poniedziałek, 18 marca 2013

Mieszkanie na Tajwanie


Jak mieszka Gongzhu Majia?

Prawie tak jak większość tajwańskich studentów, w Wendzarniowym akademiku. Mój pokój jest na drugim piętrze, tak trochę z boku:
Oto pałacyk godny księżniczkowych stóp, pośladków i innych części ciała. A serio – to najdroższy hotel w Kaohsiung :D , taki co pod niego wycieczki podjeżdżają zdjęcia porobić. Ja mieszkam nieco mniej tradycyjnie, zamiast lwów i fontanny mam na parterze sklepik z kluczami i pieczątkami, w którym mój właściciel wraz z żoną urzędują od 9 do 22.30, głównie ciupiąc w gry sieciowe typu World of Warcraft, Ligue of Legends i inne takie, w których lata się na dwunożnych smokach po bezkresnych krajobrazach i od czasu do czasu należy komuś przyłożyć laską (magiczną, rzecz jasna). On od czasu do czasu łota jeszcze CounterStrika, ale idzie mu to niesporo.
Mieszkam jakieś 20 m od tylnej bramy Wendzarni, co nie przeszkadza mi absolutnie w docieraniu na zajęcia tuż po dzwonku. Gdy raz jedyny przyszłam nieco wcześniej, nauczycielka Chen mało nie opluła się kawą na mój widok.
Mój domek na Dingdżonng lu (którą wiecznie przekręcam na Ding-dong lu) to – pokryta od podłogi po dach płytkami ceramicznymi typu flizy, pięcio lub sześciopiętrowa kamienica, zależy jak liczyć, Tajwańczycy bowiem z amerykańska sklasyfikowali parter jako 1 piętro, a piwnice to B1, B2 etc. Więc – parter to sklepik z kluczami, kłódkami i pieczątkami, w kazamatach pod podłogą mieszacza się dzienne kwatery rodziny pana Li (czyli mojego właściciela) – wiecznie ktoś tam złazi albo wyłazi. Ponadto na parterze znajduje się kuchnia, z której roznoszą się wonie, powodujące u mnie skręcik kiszeczek, czasem swoim zachęcającym aromatem a czasem wręcz przeciwnie.
Do kuchni mam ustawowy zakaz zbliżania się – podejrzewam, że gdybym wyraziła chęć skorzystania z opisanych po chińsku urządzeń o słabo widocznym przeznaczeniu, mój właściciel wyraziłby zgodę, ale – wszyscy chyba wiedzą, jak u mnie stoją sprawy kuchenne. Spotkanie mnie w okolicy garnków, w pozie sugerującej produkcję żywności – to zaskoczenie tygodnia z możliwością nominacji do niespodzianki roku…
Na pięterku 2, czyli naszym pierwszym – mieszka właściciel, przy czym mieszkanie ma dość przemyślnie rozmieszczone – czyli jeden pokój po prawej stronie klatki schodowej, a drugi i trzeci po lewej, innymi słowy – a potrzeby swojej familiady (on, żona, czwórka dzieci w tym jedno niepełnosprawne plus indonezyjska pomoc domowa) zaadaptował 3 oddzielne pokojo-mieszkanka.
Na trzecim mieszka mocno opalony pan, który wiecznie mówi mi „hellou” w pralni (piętro piąte), oraz inni sąsiedzi o nieustalonej liczbie i płci- po prostu jak dotąd, chyba nie zdarzyło mi się ich spotkać. Na czwartym rezyduję ja – od ulicy, więc z plusów- oszczędzam na lampie bo mi neon świeci po zapadnięciu zmroku do zamknięcia zakładu na parterze. Z minusów – to ulica wycisza się niestety około 1-2, a do tego czasu spanie zakłóca mi sporo Tajwańczyków korzystających z licznych kramików żywnościowym, spotykających się z przyjaciółmi, słuchających muzyki i wtajemniczających w szczegóły swojego żywota dwie ćwiartki Ding-dong lu. Po sąsiedzku mieszka wystraszony młokosik z Wendzarni (fioletowa polóweczka plus inne elementy mundurka raczej dobitnie  wskazują na Senior High). Co ciekawe, mieszka on w takiej dziupli, gdzie okienko ma rozmiar zeszytu A4 i wychodzi na korytarz, więc dopływ światła dziennego chłopak ma taki raczej odpowiedni dla wampira niż człowieka – ale pewnie pokoik tańszy… Naprzeciwko mnie zamieszkuje Majkel, który studiuje na Wenzao, gra na saksofonie w lokalnej orkiestrze dętej i robi zajebiste zdjęcia, a ponadto niejednokrotnie ratował me kosteczki przed spaniem na trotuarze.
