sobota, 20 października 2012

Ofiara na ołtarzu chińskiej medycyny tradycyjnej

Chyba każdy słyszał o medycynie chińskiej? Tak, tak… Właśnie to: igły, ucisk punktów energetycznych, zalecenia dietetyczne równie enigmatyczne jak te dawane przez Mistrza Yodę, trochę medytacji nad kuchnią 5 przemian…
Pierwsze spotkanie z tradycyjną wiedzą Chińczyków w praktyce odbyłam w Polsce. Tak naprawdę nie wiem, czy to była wiedza chińska, japońska, wietnamska czy inna, czy taki megakombos, dość że efekt był wymierny.
Od dziecka się garbiłam, lata biegania i forsowania w poszukiwaniu przygód zrobiły swoje (nurkowanie, latanie, wspinaczka, i milion innych nie należą do sportów polecanych przez ortopedów). No i oczywiście moje słynne lenistwo, i zgubiona kartka z ćwiczeniami od ortopedy, i zamiłowanie do polegiwania w ciepłym łóżeczku plus kilka mało taktownych komentarzy mojego ex pod adresem ćwiczenia w porze porannego piania kogutów…
Słowem, wymówek na zaprzestanie ćwiczeń miałam wiele. A potem, po sezonie nurkowym i wariackiej przeprowadzce od ex (jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy mnie wtedy wspomogli!!! bez was w 4 godziny bym dobytku nie zebrała) kręgosłup powiedział dość – strzelił w sposób uznawany za powszechnie obraźliwy i zaczął boleć dniem i nocą. Z pomocą przyszedł mi kolega, dał namiar na rehabilitanta, który postawił mnie na nogi a kręgosłup spacyfikował. Co prawda po pierwszej wizycie parę dni się potykałam, bo nagle miałam nogi tej samej długości i musiałam się przyzwyczaić do tego że pupa mi już nie faluje zalotnie, a za to zahaczam o wszelkie nierówności terenu, które dotąd bezwiednie omijałam. Efekt podrywowy zbliżony, zmiana w targecie – zaczęłam przyciągac takich, co chcieli się bezradną słabiutką sarenką zaopiekować… A kręgosłup przestał boleć, nawet fajki odstawiłam na parę miesięcy tak po prostu…
Wyjeżdżając na Tajwan Pierwszy nie planowałam wizyty w klinice, zakładając optymistycznie, że jest OK to i tak będzie, siłą woli i rozpędu… No ale spanie na stołach (jak ujął to pan masażysta – spanie na boku mnie krzywi!!! mam spać na plecach, ewentualnie na brzuchu to nie będę taka krzywa, że żal patrzeć!!), plus targanie bagaży (prawie takich jak ten mój z lotniska KTW – o radosnych przygodach na trasie KTW->HKG tutaj), plus łażenie w japonkach bez wkładek masująco-prostująco-korekcyjnych, no i wylądowałam na kanapie u chińskiego doktora.
Doktor doktorem nie był, ale na robocie się znał. Co prawda bezobciachowo stwierdził (a cała klinika słuchała, bo on mówił do tłumaczki a tłumaczka do mnie), że prowadzę się skandalicznie, piję za dużo alkoholu i kawy, jem nieregularnie i w ogóle mój organizm jest już mną zmęczony… Ale jak mnie przeprostował i natarł jakimiś smarowidłami (po których z pokoju nawet karaluchy uciekały, a Katarzyna miała krzyż pański)- to pomogło… A ja byłam pod urokiem jego dłoni – bo miał takie dobre ręce…
Są tacy ludzie, którzy jacy by nie byli brzydcy, to się o tym nie pamięta. Pan masażysta urodą nie grzeszył, miał długie włosy, ostro-ptasie rysy twarzy, obrączki i bransoletki z nefrytu i innych kamieni, pazury na kciukach i małych palcach zapuszczone chyba na pół cm, zęby ułożone jakby trafił na to opakowanie Listerine co robi prawdziwe tornado w buzi… Ale kiedy mnie zaczął naciągać – szczerze mówiąc, dosyć boleśnie, rozciągać, naciskać, a nawet nakładać bańki – to jakoś miałam to gdzieś. Miał dobre ręce, wcale nie pedalsko delikatne, ale temu dotykowi można było zaufać, i pozwolić na dociągnięcie własnej stopy w okolice krzyża albo brody… Nawet bym się z nim ożeniła, jakby tylko co wieczór i poranek mnie takimi rękami masował :D
Jak dotąd nie trafiłam bowiem na chłopaka z dobrymi rękami. To może powód, dla którego chłopaka nie mam? Niestety, jeszcze żaden nie miał albo takiej delikatności, albo takiej siły wewnętrznej łamane przez pewność i żaden nie wywołał tyle zaufania, żeby dać się pomasować w problematycznym odcinku kręgosłupa. W moim odczuciu albo zamiast masażu jest takie kizianie ni w pięć ni w dziewięć, albo jakieś takie drewniane mają ręce i nie potrafią wyczuć jak i gdzie nacisnąć. A jak już naprowadzę co i jak, to też jakoś czuć nie wiem – niechęć, dystans, dotyk na odpierdol – dość że ten masaż prawdziwym masażem nie jest, a takim bele czem (już mata shiatsu z M1 za 349PLN wykazuje większą empatię i zaangażowanie…). Bo do masażu trzeba mieć rękę, talent – sama teoria i warsztat nie wystarczy… Jak z robieniem laski… Albo się to umie i czuje bluesa od początku albo nie ma co kombinować, bo efekt i tak nie będzie zadowalający (tzn – jest miło, ale dupy nie urywa, terapeutyczne działanie znikome)
W tym roku od razu udałam się w gościnne progi kliniki, jako że dreptanie po Monachium i ogólnie niekomfortowa podróż zrobiły swoje. Więc udałam się na poszukiwanie balsamów i innych chińskich ziołowych specyfików mogących załagodzić bolesność w okolicy miejsca gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
