niedziela, 7 października 2012

Nie umawiaj się z Tajwańczykami! czyli randkowanie po ichniemu


Jestem w sytuacji dosyć dziwnej… Z jednej strony, mając jasne włosy, jasne oczy i jasną skórę stanowię towarzyski obiekt pożadania, z drugiej – mam poważne trudności ze znalezieniem męskiego towarzystwa.

Co prawda kochana Panda mnie zdążyła pocieszyć, żebym się nie martwiła, bo zaraz sobie znajdę jakiegoś przybocznego, ale jak na razie słabo mi to idzie…
Dlaczego?
Po pierwsze – bariera językowa. Na chwilę obecną mój chiński jest zbliżony do tajwańskiej przeciętnej znajomości języka angielskiego, więc o inteligentnej i rozwijającej konwersacji można zapomnieć.
Bo jak dotąd potrafię:
  • zdeklarować się co do chęci zjedzenia czegoś (w nieco ograniczonym zakresie, to że w menu potrafię zidentyfikować główny składnik dania nie oznacza, że będę dywagować biegle na temat przymiotów i niuansów związanych z konsumpcją takich kluchów z mielonką wołową na przykład),
  • uzgodnić czas spotkania
  • umiem wymienić walutę i zapłacić na 5 sposobów a także negocjować cenę (zazwyczaj bezskutecznie, białasy są wszak bogate więc można z nich zdzierać, biedny białas to oksymoron…),
  • umiem powiedzieć gdzie co leży i jak dotrzeć do punktu X z dziesięcioma przesiadkami,
  • ale pogadać o pierdołach – niestety…
Po drugie – bariera obyczajowa. Tajwańczycy są z natury nieśmiali, a w stosunku do białasa cukają się jeszcze bardziej… Ergo, mam do czynienia z niemotą i nietrybem do potęgi ntej, który uśmiechnie się, pomacha łapką i powie Nihao albo Nice to meet you. I tela. Bezpośrednie zaproszenie do …. podejrzewam zaowocowałoby scukaniem na maksa, zastygnięciem w słup soli i fizjologiczną niemożnością przejścia do rzeczy… Trwałą niemożnością, jak mniemam.
Przypomnę biednego Pandę, lat 36, który na wprost wygłoszone zaproszenie do nas do akademika w celu wiadomym tak się zapowietrzył, że niemal wymagał reanimacji, dobre 5 minut usiłował złapać dech… Więc problem ów nie dotyczy tylko młodocianych studenciaków, białego misia albo białą Madzię widzących po raz pierwszy…
Po trzecie – mi osobiście Azjaci nie podchodzą estetycznie. Nie uznaję za faceta godnego uwagi kogoś, kto sięga mi do ramienia. Ma przerastać mnie o minimum pół głowy! A to tutaj niestety rzadkość, przeciętny wzrost kobiety to jakieś 160 -165 cm, faceta 165-170. Nie podobają mi się osobniki o ledwo zaznaczonym dymorfiźmie płciowym, a takich wiotkich i zniewieściałych jest tu na pęczki. Samiec alfapodobny to rzadkość na miarę Yeti – tzn każdy słyszał, że istnieje takowy, ale spotkać takich/takie co spotkali tajwańskiego Alfę już niezbyt łatwo. O samym Alfie nie wspomnę.

A teraz cytat z koleżanki, Tajwanki, żeby nie było, że jakiś stronniczy rasizm z propagandą uprawiam:
Tajwańczycy są nieromantyczni, wiecznie zajęci i łajzowaci. I brzydcy. I boją się dentysty.
Zwłaszcza to ostatnie przeważa sprawę i ucina wszelaką dyskusję, kwestie estetyki i kanonu piękna to sprawa osobnicza, romantyzm jakoś mi zwisa w większości przypadków. Ale kwestie ortodontyczno- protetyczno-próchnicze jakie tu widziałam, zdolne są osłabić każde libido. Moje na pewno.
Wobec tego zostają mi obcokrajowcy… Niestety, i tu zonk. Po pierwsze, białasy też mi się raczej nie podobają. Po drugie, ja białasom się nie podobam, bo nie jestem słodka, żółta i egzotyczna, a w dodatku zdecydowanie za pyskata. Po trzecie, białasy jako zadeklarowani w większości heterycy są otoczeni szczelnym kordonem skośnookich fanek, przez który przepychać się nie będę.

Cóż, zawsze zostają mi marchewki. Także fioletowe…
Co oznajmiłam Pandzie, kiedy zgłębiał niebezpieczne rewiry tego jak mi idzie „banging”. Swoją drogą, taki nieśmiały i w ogóle shy, a tu zaraz po zwyczajowym pytaniu o samopoczucie zaczął wgłębiać się w kwestie mojego komfortu w aspektach damsko-męskich… Na hasło o marchewkach osłabł chyba, nie spodziewał się tak ekologicznego -wegetariańskiego rozwiązania w ustach rasowego mięsożercy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...