sobota, 13 października 2012

I love your Chinglish, Madzia. 我也爱台灣的 Chinglish, 老師

Chinglish to specyficzna mieszanka angielskiego i chińskiego, jakim posługują się początkujący kursanci – czyli 3/4 zdania po chińsku i kawałek po angielsku. U mnie w klasie czinglisz odpada w większości – albowiem nauczycielka nr 1 nie kuma ni dudu po angielsku, nauczycielka nr 2 wprowadziła administracyjny zakaz mówienia po angielsku, aby nie być nie fair względem Japończyków, którzy po angielsku rozumieją jak ja po chińsku (a mówią tak, że zrozumienie ich w jakimkolwiek poza japońskim języku, jest możliwe dopiero po kilku naprawdę głębszych).
A teraz surprise surpise… przyzwyczailiśmy się do międzynarodowych nazw, brzmiących tak samo w każdym miejscu na świecie (wiadomo, globalizacja). W każdym, poza Chinami i Tajwanem. Gdzie brzmią podobnie ale…
Dobra nazwa to dobry PiaR, a dobry PiaR to olbrzymia oszczędność na reklamie. Więc powołano w krajach chińsko języcznych specjalne stanowisko kreatywnego dyrektora d/s translacji, który wymyśli nazwę podobną do oryginału, ale swoim brzmieniem i formą zapisu niosącą pozytywny przekaz zgodny z filozofią marki. Skomplikowane?
No to może kilka przykładów…
Carrefour nie nazywa się tu carrefour. To znaczy stoi jak byk logo oraz podpis, ale jak się zapyta na ulicy jak dojść do  kerfura, to Chińczyk wytrzeszczy oczy i nie załapie. Bo Kerfur wymawia się Cialefu, a dokładnie Dzialefu (家樂福), czyli błogosławieństwo i radość dla domu…
Napić się kawy w Starbucks też nie będzie łatwo. Starbucks nazywa się tu 星巴克 czyli xin bake, gdzie pierwszy krzaczek oznacza gwiazdę. Macdonalds to Maidanlao, coś co ja łopatologicznie tłumaczę na „kup pan ciastko”, kola to nie kola a kele, czyli szczęscie radość i dobra zabawa. W ogóle – pepsi tu nie mają prawie, z kolei kolę w milionie smaków, cytrynową, wiśniową, waniliową, czekoladową i inną… a pobiła wszystko fioletowa i zielona mirinda :D
Tajwańskie wariacje na temat… to osobny rozdział
Spaghetti zwane tu idali mian to danie drogie i elitarne. Sanminzhi – czyli sandwich, może mieć postać słodkawego wata-chlebka z truskawkową posypką, serem żółtym i parówką. Shala, czyli sałatka z sałatą to w ogóle jakieś novum, i nikt nie wie jak to spożywać (mi wyjątkowo spasowała szala z wodorostami i marchewką oraz kukurydzą, miks przedziwny ale fajnie chrupie między zębami). Tusy to tost (uwaga, może się sporo różnić od tradycyjnego europejskiego pierwowzoru), a czekolada (albo raczej wyrób czekoladopodobny, z którego najpierw zbieram orydnarny tłuszczyk woniejący margaryną) to ciokoli :D
Z lekka zdziwiło mnie to, że np obługa 7/11 mająca napisane jak wół nazwy kawy w dwóch językach, dalej patrzyła na mnie tępo kiedy zamawiałam Vanilla Latte, i musiałam pokazywac paluchem na tabliczce, że chodzi o TO… Po pół roku się nie nauczyli… eeeech
Idę sobie walnąć zatem rdzennie tajwańską ciokoli na namiastce mleka ( z proszku) a następnie spalić kalorię na siłowni, bo wciąż mam przed oczyma widmo swego rozrastającego się jak na drożdżach ciała i trudności z wbiciem się w pozostawione w Polsce ubrania…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...