Zanim zdążyłyśmy przetrawić ten obrazek – w nozdrza obuchem wręcz uderzyło coś… dziwnego, co przedarło się przez swoisty fetorek orientalnych przykład i smażonki w głębokim tłuszczu. Upiorna woń, niosąca baaardzo odległe od jedzenia skojarzenia. Należało uciec, lub wezwać może egzorcystę? Ponoć szczególnie upierdliwe dusze pokutujące i diabły z szatanami objawiają się nie tylko w obłoku przeszywającego zimna, ale i skoncentrowanego fetoru…
Patrzyłyśmy na siebie zdezorientowane, Tajwańczycy zaś zdawali się nie zauważać smrodu i dziarsko wtranżalali ryżyki, warzywka i makarony, siorbiąc przy tym i mlaskając. Epicentrum odoru zdawało się okrążać niepozorny wózeczek z głębokim wokiem, w którym wśród syczącego tłuszczu kotłowały się zgrabne kosteczki. Pan w maseczce wielką drucianą chochlą łowił sześciany, rzucał na tackę, automatycznie pewnym ruchem chlapał na wierzchu kropę brunatnego sosu, okraszał cebulką i voila! To właśnie było słynne cuchnące tofu.
Tak, zjadłam. Raz. Dziękuję za więcej. Smakuje tak jak pachnie, aczkolwiek pod początkowym fetorem zbliżonym do mocno zdezelowanych skarpet z licznymi dodatkami, kryje się chrupko-sprężysta konsystencja ze strzelającymi pęcherzykami, dokładnie takimi jak w Aero albo innej Bąblo-ladzie. Gdyby nie woniało aż tak upiornie, wcinałabym wiadrami, a tak – skończyło się na jednym razie.
Jak cuchnie cuchnące tofu? Oddajmy głos respondentom
- Wonieje i wygląda jak coś, co wiosną rozrzucałem za pomocą traktora na polach moich rodziców (Guillame z Belgii)
- Kojarzy się z latem i wyjazdem na łono natury. Konkretnie… Na przykład jezioro, dzika przyroda, dookoła krzaki i brak toi-toiów, więc ludzie załatwiają swoje biznesy z krzaczkach, a potem ostro świeci tam słońce… i to jest właśnie TEN fetor, który płoszy wszystko w promieniu kilometra (Ralf z Niemiec)
- Trochę zdechłym kotem, a trochę kwasem, i jeszcze trochę jakby kocim moczem (Anastazja z Rosji)
- Trupiarnią zalatuje… Takimi zwłokami dwa do cztery tygodnie (Alexander z Austrii)
- Wali gorzej niż moje skarpetki po meczu (Jared, rugbysta z Kaliforni)
Potwierdzam – „zapach” czou dofu/chou doufu/stinky tofu to swoista, rozpoznawalna w ułamku sekundy kombinacja – niesprzątanej latryny, kwasu żołądkowego, mocno nieświeżych stóp i rozkładającej się materii organicznej…
Ogólnie rzecz biorąc, obcokrajowcy z rzadka zbliżają się do osobliwie cuchnącej kosteczki na tyle, by spróbować ją zjeść, nawet gdy na nosie zaciśnie się spinacz. Ale… w zeszłym roku pewna niemiecka weganka ortodoksyjna karmiła się owym rarytasem niemal co dzień, wnosząc do akademika ruchomą strefę skażenia biochemicznego w postaci reklamówki wypchanej podsmażonym, chrupiącym serkiem sojowym poddanym obróbce. Z kolei Tajwańczycy czou dofu lubią i konsumują – jak my kefir, ogórki kiszone, kapuchę z beczki, śledzie, flaki i inne specjały polskiej kuchni. Minusem jest to, iż fetor pokonsumpcyjny utrzymuje się dość długo, a nawet wżera w ściany… I idziesz jeść kaczkę, a spod tynku atakuje cię – wegetariańska zemsta! Rozmawiasz z Tajwańczykiem, a spod maski unosi się odorek trupio-serkowy, i już wiesz, że wczoraj kolega wcinał przy świątyni lub na nightmarkecie szybką przekąseczkę na odgonienie komarów…
Skąd wzięło się śmierdzące tofu?
Legenda mówi, iż -dawno dawno temu w Chinach żył sobie niejaki pan Wang, dokładniej – Wang ZiHe. Ów Wang ZiHe, oblawszy egzaminy zaliczające w poczet urzędników państwowych, musiał się jakoś utrzymać, bo rodzina odcięła mu kranik z pomocą finansową w ramach okazywania dezaprobaty. Cóż mógł zrobić biedny studencina? Intelektualista, więc do kopania dołów się nie nadawał… Kupiectwo i kuglarstwo wymaga pewnych umiejętności, które niestety nie dostały się mu w pakiecie… Zajął się wobec tego- kramarzeniem i branżą spożywczą, czyli zaczął rozprowadzać produkt podstawowy na chińskiej prowincji – wysokobiałkowy twaróg sojowy. Niestety, szybko okazało się, że jako sprzedawca odnosi sukcesy z tymi na niwie nauki… Cóż robić? Trzeba było wracać, pokajać się przed rodziną i dać się solidnie wyszydzić w nadziei na kolejną szansę. Aby jedzonko się nie zmarnowało, pociął WangZiHe całą hałdę śnieżnobiałego tofu na małe kosteczki i upchał do glinianych słoi, po czym wyruszył… Po drodze głód zajrzał mu w oczy -i postanowił naruszyć zalakowane zapasy wysokobiałkowego przetworu sojowego… Po otwarciu słoja – niemal padł, powalony fetorem emitowanym przez zielono-brunatną masę, ale – głodny student zje wszystko, więc ostrożnie uszczknął kawałeczek, który okazał się wyborny! I tak oto Wang Zi He olał karierę urzędniczą, a zajął się handlem cuchnącą nowinką, której smak szybko pokochali Chińczycy…
PS. Zbieram zamówienia od odważnych, może uda mi się trochę tego specjału przemycić do Polski i Straż Graniczna mnie nie zgarnie jako bio-terrorysty?
Wiało, więc całkiem pusto, tylko autobusy turystyczne stoją na pobliskim parkingu, czekając na hałaśliwych turystów z Chin.
Idziemy dzielnie przez obszar skażony, kryjąc nosy w ręcznikach.
Max, po dłuższej chwili milczenia – muszę przyznać ci rację. Jednak wali trochę poodobnie, ale to wali obrzydliwie, a stinky tofu jest pyszne.
Czyli przyznajesz mi rację? W sumie tak, ale pamiętaj że ono jest smaczne!