W klinice nie zastałam pana zeszłorocznego, jak mnie poinformowano -już nie pracuje. Zamiast niego dostałam się pod opiekę chłopczyka (na oko, prawdopodobnie był ciut młodszy ode mnie albo w podobnym wieku), który chyba bał się, że mnie uszkodzi, więc ustawiał kostki bardzo delikatnie. Szczerze mówiąc, byłam chyba pierwszym białasem pod jego kuratelą, a prawdopodobnie pierwszą białą laską, bo dosyć intensywnie plotkował na mój temat z koleżanką, po tajwańsku (to jeszcze inny język, z którego nie rozumiem ani słowa, a miejscowi w znakomitej większości używają równolegle z mandaryńskim) całe szczęście moja koleżanka czekająca w poczekalni świnią nie była i przekazała mi w skrócie przekminy obojga terapeutów, pokładając się ze śmiechu.
Teraz będzie wtręt, kanibalistyczno -międzyludzki. Wspominałam już, że Azjaci w znaczącej większości nie są w moim typie. Natomiast właściwie wszyscy faceci od 10 do 60 lat mają zajebistą skórę. Nie chodzi o cerę, o zmarszczki/koloryt/zapach itp. Chodzi o to, że kiedy patrzę na azjatyckie losowo wybrane przedramię, to mam ochotę je zjeść, gryźć i przeżuwać, bo konsystencją wizualnie przypomina mi budyń, albo ptasie mleczko, generalnie coś dobrego. Skóra jędrna i napięta, w dodatku  ani nie koścista łapa, szczupła i drobna ale bez widocznych żył, ścięgien i włosów, trochę jak rączki dzieciaków ale mniej pulchne. Normalnie bym się w takiej azjatyckiej męskiej skórze tarzała :D (damska nie budzi aż takich emocji, to normalne że kobiety są delikatniejsze i miękkie). Oczywiście, aby nie budzić zgorszenia, takie wyznanie powinnam zachować dla siebie, a w żadnym wypadku nie informować właściciela takowej budzącej moje zdrożne chęci powłoki cielesnej, bo scukanie na amen połączone z zaszyciem się w sobie na najbliższe 50 lat murowane…
No więc- pan masażysta na czas masażu jakoś sprytnie manewrował, że cały czas właściwie trzymał mnie za rękę, albo gdzieś w okolicy swojej dłoni miałam jego ramię – chyba po to w zamyśle, żebym go mogła ścisnąć kiedy zaboli, zamiast kopniakiem posłać na ścianę i przy okazji pozbawić możliwości płodzenia następnym pokoleń tudzież zębów. Więc z przyjemnością nadotykałam się – a jak!
Niestety, wczoraj pana nie było, była pani. Troszkę mnie to zasmuciło,  ale szczerze mówiąc – robotę zrobiła lepsza niż miękkoskóry kolega.
Jak wygląda taka sesja?
-Najpierw w kasie płacę 30 PLN a pani rejestratorka  na karteluszku ze szkieletem zaznacza jakiś to rejon mego ciała zasłużył na zabieg.
- Potem czekam w poczekalni, mam do wyboru – oglądanie ichniego Klanu/wiadomości/reklam/telezakupów, albo przyglądanie się innym pacjentom (w większości w wieku mocno emerytalnym) i stanowienie tzw atrakcji turystycznej, bo każdy chce wiedzieć skąd jestem (tekst „Z Polski, to taki kraj pomiędzy Rosją i Niemcami wygłaszam już odruchowo i bez zająknięcia), co tu robię itepe.
- Dogłębną inwigilacje przerywa pomocnik nr 1, który prowadzi mnie na kozetkę A, gdzie podłącza mnie do aparatusa od masażu gorącymi kamieniami. Aparatus lokuje się na zaznaczonej na karteluszku części ciała i włącza na zazwyczaj 12 minut. Aparatus nie dość że grzeje, rozluźnia, masuje w zmiennym tempie to jeszcze chyba z lekka razi prądem ( ja  tak to odczuwam, ale to może zbawienne bioprądy?), aczkolwiek momentami mnie z lekka boli (bo krzywa jestem i niezrelaksowana)
- Kiedy budzik przerwie aparatusowe pomrukiwania i naciskania, pomocnik nr 2 prowadzi mnie na kozetke B, gdzie wykładam się pupskiem do góry a miła pani ugniata i naciera, od karku po kość ogonową. Ostatnio tam mnie natarła, że chyba się mi usnęło, co poczułam dopiero kiedy się solidnie uśliniłam i musiałam się zbudzić w celu otarcia :D
- Potem następuje mniej lubiana część, ustawianie stawów w pozycji właściwej. Jak dotąd robione po łebkach… W Polsce Pan Grzegorz miał inną technikę, przy której mój kręgosłup -recydywista strzelał z oburzenia i wskakiwał na swoje miejsce. Tu ciągle brak mi zdecydowanego klik, oznaczającego konkretny efekt terapeutyczny.  I cały czas jestem w stanie wymacać minimum 2 miejsca gdzie znajduje się wyraźne przemieszczenie względem reszty … No cóż, zapewne wszystko w  swoim czasie.
- Potem pani przykłada bańki próżniowe w dziwnych miejscach – niektóre bolą mniej, inne bardziej, i ruszyć się nie można, nawet po nosie podrapać przez następne 10-20 minut.
-Potem bańki się zdejmuje, przykleja aromatyczny plaster (mój jest skrzyżowaniem zapachu poczekalni dentystycznej i kostki rosołowej) i won do domu!!!
Jak wyglądałam po zabiegach?
Tak:
Od razu wyjaśnię – to żółte to zbawienny i leczniczy osad po plastrze z kostki rosołowej :D a kropki są po bańkach próżniowych, tam gdzie ciemniejsze, to albo silniej przyssana albo mocniejszy stan zapalny i więcej tzw złej krwi.

