poniedziałek, 8 października 2012

Koncert na flety, klarnety i trąbki


Mam tu kolegę. Kolega nawet odwiedził mnie w Polsce – nie był to Panda, od razu mówię.

Juinchi alias Andreas alias Wesley alias Andrzej (wybrał sobie takie imię, nie wiem tylko czy potrafi je wymówić, bo np Panda po 55 razie próbnego wybełkotania Andrei poddał się…) studiuje na Wenzao, ponadto jako artystyczna dusza uprawia grę na instrumencie dmuchanym, czyli klarnecie. A żę Wendzarnia nie oferuje kółka muzycznego dla tych co lubią grę na flecie i innych fletopodobnych (jakby to nie brzmiało…), więc kolega 3 razy w tygodniu dyma przez pół miasta do innej uczelni, która takowe kółko posiada, i pozwala mu rozwijać umiejętności itp. W ogóle Weasley to człowiek – abstrakcja… Studiuje stosunki międzynarodowe, bo coś studiować należy, a do sugerowanej przez rodziców profesji elektryka okazał się za tępy matematycznie. Na magisterskich planuje z kolei kierunek „poezja”, wiedząc co prawda że będzie miał problem z pracą na zorientowanym inżynieryjnie Tajwanie, no ale cóż innego mógłby robić?
Miło mi się zrobiło, kiedy zaprosił mnie na „mały koncert”, więc stwierdziłam – czemu nie… Juinchi zawiózł mnie skuterynką, śmigając jakieś 60 km/h między samochodami, a zwalniając do 40 kiedy mu się silnik dławił (swoje razem ważyliśmy) lub kiedy przypomniał sobie, że na karku wisi mu białaska… A im dalej od centrum/Wendzarni, tym mniejsze nasycenie białym pigmentem w morzu żółtości, widok rzadki, oj rzadki w tych rejonach miasta…
KUAS – Kaohsiung University for Applied Science to taki mini AGH, uczelnia techniczna bardziej, więc mniej międzynarodowa niż Wendzarnia. Więcej chłopców, mniejsza biała konkurencja – więc dreptając głównym deptakiem budziłam zrozumiałą sensację… Juinchi wykorzystał okazję do pełnego lansu, co rusz przystając, żeby się przywitać i rzucając nonszalancko – a to moja koleżanka z Polski… +200 do rispektu na dzielnicy i skilów towarzyskich :D
Ja z kolei starałam się być miła – czyli grzecznie oznajmiałam „najs tu mitju” i na tym konwersacja się kończyła – raz, z powodu bariery językowej, dwa- nieśmiałości Tajwańczyków, którzy tylko patrzali na mnie zbaranieli, a na Wesleya z wielkim podziwem, że ze mną konwersuje tak normalnie, no!
W związku z tym próbę i przygotowania do koncertu przesiedziałam sobie w okolicy boiska do kosza, żeby muzyków nie płoszyć jeszcze bardziej, porysowałam sobie krzaczki i pogapiłam się (z wzajemnością) na lokalsów grających w kosza. Na kuriozum zakrawało to, że kosze mają normalne, natomiast zawodnicy raczej mnie nie przerastali, więc poniżej 170. Ale skoczni i zwinni zdumiewająco, więc z przyjemnością sobie pooglądałam.
Sam koncert wyglądał mniej więcej tak:

Idea przewodnia – tak żeby to wyglądało jak zupełnie spontaniczne dołączenie do grajków, takie improwizowane nie-jazzowe  jam session, tak jakby po prostu idąc na spacer ze stojakiem na nuty (to przecież standardowy tajwański dodatek do torebki) poczuło się chęć dołączenia…

