wtorek, 9 października 2012

Wendzarnia


Właśnie – nie Wędzarnia,  tylko Wendzarnia. Dlaczego? Bo nie jest to miejsce służące wędzeniu mniamniuśniej kiełbaski wiejskiej z czosneczkiem ani szynki wielkanocnej, a całkiem poważna placówka naukowo-dydaktyczna, prywatna i bardzo droga zresztą, szkoła specjalizująca się w nauczaniu języków obcych, założona i zarządzana – a wcześniej także prowadzona (tzn lekcje prowadzone przez) przez siostry urszulanki.

/Komu przypomniał się kawał o siostrach urszulankach, ręka w górę/
Nazwa 文藻外語學院 przypomina o patronie tejże szacownej szkoły, biskupie Lo Wenzao, i jest wołowymi literami wybita wszędzie, gdzie możliwe.
A mi się udało przeoczyć ten niuansik, może dlatego, że z racji swego gigantycznego rozmiaru po prostu nie wpadał w oko – bardziej interesował mnie swojski napisik „toaleta”.
W zeszłym roku miałam wraz z Kasiorem hardkorowy japoński, rajt? 8 godzin japońskiego plus 10 chińskiego w tygodniu-czyli dwa wizualnie podobne, ale gramatycznie i fonetycznie zupełnie odmienne języki, wprowadzane równolegle powodowały, iż sromotnie myliłyśmy wszelkie możliwe kanji (czyli japońskie obrazko-krzaczki) z hanzi (czyli chińskimi obrazko-krzaczkami… I tu w głowie mam obraz oburzonej Ye Laoshi : JinLi!!!! /pioruny/ they are NOT pictures!!! They are characters!!! Words!!!We write them, we DON’T DRAW them!!!, no ale to inna bajka…
W każdym razie Wiewióra ucząca nas japońskiego nie bardzo mogła zakumać, że dla ogólnego dobra należy nam odpuścić kandżiki poza tymi bazowymi. Byłyśmy prawdopodobnie pierwszymi białaskami, jakich miała wątpliwą przyjemność wprowadzać w tajniki języka samurajów, więc chwilkę zajęło jej zrozumienie, że nie mamy aż tak wielkiego samozaparcia jak dzieciarnia z 1B (poważnie, tak brzmiała nazwa klasy uniwersyteckiej), nie przyswoimy 50 znaczków z lekcji na lekcję, a nawet jeśli, to się nam pokryją z chińskimi (które 1B zna od podstawówki i już ich nie myli z nowymi samurajskimi) i oprócz japońskiego mamy co nieco więcej na głowie, a ponadto nie przeszło nam nawet przez myśl, by - wzorem naszych kolegów Azjatów, zarywać noce w obawie przed kompromitacją przy wypowiedzi lub brakiem zadania…
Jakoś tak się złożyło, że musiałyśmy test z japońskiego pisać na dyżurze. Udałyśmy się zatem do pani doktor Lai, która zaprowadziła nas do stoliczka, oddalonego od jej wiewiórczego kamerliczka jak tylko to możliwe, posadziła przy tymże stoliczku, upewniła się, czy aby nam wygodnie, dała testy i poszła, zjadać orzeszki/zawijać sreberka/pracować w ciszy i spokoju swego pokoiku wykładowcy. A my tymczasem…
Pełna burza móżdżków… Słowniki, zeszyty, książki, ćwiczenia, wszystko rozpostarte na stoliku, głowy parują, dawaj piszemy ten test, co dwie głowy i dwa zestawy podręczników, to nie jeden…Wiewiórka, co jakiś czas wypadająca zza rogu, zdawała się usilnie nie zauważać rozwalonych na blatach i nieudolnie przykrytych torebkami podręczników. W końcu nasz czas minął, Lai Laoshi zebrała nasze testy i dawaj na bieżąco omawiać co i jak. Właściwie nie było źle, kandżiki jakoś przerysowałam, poza jednym, który uniemożliwiał mi w ogóle zrozumienie o co chodzi w ćwiczeniu. Logicznie rozumując, spostrzegłam element wyglądający jak ++, oznaczający roślinę, ale za diabła nie umiałam przyporządkować go do czegokolwiek… ciekawość zwyciężyła, i pytam Wiewiórę:
- Laoshi, przepraszam, ale nie umiałam tego zrobić, bo nie znam tego znaczka -pokazuję paluchem. Szukałam wszędzie (W wiewiórczych oczkach znalazłam pełne potwierdzenie, że owszem, widziała jak szukałam), ale nie mogłam tego znaleźć. Czy ten znaczek to sakura*?

*Sakura- czyli kwitnąca wiśnia, będąca jednym z kilku najbardziej znanych symboli Japonii -oprócz chryzantemy, wschodzącego słońca na fladze, samurajów, wielkookich bohaterów anime, gejsz z wachlarzami, kamikaze i jeszcze paru. Sakura kwitnie od marca do maja (w zależności od rejonu), i jest to wydarzenie na skalę narodową – w wiadomościach podają gdzie zakwitnie, rodziny i przyjaciele umawiają się na spacery i pikniki pod pokrytymi białą masą kwiatów drzewami. Sakura to częsty motyw artystyczny, pojawia się w malarstwie, na kimonach, zestawach do pisania, naczyniach… Szczególnie upodobali go sobie -kobiety (ze względu na podkreślenie kruchości i delikatności), oraz samurajowie i kamikaze, znający doskonale symbolizowaną przez sakurę ulotność i kruchość żywota, a także jego przemijanie.
Sakura? Oczka Wiewiórki zabłysnęły nieco dziwnie.
Nie, nie sakura… To Wenzao, patrzcie- i rzeczywiście, łapka-wskazująca na olśniewający zachód słońca, z purpurami i oranżami- celowała wprost w napis WENZAO wielkości pozwalającej na dostrzeżenie go w promieniu kilometra. Pod napisem zaś znajdowały się krzaczki, wielkości podobnej, i faktycznie, do złudzenia przypominające te z testu.
Dość długo samo sformułowanie sakura budziło w nas nieco niecodzienną reakcję w rodzaju ataków duszności, konwulsji i apoplektycznego czerwienienia na twarzy. Biedy Panda spluty przez nas ryżem o nazwie sakura, nigdy nie doczekał się wyjaśnienia ani przeprosin za owo karygodne zachowanie, zupełnie nie pasujące do dwóch uroczych białych dam, od czasu do czasu umilających mu popołudnia. Z kolei Wiewióreczka dostała od nas kartkę dziękczynną za cały semestr nieskończonej wiewiórczej cierpliwości, który spędziłyśmy w Wenzao (sakura) i wyraz jej oczu widocznych znad maseczki mówił wszystko – ona też nas nie zapomni…

A tak wygląda oryginalna sakura – zdjęcia dzięki uprzejmości E.B-I, która podziwiała ją z bliska kiedy ja oglądałam śniegi Finlandii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...