A tu uzupełnienie do wpisu o śmieciarkach – z okna zrobiłam focie pana od odpadów eko, i zbierania worów z surowcami wtórnymi.

2 komentarze/y do Ofiara na ołtarzu chińskiej medycyny tradycyjniej

  • ~AD
    Uwielbiam Cię za Twoją wylewność i te wszystkie porównania. Dzieje się u Ciebie jak widzę. Świetnie sobie radzisz. Tylko czy ten masaż był aby na pewno leczniczy. Może to właśnie oryginalny tajski masażyk??!! W każdym razie po samym zdjęciu z mega siniakiem moja wyobraźnia sięgała prób zwizualizowania sobie tak wielkich kulek do paintballa :D
    Ps. Uśmiech na Twojej twarzy pozwala mi uwierzyć że jesteś zadowolona z usług żółtych rączek.
  • Majia
    Agu:D
    Tajwański, nie tajski :D . To znaczy własciwie – tajlandia jest mekką masazystów tradycyjnych, i tutaj. Właściwie, co ciekawe – Azjatom nie kojarzy się z jaraniem maryski i tanimi dziwkami, tylko właśnie z wysokim poziomem chiropraktyki. I tajski masaż to zajebisty masaz, a nie jakieś kizimizi gołym biustem albo deptanie gołą stopą po gołej klacie .
    A kulki nie były takie duże, mniej więcej wielkości piłeczki do pingponga. Tylko jak mi zassały skóre na plecach to aż z płucami chyba :D Następnym razem poproszę o obfotografowanie mnie dla celów dokumentacyjnych i zaprezentuję jak wyglądam taka pozasysana…
    A zadowolenie – no chyba jasne – bo kręgosłup przestał boleć.

2 komentarze:

  1. Lubię tapetować pokoje. Szczególnie tapetami w banany o ostrych ptasich rysach twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak bardziej konkretnie bo nie rozumiem o co chodzi

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...