http://www.youtube.com/watch?v=nifK9cRKgQY
Andrzej/Wesley zaczynał. To ten w białej koszulce i czarnej kamizelce, gdzieś w rogu. Bardzo odważnie, między latającymi piłkami do kosza i do nogi – po obu stronach na boiskach trwały regularne mecze…
Gdyby ktoś miał problem z odgadnięciem co grają – grają Raindrops keep falling on my head.
Ogólnie tak się potem rozochocili, że obleźli cały kampus, na każdym rogu robiąc powtórkę – i pod koniec nawet zaczynało im wychodzić… W każdym razie ja do domu dotarłam po 23 i narobiłam zdrowego łomotu (mieszkam nad sklepem, i wchodzi się do mnie przez sklep, więc jak się wraca po godzinach urzędowania, to trzeba odryglować cholerną roletę i kratę, żeby się wśliznąć, a potem ją zaryglować – żeby ktoś się nie wyśliznął z dobytkiem sklepikarskim, bo za straty finansowe odpowiada ten, kto je umożliwił…)
A obsługa rolety jest nieco skomplikowana – tzn nie wiem jak małe chińskie raczki ją zwijają bez hałasu i rozpierduchy na pół Dingjonglu, bo rączkom europejskim wiecznie się coś wymsknie i nałomota… W związku z powyższym powroty w stanie nieważkości chwilowo odpadają, póki nie opanuję obsługi wrót zagłady akustycznej.

2 komentarze:

  1. ~AD
    7 Październik 2012 19:32
    Czy nazwa Wędzarni i jej geneza była gdzieś opisana? Bo mi to gdzieś umknęło…
    Z tego co widzę to są dosyć muzykalni i wygląda na to że granie jest zaraźliwe. Z małej grupki 3 osobowej, kolejno 4,5,8,9…potem nalot dodatkowej 7. W efekcie naliczyłam ich koło 25 sztuk. Niezła integracja. Ten w okularach naparzający w bęben to chyba z ADHD jest – (wygląda tak jakby go starzy pogonili mówiąc – masz synku bębenek idź sobie pograj z kolegami – i nie wk…. nas grając na garach w domu). I czemu oni się tak gibają z nogi na nogę? To chyba rodzaj upośledzenia? bo raczej z wyczuciem rytmu słabo – brak synchronów :D
    A ten przemarsz na końcu wężykiem z przytupem!? Co to było??
    Skoro integracja jest łatwiejsza z instrumentem w ręku – to może zamiast szpilek powinnaś pograć na jakimś instrumencie?!!!! Nawet wiem od czego byś zaczęła :D Nie wiedzieć czemu na myśl przychodzi mi PUZON!!!!!! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Majia
    8 Październik 2012 14:22
    Otóż moja droga
    Puzon odpada, z racji gabaryta, tu mają dostępne jedynie jakieś mikro-trabki
    Granie ma wyglądać na spontaniczne (taaaaa, każdy przecież chodzi na spacer z bębenkiem/klarnetem/??? i dodatkowo nosi ze sobą te śmieszne stojaki na nuty, z nutami oczywiście :D ) i tak wygląda – tutaj zrezygnowali z elementu w postaci wypakowywania sprzętu z plecaków itp.
    Synek od bębenka tez mi wyglądał na czciciela RedBulla , no ale widząc proporcję jego mikrych nóżek do objętości instrumentu w który wali, nie dziw się, że tak się tak naparza i się giba – inaczej padłby trupem, bębnem przygnieciony…
    A co do wyczucia rytmu. Chinczycy są muzykalni. Mają nawet przyjemne głosy, w większości dobry słuch muzyczny – ich cholerny język pełen tonów i pułapek z tym związanych wymusza takie umiejętności… Ale
    wyczucie rytmu mają denne. ci tutaj to rodzynki, potrafiące jakiś rytm wyczuć w ogole. A że się gibają – no, miał być taniec, ale to nie nacja od trzęsienia tyłeczkami (btw, nie mają za bardzo czym trząść), a że nierówno? Równo, tylko że nie dogadali kwestii prawo lewo.
    Przemarsz moja droga wężykiem – to był wstęp do tego o czym pisałam, czyli grania na kampusie, na każdym rogu :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...