowania. Sporym - dla nas, nawykłych do sterylnie czystego kontaktu ze zmarłymi via zdjęcie na ściance i granitowy nagrobek -zaskoczeniem może być spotykana na Tajwanie (aczkolwiek nie powszechna) praktyka... wyjmowania szczątków z "szafki" lub urny i ich starannego czyszczenia pędzelkiem, po czym ponownego pakowania w urnopodobny garnek i do "szafki".

Co ciekawe, znana w Polsce tradycja opieki nad zapomnianymi "niczyimi" grobami budzi tu sporą konsternację i zdziwienie, bowiem jaskrawie kłóci się z ideą "syna dbającego o rodzinę"... Każda rodzina musi mieć najstarszego syna, który zadba o to, by nazwisko przetrwało przez pokolenia, i który pomnoży odziedziczony majątek, wypracowany ciężkim wysiłkiem przodków... Jeżeli nie masz syna (prawdziwego lub adoptowanego) - to znaczy, że twoja karma jest zaburzona przez jakieś grzechy, że zawiodłeś swoich pradziadków i ogólnie - to twoja wina. Zatem, dlaczego ja mam naprawiać owoce czyichś złych decyzji i występków? W związku z tym na terenie nekropolii lub polnych dróżek i przydrożnych górek - straszą opuszczone i walące się resztki grobów niczyich, których rodziny wymarły, córki wyszły za mąż a synów nie było - lub też emigrowali za lepszym losem gdzieś daleko.
Gdy już - najczęściej przypominający mały pagórek otoczony murkiem, lub murowany domek - grobowiec jest doprowadzony do stanu względnego ładu i składu, rodzina przystępuje do składania ofiar - czyli wyjmuje wspomniane wiktuały (tradycyjnie -posiłek ma być sporządzony bez użycia ognia i spożyty na zimno) oraz alkohol.

Do rozkoszy dla podniebienia należy dołączyć prezenty bardziej praktyczne - dom, ubranie i akcesoria kosmetyczne oraz dodatki, służących, samochód, tablety, komórki i pieniądze... 
Oczywiście - papierowe, całe szczęście dla portfela, za to mniej radośnie dla atmosfery.

Chińska koncepcja zaświatów zakłada bowiem, że zmarli prowadzą życie podobne do tego, jakie wiedli na ziemskim padole. Nie powinno więc dziwić nikogo, że potrzebują wszystkich utensyliów, bez których obyć się nie mogli za życia, od sztucznej szczęki (i rasistowskiej pasty do zębów >>KLIK<<) czy smartfona (z którym mali Azjaci chyba się rodzą, bo przykleja im się do łapek w okresie prenatalnym) po jakże tu uwielbiane produkty marek luksusowych typu LV.

Wykonawszy prace ogrodowo-porządkowe, nakarmiwszy przodków i huknąwszy czołem o glebę trzykrotnie (to tutejszy sposób na oddawanie czci godnej cesarza), spaliwszy co trzeba i zeżarłszy co przywieziono - rodzina jeszcze umieszcza "liściki" przykryte kamykami na kopcu nagrobnym, czasem dorzuca jeszcze dodatkowo więcej "duchowych pieniąchów"... i znika na resztę roku.

W następnym poście - o kulcie przodków i miłości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...