Co roku w październiku Wendzarnia obchodzi urodziny, a z tej okazji organizowany jest pikniko-kiermasz, połączony ze zbiórką pieniędzy na cele dobroczynne.
O zeszłorocznych obchodach pisałam tu, dziś zaś wbiłam się w tą samą słynną zieloną sukienkę (tak dokładnie tą samą co na 70% zeszłorocznych zdjęć ) i podreptałam na rozrywki.
O zeszłorocznych obchodach pisałam tu, dziś zaś wbiłam się w tą samą słynną zieloną sukienkę (tak dokładnie tą samą co na 70% zeszłorocznych zdjęć ) i podreptałam na rozrywki.
Moi koledzy i koleżanki z klasy zaprosili mnie na swoje narodowe „szoł z tańcami” więc poszłam… i się z lekka zdziwiłam. Spodziewałam się gejsz i tańca z wachlarzami a tymczasem – był Naruto, Sailor Moon i OnePiece i w miare rytmiczne machanie rączkami z obrotami. Nie można mieć wszystkiego, ważne że nie śpiewali (niestety, śpiewać każdy może ale nie każdy powinien, zwłaszcza do mikrofonu…)
Był pokaz gry na indonezyjskich instrumentach ludowych, wyglądających jak nieco jak suszarka do prania, a dźwiękiem przypominających fletnie pana i harfę w jednym.
Był Francuz udający gejszę i grający na trzystrunowej gitarce, odziany w kimono i sandały z Decathlona. Wyglądał tak sobie, ale głos miał niski i przyjemny do mruczenia czegokolwiek po japońsku.
Były śliczne dziewczynki z Indonezji, wykonujące taniec narodowy z talerzami. Nie wiem jak im się udało ich nie potrzaskać, zwłaszcza, że nie były nijak przyklejone… W sumie jest to i u nas taniec narodowy, tylko zamiast takiego sexy stroju a’la pomocnica św Mikołaja, nasze kobiety ganiają po kuchni w fartuchach.
Wszytsko zaś przebił Taj, doktorant Biotechnologii i Żywienia, który odziany w narodowe szatki odtańczył „Zaloty Pawia”. I szczerze mówiąc, jako zalotny paw był idealny – ruchy miał zaiste pełne gracji i feromonów trzaskających w powietrzu, z oczu wykrzesywał takie kurwiki, jakich u Azjaty jeszcze nie widziałam ( a i w Polsce z rzadka), i gdy tak zachęcająco- podrywowo uśmiechał się do żeńskiej publiczności – widać było, że każda ona chce być jego kurką Niestety, bez piórek ocena poleciała znacząco w dół. Po pierwsze dlatego, że mogłam na niego swobodnie spojrzeć z góry bo wzrostu miał całe tajskie 165… Po drugie, prawie ukończony doktorat nie ukończył mu trądziku młodzieńczego (częsta przypadłość Azjatów), więc niestety, opryszczony był jak polski czternastolatek… Ale za to, w przeciwieństwie do reszty – kontaktowy i śmiały
Ale i tak był zajebisty Zwłaszcza że naprawdę fajnie i płynnie nawija po angielsku W tym roku postanowiłam sobie odpuścić stoiska z ciężkozjadalnym żarełkiem, balonami, piciami i innymi. Co ciekawe, zostałam spostrzeżona przez Konsti (która w zeszłym roku opiekowała się nami jako studentami z wymiany), WYŚCISKANA!!! I WYCAŁOWANA!!!… Ominął mnie też (bo już studentem z wymiany nie jestem) obowiązek przedstawienia czegoś tam – natomiast spora część moich szkolnych znajomych została zmuszona do publicznego upokorzenia się na gruncie muzycznym (jak ujęła to Węgierko- Niemka Alex – let’s not talk about it, OK?) i zaśpiewania (khem khem) jakiegoś szlagieru ku uciesze Azjatów… Alex z zazdrością spoglądała na mnie, siedzącą sobie i robiącą zdjęcia (obiecałam jej tylko, że nie uwiecznię i nie upublicznię tego widowiska jakie z siebie musiała zrobić)
~AD
OdpowiedzUsuń23 Październik 2012 21:33
Przyznam że Tajwańczycy są nieźle pojechani na punkcie świętowania. Każda okazja jest dla nich dobra żeby się poprzebierać, pośpiewać i potańczyć. Jak dla mnie są bez obciachowi. A kolega PAW rzeczywiście niczego sobie – Ty to jesteś wybredna. A nawet jeśli byś nie była z Twoich opisów już wiem że i tak nic by z tego nie wyszło – brakuje im jaj. Albo są nad-wyraz cnotliwi :D Co już nie wiem czy jest zaletą czy wadą.