niedziela, 27 kwietnia 2014

Kosmetyki azjatyckie i ja cz. I

Niektóre z moich koleżanek po usłyszeniu, że wyjeżdżam na Tajwan dostawały wypieków na policzkach i mrówek w ... końcu odwłoka - albowiem oto ja, osoba którą można uszczypnąć, popatrzeć w zęby i w ogóle jestem kimś na wyciągnięcie ręki - wynoszę się do tych lądów bajecznych, mekki kosmetycznej mazideł i paćkadeł kupowanych za ciężkie pieniąchy na ebayu, allegru lub u Azjatyckiego Cukra. Normalnie orgazm w ciapki.

Za pierwszym razem było luzacko, miałam tylko kilka dziwnych próśb o przywiezienie suwenirów kosmetycznych, typu "taniuchne" w tej świata stronie ponoć kosmetyki Shiseido, jakieś koreańskie hity blogosfery - bo do znajomych jakoś słabo docierała wiadomość że jestem taaaak daaaaleeekoooo.

Za to kiedy zaczęłam pisać bloga, częstym zagadnieniem w "Pytaniach do..." stały się kwestie kosmetyczne - jak o siebie dbam na obczyźnie, jakie kosmetyki stosuje i co robię, że tak świetnie promiennie i zdrowo wyglądam. Na kosmetykach znam się jak kura na pieprzu, makijaż robię sobie raz na kwartał mniej więcej, paciam się specyfikami dobranymi na czuja i najczęściej przeznaczonymi dla dzieci. Zakupy w drogeriach, nawet azjatyckich, to taka sama tortura jak zakupy w każdym innym sklepie wielkopowierzchniowym, więc ograniczam do minimum (poza tymi sklepami z kubkami i artykułami papierniczymi). Tak wiem, jestem dziwna i ostentacyjnie to manifestuje. Najchętniej zostałabym chłopem-drwalem w koszuli w kratę, albo wojującą lesbijką i feministką (taką co flagowo nie goli nóg) w jednym, no ale nie wyszło, więc cieszcie się mną taką jaką jestem. A wyładniałam/wyglądam zdrowo i promiennie, bo się lekko upasłam i przestałam palić oraz się stresować pracą, a nadto mam wplyw które ze zdjęć opublikować :D. Tą metodę polecam każdemu, tania i skuteczna!
Wyjaśniłam zatem, że nie mam całej szafy i kufrów posagowych wypchanych mieniem przesiedleńczym, które w Polsce będę darować z dobrego serca i rozrzutnej natury, w tym - nie posiadam kontenera kremów, masek i maseczek do każdej części ciała, wcierek, naklejanych kresek to powiek, toników na biały pysk, naklejek do powiększania oczu i inych . Uff. Zatem - co mam?

W większości kosmetyki z Polski. Przynajmniej mam pewność, że pasta do zębów nie jest mydłem... krem oprócz tablicy Mendelejewa i ekstraktu z oleju silnikowego zawiera jakieś składniki lubiące się z moją skórą, no i nie przepłacę haniebnie za płyn do higieny intymnej.


Oto moja półka w łazience. Dla ułatwienia, gwiazdkami oznaczyłam produkty kupione na Tajwanie. Pozostałe kupuję w Polsce i przywożę tu.
Japoński płyn do prania, perfumy no name -prezent od znajomych oraz krem grzejący
Antyperspirant (damskich akurat nie było) i pasta do zębów (ta od pamiętnego gratisa)
Płyn do soczewek
Do czego lokalnego zatem się przekonałam i co stosuję?

- Wybielacze w kremach, mydłach, szamponach, balsamach itp
Używam nie dlatego, że marzeniem moim jest skóra o trupim odcieniu gnijącej panny młodej lub innego marmuru nagrobnego. Używam dlatego, że każdy kosmetyk stojący oczko wyżej od płynu do naczyń jakieś wybielacze w składzie posiada. Zatem - pianka do mycia twarzy jest "shining white" niby nawilżająca z Nivea (nie jestem z niej zadowolona, bo ściąga mi buzię tylko odrobinę mniej niż ordynarne mydło, i od pół roku nie mogę dziada skończyć).
Krem z filtrem do reszty ciała - Vaseline (już się go pozbyłam, więc na sesję się nie załapał, ale wyglądał mniej więcej tak jak na foto poniżej) - oczywiście ma nadawać skórze pomimo ekspozycji na promienie słoneczne, odcień coraz delikatniejszego jadeitu i kości słoniowej.

