Jakiś czas temu wspominałam o protestach studenckich w Tajpej, w mediach ochrzczonych Rewolucją Słonecznikową.
Streszczając sprawę - w ramach protestów przeciwko umowie z Chinami o wolnym handlu i przepływie usług, tajwańscy studenci zablokowali budynek Legislative Yuan, po kilku dniach zostali siłą usunięci przez policję i nieco sponiewierani. Oberwało się także postronnym - dziennikarzom i lekarzom.
Po takim obrocie sprawy poparcie dla "rewolucji" wzrosło dosyć znacznie, właściwie większość moich fejsbukowych znajomych (zarówno Tajwańczyków jak i obcokrajowców tu mieszkających) miała w zdjęciach profilowych a to słoneczniki, a to czarne kwadraty (symbolizujące zmrok nad tajwańską demokracją). Protesty, marsze i wiece trwają nadal - w Tajpej wokół budynków rządowych gęstnieje tłum pokojowych demonstrantów.
Chwilę w mediach trwały próby zdeklasowania studentów -na przykład jeden z ministrów pożalił się, że mu studenci zeżarli ciasteczka ...
Serio. Płakał przed kamerami, że miał w lodówce ulubione ciasteczka, a teraz nie ma, podli studenci mu wyżarli. Przy czym nadmieniam, że lodówka stała na miejscu, nie zniszczona, gabinet wygladał normalnie - a nie jak po przejsciu tajfunu i wybuchu bomby atomowej. Przebił chyba Jana Marię Rokitę płaczącego, że go Niemcy zbili.
Sprawa polska rozpoczęła się relacją polskiej dziennikarki mieszkającej na Tajwanie. Hanna Shen regularnie pisze o sprawach tutejszych do kilku ukazujących się w Polsce wydawnictw, ponadto komentuje wydarzenia z Polski pojawiające się w chińskojęzycznych mediach. Na łamach internetowej gazety Niezależna.pl pojawił się artykuł opisujący wspominane przeze mnie protesty - Majdan przeniósł się na Tajwan. Nie da się ukryć, że Hanna jest dużo bardziej zaangażowana niż ja, a także posiada dużo szerszą wiedzę historyczno-kontekstowo -polityczną, w związku z czym zupełnie nie podziela mojego tumiwisizmu podszytego cynizmem.
W każdym razie - po publikacji niniejszego artykułu, rozpętała się prawdziwa burza w szklance wody i afera koperkowa w skali makro. Tajwańska "niby-ambasada" (dlaczego niby - pisałam wcześniej, tu) wystosowała pełen oburzenia list z żądaniem wycofania obraźliwych dla Tajwanu i Tajwańczyków porównań z "zacofaną Ukrainą" i innymi dyplomatycznymi inwektywami.
Ot, proszę zerknąć W razie, gdyby było niewyraźnie, list jest też dostępny online :
W sposób dyplomatyczny dano nam znać, że 27 potęga ekonomiczna świata, prężna gospodarka Tajwanu nie życzy sobie porównań między wydarzeniami w Tajpej a krwawymi rozróbami na Ukrainie. Zaiste, w tym wypadku bardziej adekwatne pod każdym względem byłoby porównanie z protestami na Placu Tian An Men.
Zdaję sobie sprawę, że w Biurze Tajpej przebywają osoby powiedzmy mocno przypadkowe, wysłane - a raczej zesłane do Polski pod przymusem, niespecjalnie zainteresowane pobytem tu i ogólnie niezadowolone z faktu, pobytu nad Wisłą. Pomijam już wątpliwą przydatność biura w wielu kwestiach stricte informacyjnych, ale uważam, że trzeciorzędny dyplomata Colin Kao i jego koledzy przegięli. Szczególnie uraziła mnie sugestia, że 27 gospodarka świata usiłuje ustawiać nas w szeregu, niczym któryś z kraików, którym płaci za utrzymywanie stosunków dyplomatycznych. Rozumiem, że nasz MSZ i Radosław Al-Kaida nie są zainteresowani potrząśnięciem Biurem Tajpej, żeby się chłopaki nieco ogarnęli... Niestety. Stąd i takie a nie rzucanie się Tajwańczyków - bo w analogicznych listach, wysłanych do niemieckich i amerykańskich gazet było już grzeczniej, bardziej stonowanie i bez podskoków. No ale już Polaczkom można nawtykać - bo nie zabiorą fabryk BMW i innych biznesów do konkurencyjnych Chin, a ich Ministerstwo Spraw Zagranicznych ma ciekawsze zagadnienia do rozpatrywania, niż próby urobienia opinii publicznej przez Tajwańczyków...
A co do artykułów Hanny - zapraszam na jej blog:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz