poniedziałek, 11 marca 2013

Z chińskiego na ludzki…


Mowa o tłumaczeniu…


Najbardziej zaskakujące w kontaktach międzykulturowych, zwłaszcza tych bardziej odległych – jest różnica kontekstowo-interpretacyjna. Która osobiście mnie powala  i poniekąd solidnie utrudnia życie.
fot. blog Nerd Like you
Nie tak dawno pisałam o tym, jak skutecznie stworzyłam sobie wroga i ogólnie wykreowałam wrażenie równie złe, albo i gorsze, niż gdybym Pannę Młodą zwyzywała od ladacznic, a Panu Młodemu zarzuciła impotencję. A ja tylko stwierdziłam – zgodnie z prawdą, iż wedle mojej informacji, koszty pobytu w stolicy Francji wyniosą tyle a tyle. Plus kilka innych niuansów, na które szczerze mówiąc mało który białas zwróci uwagę.
Tajwańczycy są dla mnie momentami jak kosmici. Serio. Nawet buźki mają podobne, wielkie głowy, nóżki jak patyczki i wytrzeszczone oczyska. A problem w kontakcie bezpośrednim wynika z ich rozumienia pewnych sytuacji… Przykłady można mnożyć.
Najprościej zacznę od tak łopatologicznego zagadnienia jak – TAK i NIE.
Polskie TAK = tak. Chińskie TAK tymczasem…
= tak (czasem), a czasem
= oczywiście, że się nie zgadzam z Tobą/Twój plan lub Twoje zdanie wywołuje mą reakcję odmowna, ale moja kultura nie pozwala mi powiedzieć „spadaj na drzewo” lub „do bani”, i żeby cię nie zasmucić lub nie zepsuć swojej doskonałej karmy mówię, że tak, i liczę na to, że się domyślisz, że niekoniecznie pałam radością i ochotą. Przy czym mówienie TAK z ostentacyjnym/ widocznym podejściem negatywnym nie wchodzi w rachubę, udają nad wyraz przekonująco…
- NIE
Polskie NIE oznacza zazwyczaj Nie! I basta!. Poza sytuacjami z podtekstem flirciarskim i seksualnym, gdzie wciąż trwa kampania feministek pt” Nie znaczy nie”
Chińskie NIE, jeżeli już się pojawi ( a pojawia się wyjątkowo rzadko jako odpowiedź na pytanie jakiekolwiek), oznacza – oczywiście, że TAK, tylko z rozmaitych względów nie mogę przytaknąć, bo mnie odsądzą od czci i wiary…
Brzmi skomplikowanie?
Kilka przykładów
- Jedziemy na motorach, zima (czyli poniżej 20C), pizga wiatrem jak nieszczęście. Ja trzęsę się, pomimo okutania w sweter, bambiego i windstoper oraz czapkę i szalik. Motor obok szyku zadaje koleżanka Miau (lubi koty, więc ma takie a nie inne angielskie imię… Studentki Wendzarni słyną z kreatywności na tym polu), odziana w przezroczyste rajstopki i szorty, oraz jakąś lichawą kurtałkę ( w sensie izolacji termicznej), bo poza tym śliczna była. Widząc podczas postoju na stacji benzynowej, że dziewczyna zdrętwiała z przemrożenia ledwo się rusza, zaproponowałam jej pożyczenie swoich dodatkowych dżinsów. Odpowiedź była mocno odmowna, więc zaproponowałam jeszcze raz, w pamięci mając chińskie certolenie się – czyli trzeba proponować kilkakrotnie, żeby nie narazić zbyt rychło przyjmującego propozycję na „utratę twarzy”. Znów usłyszałam – nie. Zanim zapytałam trzeci raz, Max pociągnął mnie za rękaw i szybko wyjaśnił – zrozum, ona chce twoje spodnie, ale musi powiedzieć nie, bo inaczej utraciłaby twarz, i uwidoczniłaby swoją głupotę… Jakby nikt nie zauważył braku rozgarnięcia koleżanki  (i jej chłopaka, który w sumie powinien jej pilnować), która pojechała do domu się przebrać w strój odpowiedni na motorową eskapadę przez pół kraju- i zadziała krótki płaszczyk, zapominając o ciepłych gatkach…
- Spotkanie towarzyskie, mieszane – urodziny białasa, więc grono szeroko pojętych znajomych (białasów, albo szerzej – westernersów w zachodnich kolorach tęczy) i kilkoro lokalsów, w tym koleżanki na 100% mieszkające w akademiku (który o 22.30 zamyka swe podwoje szczelnie i nieodwołalnie). 
Wiadomo, że posiadanie w znajomych na fejsie bladej twarzy daje +50 do rispektu na dzielnicy, a słit focia z bladą twarzy to już +100 do zajebistości – zaproszenie na białe urodziny to nie w kij dmuchał… Więc siedziały te Azjatki w kątku, grzecznie obserwowały konwersację między samymi-swoimi, jadły bardzo drogie i bardzo niesmaczne białe żarcie polecone przez kogoś z kasty bladoskórych-uprzywilejowanych, i nudziły się zapewne setnie, bo jakoś nikt, łącznie z zapraszającym – organizatorem spotkania, jak i solenizantem, nie zwracał na nie większej uwagi. Podejrzewam, że nie rozumiały za wiele, bo ja osobiście nie ogarniałam rozmaitych odmian chińskiego i angielskiego na różnych stopniach zaawansowania – i zniekształcenia (by ł tam i Francuz, i Belg, i Niemiec, i Ruski, i Ukrainka,i Portorykanka, i Mex, i Teksański, i Kalifornian, i chicagowski Murzyn i Polak niepomiernie kaleczący każdy możliwy język, i Węgierka posługująca się dziwacznym miksem wielu znanych narzeczy, i wielu innych, równie barwnych). 
Na moje pytanie, czy nie muszą wracać do akademika – tylko się uśmiechnęły, i stwierdziły, że nie ma problemu. OK, no problem to no problem, może sobie wyżebrały jakąś dyspensę od noclegu za kratami Konwentu Sióstr Urszulanek. Zabawa trwała, a ja koło 10 stwierdziłam, że mam dość, nie odpowiada mi lokal, towarzystwo, atmosfera – i czas się ewakuować. Zadzwoniłam po taksówkę, pożegnałam solenizanta i kurtuazyjnie spytałam, czy ktoś nie chce się ze mną zebrać… W życiu nie widziałam równie szybko przebierających nogami Chinek :D W taksówce nerwowo patrzyły na zegar i minutę przez zatrzaśnięciem wrót biegusiem wpadły za bramę… Jak się okazało – no przecież nie wypadało im nie przyjść, a tym bardziej wyjść z powodu tak prozaicznego jak zamknięcie akademika… Nie wypadało się zresztą to podobnie trywialnej okoliczności przyznać….
- Szkoła. Nauczycielka tłumaczy i tłumaczy i tłumaczy, niestety, tłumaczenie gramatyki po chińsku niesie drobne ryzyko – zakumasz, albo nie zakumasz, albo załapiesz - szkoda tylko, że źle. W moim wypadku – nie łapię. No nie łapię i basta . Za cholerę nie jestem w stanie przyswoić sobie dziwnej konstrukcji, gdzie jest słówko typu „kto, który, dlaczego, jak, po co etc” plus „razem” plus konstrukcja z miękkim nie (w odróżnieniu od nie twardego, oznaczającego całkowite zaprzeczenie… Coś w rodzaju – nie zjadłem miękkie w domyśle - jeszcze nie zjadłem, no śniadania, ale za chwilę owszem skonsumuję, nie zjadłem twarde w domyśle - nie, bo niesmaczne, albo nie chcę, albo nie lubię, albo się odchudzam), co razem daje  - wszyscy z wyjątkami wykonujemy czynność x. No abstrakcja.
Nauczycielka rysuje schemat… No ale nie mam problemu z budową, mam problem z logiką wypowiedzi – bo nie potrafię ułożyć sobie co z czym i dlaczego, i w jakim kontekście w ogóle stosować ów niezwykle wybajerzony twór. Co mi się zdaję, że już wiem, i zgłaszam się mówiąc, dowiaduję się – a kto ma inną propozycję - czyli mój domysł był nietrafiony… Ale dlaczego? po 45 minutach wałkowania tematu nie jestem ani trochę mądrzejsza.
Zostaję na przerwie, czekam, aż wyjdą inni uczniowie, i proszę – Proszę mi to jeszcze raz wytłumaczyć, może po angielsku, będzie łatwiej. Dlaczego? No bo nie rozumiem po chińsku, a po angielsku może mi się uda przyswoić. Nie, nie nie… Ty masz tego używać. Ale jak mam używać czegoś, co jest dla mnie czarną magią w białych trampkach? No masz używać i już, a jak nie rozumiesz, to znaczy, że się nie starasz.  Używaj, to doznasz oświecenia. Inni jakoś nie mieli z tym problemu.
- Szkoła II. Z moim learning partnerem umawiamy się na 12, Godzina jest dziwna – bo to przerwa na lunch, ale skoro LP nie chce nic jeść to mi pasuje, bo ja spożywam obiadek około 15. OK, Czekam. Mija minut 10,15, 20. Dzwonię.Dzwonię drugi raz – bo może nie słyszy, jedzie skuterem albo co. No i czego się dowiaduję (od osób trzecich po jakimś czasie, żeby nie było)? Że mój LP tak naprawdę nie chciał się spotkać, tylko nie wypadało mu powiedzieć mi w oczy, że nie ma czasu/ochoty/whatever – więc podał taką godzinę, żebym się domyśliła, że on nie przybędzie. A w ogóle moje dzwonienie było nachalne i nieuprzejme, wręcz na-gan-ne!
- Zakłady produkcyjne dużej niemieckiej firmy, kolega pracuje z lokalnymi robotnikami. Pytanie do robotników: Czy wiesz co masz zrobić? Taaaaak jeeest! Czy wiesz jak masz to zrobić? Taaaak jest! Kiedy to będzie gotowe – za godzinę!
Godzinę później – efektu finalnego ani widu ani słychu. Kolega jeszcze raz pokazuje, co i jak, z czym i do czego.  Czy już wiesz? taaaaak jest! wiesz jak? taaaaak jest! wiesz co? taaaak jest! to za godzinę? Taaaak jest! Za godzinę – wiadomo… Bo pan robotnik nie powie wielkiemu nadzorcy, że on nie wie i nie kuma – bo nadzorca może go okrzyczy, a może premię utnie… Więc zamiast tego rżnie jarząbka… Kolega walił konkretne piwsko za piwskiem, żeby czasem swoich podwładnych nie wytłuc…
- Klub wspinaczkowo - turystyczny, zapisy
Ale na pewno nie będę dla was problemem? Bo mówię słabiej po chińsku, a raczej po angielsku… Nie, nie, w żadnym wypadku! Nasza sekcja jest bardzo dumna z tego, że uczestniczą w niej studenci z róznych krajów – faktycznie, na liście kilkanaście nazwisk nagryzmolonych łacińskim alfabetem. Ale nie będę dla was na pewno problemem? Nie chcę takiej sytuacji, w której ktoś będzie miał do mnie pretensje, ze czegoś nie rozumiem, albo robię inaczej niż to przyjęte… Oh, daj spokój! Nie jesteś pierwszym obcokrajowcem w naszej sekcji, jesteśmy otwarci na wzbogacające doświadczenia inter-kulturalne… OK. 3 wyjazdy, podczas których bardzo staram się nie zakłócać niczyjego spokoju duszy, nie odstaję od normy sprawnościowej etc. Gdy rozmawiam z Bellą (prezes klubu) w styczniu – bez problemu mogę uiścić składkę po przyjeździe. Przyjeżdżam, i idę się dopytać o kalendarz wycieczkowy i zonk – ale ty nie możesz jechać z nami, bo nie opłaciłaś składki, trzeba było do końca grudnia zapłacić za nowy semestr. ??? Ale jak to?? Rozmawiałam z Bellą i powiedziała co innego. Niemożliwe. Pokazuję maila. Ale Belli tu nie ma, poza tym pewnie się jej coś pomyliło. Bo ogólnie to nasz klub jest dla studentów Wendzarni… A ja to niby co? Z byka? Zresztą rozmawiaj z Bellą. Bella telefonu nie odbiera. Na fejsie się nie odzywa, na maile nie odpisuje. Aha. Co jej pocisnęłam w myślach, to moje.

Takie historie można mnożyć, Często kończy się tylko na lekkim kwasie, który rozchodzi się po kościach. Jak dotąd tylko dwukrotnie miałam poważniejsze scysje ( w zeszłym roku szkolnym), które zaowocowały ochłodzeniem kontaktów do poziomu zera absolutnego.  Ale chyba łatwo zauważyć, że poziom frustracji może tu dość szybko osiągnąć wartości krytyczne… I bardzo łatwo o spore nieporozumienia. O które nie można oskarżyć Tajwańczyka, bo „no one is to blame”… A tak czasem myślę - pokazowy łomot z waleniem po krzywych szczękach szybko by im podniósł rozumienie ze zrozumieniem…
Ale z drugiej strony – po prostu tacy są, I basta. Trzeba się przyzwyczaić…

1 komentarz do Z chińskiego na ludzki…

  • ~Majia
    Dziś podczas zajęć o geografii świata wpadłam na możliwe źródło dziwnego przekonania panny młodej o taniości Paryża!!!
    Po chińsku Paryż to Bali… Podobnie ( a raczej tak samo wymawiane) jak Wyspy Bali. Nieporównywalnie tanie w stosunku do stolicy Wina, Serów i Figi-fago kreacji… ( i wcale się z niej teraz nie nabijam…)
    Pan Młody zmiękł. Nawet chciał mi pracę proponować u siebie w buxibanie… Powiedziałam, że będziemy w kontakcie. Tak po chińsku. Chyba

4 komentarze:

  1. Spoko jeżeli Bali jest TANIE - to ja poproszę dwutygodniowy pobyt :D

    A co postu - podziwiam Cię że udaje Ci się dogadać w tym kraju z tamtejszymi ludźmi. Myślałam, że mówiąc "NIE" a myśląc "TAK" jest wystarczająco abstrakcyjne ale oni tam mają MATRIX na własne życzenie.

    Czy obce jest dla nich pojęcie: SZCZEROŚĆ??

    OdpowiedzUsuń
  2. Aguniu, ja właśnie o tym matriksie pisałam. Ja im szczerze doradzam, co zrobić, aby uniknąc szczerej niespodzianki, a oni mają na mnie focha że drogo…

    Tak, Bali jest tanie. Relatywnie tanie, z perspektywy Tajwanu – pamiętaj, że połowa kosztów wycieczki to transport, jakieś 25% marże pośredników wszelakiej maści i jeszcze trochę narzutu hotelu dla białych. Podobnie tania jest Tajlandia, Indonezja, Filipiny (poza reklamowanymi na Zachodzie miejscami, do których latają „biedni” turyści z Eurolandu i rzucają kryzysowe Eurasy). Innymi słowy – dla Azjatów wczasy w Hiszpanii czy we Włoszech to drożyzna, a Bali to taki wariant lowcostowy :D tak jak dla nas wycieczka do Niemiec czy na Chorwację/ do Bułgarii to nic specjalnego…

    Nie do końca udaje mi się dogadać :D Jak widać z posta…
    Pojęcie szczerość jest równoznaczne z – nieuprzejmość, chamstwo, grubiaństwo i brak dobrego wychowania oraz taktu. Tu się nie mówi prawdy, tylko słodko pierdząco zaklina rzeczywistość, a potem zarzuca focha/ obrabia dupę na potęgę. Najlepszy sposób na Azjatów? Dostać piany na pysku, ciśnienia na żołądku, zbluzgać do 5 pokolenia wstecz – czyli pokazać nieco głębszy wymiar buractwa. Jak do tajwańskiego tępaka dotrze, że może zaraz zarobić w kły, to przestaje pieprzyć od rzeczy i słucha uważnie, a nawet wykonuje polecenia… Tylko wtedy zapomnij o posiadaniu kolegów lokalnych…
    Opcja druga – pokiwać głową, pouśmiechać się i z radosnym bananem robić swoje. Efekt – jak wyżej…

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiscie, musialam zastosowac raz tez taki ostry ton, choc to nie w moim temperamencie, szczegolnie w obcym kraju...Po prostu wynajmujac przez internet mieszkanie nie pomyslalam ( bo skad ??) ze ichnie wymiary na mieszkanie nie sa takie jak nasze - u nas - mnozysz dlugosc przez szerokosci i kropka 50 m2 ma miec 50m2. Jak dojechalam, wprowadzono mnie do mieszkania ..wg mnie nie wiecej niz 25 - 28 m2. Moja zdziwiona mina ..a co to jest, gdzie reszta ?? no i wyjasnianie ze u nich, tajwanski sposob - doliczasz rozne czesci "wspolnoty" - korytarz, parking (nie bylo), balkon (1m2), basen (zamkniety w czasie naszego pobytu itd itd...i ponoc doliczysz sie kiedys do tych 50m2, i ze to tak na Tajwanie sie dzieje.OK jesli masz tu na stale mieszkac, moze. Ale poniewaz ja, uparta, wynajmowalam mieszkanie nie na iles miesiecy czy lat, tylko tak jak hotel, na kilka nocy, nie chcialam sie z tym zgodzic. ..i na nowo pytam sie - co robimy w takim razie ? panienka z usmiechem wyjasnia ze nic nie ma do roboty, najwyzej moge isc szukac gdzie indziej..Ja po 13 godzinach lotu bylam troche "wymieta", wsciekla - no i wtedy patrzac jej w oczy wyjasniam ze ja jestem Bardzo Niezadowolona , ze jako gosc z obego kraju tu przyjezdzam, i ze pierwszy kontakt - to dla mnie jakby proba oszustwa z ich strony i ze czekam na ich odpowiedliwe reakcje! Wiec panienka apiac ze sa wieksze, ale dwa razy drozsze. Poniewaz ja wyjasnialam ze ja na internecie rezerwowalam 50m2 i placilam za 50m2, nie rozumiem dlaczego mialabym cokolwiek doplacac ...i ze to ich problem jesli daja zle informacje dla cudzoziemcow,, bo strona internetowa nie jest tylko dla Tajwanczykow...Panienka wtedy chyba zrozumiala, ze ja nie ustapie, poprosila abysmy przeczekali w tym malym mieszkanku, ze nawet tu mozemy robic co chcemy, kapac sie, jesc, spac itd..i ze ona za 2 godziny nam cos znajdzie. I poniewaz u nich rezerwowalismy w sumie 2 pobyty na 2 rozne terminy, dali nam z cala duma, ze oni taaaki gest dla cudzoziemca robia - na nasze 2 pobyty - mieszkania "100m2" -( nasze ok 45m2) - bez zadnej doplaty. Rezultat - ja placilam na internecie za 50m2, jak bylo pisane - i je w sumie mialam. Ale nie wiem co by bylo gdybym chciala na nowo do nich pojechac..bo jak do tej pory, to nie zmienili ich strony internetowej, wiec ja opisalam to dla uzytkow innych turystow na TripAdvisor i na Booking. Czy moja reakcja byla naprawde bardzo niestosowna - nie wiem, ja domagalam sie czegos, co wg mnie, mnie sie nalezalo...Tego problemu nie mialam w hotelach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To norma. Tajwaczycy udają greków póki się ich nie spionuje. może to o mnie świadczy cos w rodzaju mentalności z chłopa PAN..... Ale nauczyłam się tu nie odpuszczac i zionac ogniem bo się to sprawdza. I basta.
      I w nosie mam że to nieuprzejme chamskie i kolonialne - bo jak wszystko jest OK to jestem miła. JK mnie ktoś robi w tzw jajo to się irytuje.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...