Badziew straszny, ani nie chronił, mimo deklarowanego filtra UV PAA 24, ani nie wybielał, ani nie nawilżał, no ogólnie oddałam koleżance, której może bardziej służy, bo reklamacji nie było. Kosztował tak z 50 PLN za dużą butelkę 350 ml, więc bez szału. Tutaj - pełna zachwytów recenzja blogerki z Filipin, co tylko potwierdza - kupując cokolwiek azjatyckiego, nie warto sugerować się czyjąś opinią, tylko prosić o próbki. Ja niestety tego zaniechałam, bo czas naglił, słońce paliło, markę Vaseline kojarzyłam przyzwoicie, a alternatywy były duuużo droższe lub niebudzące zaufania, zaś porządny, polski filtr miałam tylko w buteleczce 100ml, więc oczywiście szkoda mi było ciapać się tym po ciele.

Teraz uwaga techniczna. Jadąc tu, czyli w rejon Azji południowo-wschodniej, w miarę możliwości zaopatrz się w kremy z filtrem w Polsce. Tu sprzedają jakieś minibuteleczki w maxi cenie (bo Chinki chcą być porcelanowe i zapłacą każde pieniądze więc można szaleć z marżą detaliczną i zyskiem korporacji), o konsystencji "waterjelly" czyli wodnistej galaretki, która pomimo deklarowanej wodoodporności spływa że ino furczy. O ochronie takiej "waterjelly" podczas kąpieli w morzu - zapomnij. Niezależnie czy to Biore, czy inne nie-biorę - jest to mówiąc oględnie, fujnia z grzbnią z patatajnią, o kant pośladka tłuc, przynajmniej w wypadku takiego użycia, jak moje (przy czym umówmy się - miałam okazję przetestować tylko kilka rodzajów). Pod makijaż pewnikiem te Biore czy inne Avene są zapewne rewelacyjne. Polski krem być może będzie "bielił", być może będzie "tępy", być może będzie ci się twarz świeciła a tapeta spływała, czy co tam blogerki sobie wymyślą, ale spełni podstawową funkcję - w miarę możliwości ochroni cię przed solidnym poparzeniem w zwrotnikowym słońcu, bo będzie się trzymał na skórze nawet po konfrontacji z falami potajfunowymi i podczas gry w siatkówkę na plaży też.
Aha, nie zapomnij wsadzić tego kremu do walizki, bo ja zapomniałam i musiałam się go pozbyć z bagażu podręcznego na lotnisku w Amsterdamie (w Polsce mnie puścili z flachą 250ml, chyba przez przypadek),a potem kupować wersję lokalną jakości dyskusyjnej i ceny przyprawiającej o apopleksję...

Mydło i szampon

Mydło też mam lokalne, tzn Nivea olejek pod prysznic w wersji po chińsku - bo woda w kranie przebija nawet krakowską kranówkę pod względem chlorowania i twardości. Ponoć ma być wybielający też, ale to raczej chłyt małketingowy, albo ja za mało go nakładam.
Generalnie kupuję jakiekolwiek ładnie pachnące mydło w płynie, niezależnie od tego czy nazywa się "zupa do ciała", czy Pompon, czy jakiś nieznany mi hieroglif, mydło to mydło, a jak mydła braknie, to od biedy można się umyć i płynem do naczyń. Nie będę przecież targała w walizce 20 flaszek moich ulubionych żeli pod prysznic :D
Tak, mam naklejkę z Królikiem Bugsem na niemiłosiernie uciapanym lustrze. Ani jedno ani drugie nie da się usunąć i nie jest moim dziełem.
Szampon - tutejszy ale też "światowy", Pregaine. Polecił mi go Młodociany, bo włosy na tajwańskiej diecie i w tajwańskim słonku sukcesywnie zaczęły mi marnieć w stosunku do "myszo-pipowego" stanu wyjściowego, pojawiły się łyse placki w baaardzo widocznych miejscach. Nie wiem czy to zasługa szamponu, czy innych - polskich środków pielęgnacyjnych (patrz ta bateria odżywek na półkach) - ale włosy mam w lepszej kondycji i długie za ramiona. Akurat szampon - niespodzianka - nie wybiela. Ale pewnie mógłby.

Piling pod prysznic - tutejszy, ale nic specjalnego, ot jakiś szeregowy produkt wewnętrzny tutejszego Rossmana czyli drogerii Watsons. Nie wiem czy wybiela, ale jak bym się spytała ekspedientki, to pewnie by mnie oświeciła, że owszem. Ponadto pewnie by dodała, że ujędrnia, myje gary i śpiewa szeroki wybór arii Wagnera.
Na zdjęciu widać jeszcze pudełeczko w kształcie serca (tu - zbliżenie) - w środku jest mój prezent bożonarodzeniowy czyli... perełki do kąpieli.
Nie wiem, co spadło na mózg osoby dającej mi ten jakże przydatny gadżet, który w tajwańskiej łazience 3 w1 ma szerokie zastosowanie i co dzień pieści me zmysły podczas wylegiwania się w wannie której - podobnie jak 90%mieszkańców Kaohsiung - nie mam. No cóż, prezent pewnie był standardowym prezentem "przejściowym", w każdym razie ładnie wygląda koło lustra i nadaje mej łazience powiew elitarnosci.

CDN już wkrótce

4 komentarze:

  1. córka zbójnika1 maja 2014 16:48

    Ostatnio nie zaglądam na blogi kosmetyczne, więc nie mam pojęcia, na co teraz jest szał ( po produktach z Azji czy Rosji ). Ale kupuję mazideł mniej - nie tylko z braku nadmiaru gotówki, ale po prostu postanowiłam podchodzić do zakupów bardziej racjonalnie - mam swoje sprawdzone produkty i ich się trzymam, i kupuję wyłącznie wtedy, gdy coś muszę kupić ( bo już widać denko w opakowaniu kremu czy balsamu ), a nie dlatego że jest kolejna sklepowa promocja lub przecena. Pewnie, że zdarzają mi się "spontaniczne" zakupy, ale nie tak często jak kiedyś - i teraz nie mam np. sześciu kremów na dzień, czy siedmiu balsamów do ciała itp. I już nie wyrzucam do śmieci prawie pełnych opakowań niezużytych kosmetyków.
    PS 1 Azjatyckie kosmetyki nie zastąpią, moim zdaniem, azjatyckich genów - nie wiem czy to tylko moje, wypaczone telewizją, spojrzenie - ale Azjaci,czy raczej
    Azjatki ( pomijając kwestię dbałości o urodę i zabiegi plastyczne ) wyglądają młodziej niż my.
    PS 2 A na problemy z włosami polecam Herbatkę krzemionkową z Darów Natury - mieszanka ziół do zaparzania ( kupowałam w sklepie zielarskim po ok. 6 zł ). Skuteczniejsza niż inne, często o wiele drozsze specyfiki. U mnie pierwsze zauważalne efekty pojawiły się już po ok. 2 tygodniach. Może zabrzmi to jak kiepska kryptoreklama, ale szczerze polecam - wypróbowane. Na Tajwanie pewnie nie do zdobycia, ale jej główne składniki, czyli pokrzywę i skrzyp może da się kupić ( swoją drogą, skrzypowita niby zawiera to samo, a kompletnie na mnie nie działała ).

    OdpowiedzUsuń
  2. Na razie - stosuję siemię lniane do picia i maziania po włoskach, żeby dawało im iluzję grubości, bo włosy mam jak jedwab - śliskie, delikatne, błyszczące i cieńsze niż niektóre dzieci. Myślałam o zamówieniu pocztą własnie herbatki ze skrzypu i paru innych ziółek - ale ponieważ tutejsza poczta jest ze mną średnio kompatybilna to poczekam do wakacji w Polsce. Niestety - efekty odrodzenia po feriach już zostały przeze mnie zatłuczone i łysinka w okolicy przedziałka znów straszy. Raz, że słońce wali tu potężnie a ja wciąż zapominam o parasolce, dwa woda jest jaka jest, a jest paskudna i trzy - dużo czasu spędzam w kasku (motocyklowo-skuterowym), a to też wyciera włosy. Kiedy wrócę do Polski, mam w planach - picie drożdży (tu cięzko dostać świeże drożdże w normalnej cenie, są tylko granulowane amerykańskie "pre-cooked, processed" za gruby szmal) i właśnie kurację skrzypo-pokrzywą

    Jeżeli chodzi o kremy - bardziej mi odpowiadają olejki, bo parafina i olej mineralny (czyli podstawa większości kremów) wysuszają mi skórę do stadium Sahara. I też kiedyś miałam fazę "mieć krem do każdej części ciała, sztuk 2". Ale kiedy się zorientowałam, że moja kosmetyczka z "najpotrzebniejszymi" kosmetykami do codziennej pielęgnacji waży jakieś 5 kilo - to się poddałam. I tak oto rygor częstych przeprowadzek wyleczył mnie z hojnego wspierania koncernów kosmetycznych.

    OdpowiedzUsuń
  3. A o młodym wyglądzie Azjatek i Azjatów - to chyba aż posta popełnię, bo zaczęłam odpisywać ale po piątym akapicie się zreflektowałam. Ze zdjęciami będzie

    Ja już za długo tu mieszkam, i widzę - biuściaste Chinki, przystojnych Chińczyków oraz Azjatów wyglądających na swój wiek :D ale dorzucę dokumentację fotograficzną więc będzie można ocenić samemu, okiem nieskażonym dłuuugim pobytem w kraju Małych Żółtych Ludzików.

    OdpowiedzUsuń
  4. córka zbójnika2 maja 2014 21:18

    No to cieszę się, że mimochodem podsunęłam Ci pomysł na temat kolejnego wpisu :)
    Czekam na niego z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...