Dlaczego na trotuarze? Otóż, z uwagi na mieszczący się na parterze zakład rzemieślniczy posiadający rozliczne środki ulokowane w towarze – o 22.30 pan właściciel opuszcza wielką roletę i zamyka ją na klucz. O przygodach z roletą pisałam, dalej nie do końca opanowałam jej obsługę, ale się pocieszam, iż chińskie rączki też nie operują nią bezszmerowo – jak mi się początkowo zdawało. Roleta zamknięta jest na KLUCZ, Który to klucz notorycznie zatrzaskuję w swoim pokoju, gubię, zostawiam w szkole… Dorabiane miałam już chyba z 5 kompletów, w końcu Właściciel się poddał, a ja ostatni egzemplarz zapięłam na krowi łańcuch, doczepiany do metalowej bransolety, którą zostawiam w sklepiku na dole. Zanim opracowałam ten patent, Majkel siedzący na fejsbuku po nocach złaził na dół, odmykał roletę, wpuszczał mnie i przymykał oko na to, że za pomocą śrubokręta włamuję się do własnego pokoju. Śrubokręt pieczołowicie skitrałam w skrzynce z bezpiecznikami, w przypływie natchnienia.
Piętro wyżej jest pralnia z suszarnią, pralnia właściciela z balkonem, na którym świeci on czerwoną lampę – jak się okazało, nijak mającą się do zachodnich „czerwonych latarni” – to oznaka dla Buddy, że w tym domu się go wyznaje/szanuje. Ach, no i mieszka na piątym piętrze jakaś lasencja, obyczajów lekko-półśrednich lub nawet piórkowych, sądząc po nocnych odgłosach, rozmaitych męskich głosach zakłócających ciszę nocną w towarzystwie lekko wstawionego słit dyszkanciku miłej pani, licznych kłótniach z regularnie tu bywającym chłopakiem, wśród których pojawia się nieodmiennie słowo klucz – xiaosan czyli zdrada, trójkąt. Pierwszą taką kłótnią podnieśli mi nieco poziom adrenalinki, były bowiem szlochy, smarkliwe wyznania, trzaskanie drzwiami, wrzaski – telenowela w wersji live. Poszłam na górę, zapytać WTF?, oczekując co najmniej regularnej awantury domowej z poroztłukiwanymi meblami i obitymi facjatami, ale na mój widok z lekka się parka ogarnęła i zapewnili unisomo, że oukej, oukej i sioli sioli. No cóż, W Polsce pewnie mąż/chłopak z rogami to by dziewczynę po pysku wystrzelał i odwrócił na pięcie, tu zaś regularnie raz w tygodniu powyższe szlochy, smarki i wyrzuty odbywają się – po moim wejściu smoka – półszeptem.
Wyżej jest jeszcze jakieś pomieszczenie, coś w rodzaju taraso-baraka z blachy falistej, ale drzwi tam zamknięto na tak solidny skobel, że pomna smutnego zakończenia bajki o Sinobrodym, nawet się tam nie zapuszczam.
Teraz chwila o dizajnie, który jest zaiste powalający. Pokoik mój nosi szumną nazwę „studio”, ma powierzchnię ok 15 m2 i zawiera w swym składzie łazienkę 3 w 1.
Na umeblowanie składa się -szafa, mała szafka, łoże podwójne z materacem oraz biurko. Ponadto z dóbr luksusowych posiadam jeszcze lodówkę, klimatyzator i telewizor. W lodówce trzymam kosmetyki i lekarstwa (bo stołuję się w 30 dostępnych dookoła knajpach i 80 kolejnych punktach gastronomicznych dostępnych w zasięgu 5 minut spacerem), a z pozostałych nie korzystam, od lat uważając je za narzędzia szatana i kontroli ludzkości przez pozaziemskie cywilizacje.
Poprzednio w nieco mniejszym pokoiku zmieściły się dwa stoły (tutaj uważane za łóżka – Azjaci opanowali niesamowitą sztukę spania w bezruchu na wznak, i im gołe dechy z lichą karimatą nie szkodzą. W zeszłym roku na całą Daję czyli Interniational Akademik – materac był jeden, skitrany w zaułasach piwnicy, i wygrzebany po tym jak opiekunka gościa zza wielkiej wody, sympatycznej Amerykanki Abby zrobiła w recepcji już nie awanturę, a rozpierduchę z gradobiciem), dwa biurka i dwie szafy :D - bo każda kanciapa większa niż 2×3 to potencjalny pokój dwuosobowy…
Teraz o wystroju wnętrza i dizajnie stylizacyjnym– tu takowy raczej nie istnieje. A nawet jeżeli istnieje – to nie jest zbyt praktywkowany. Ładne mieszkanie ma ciocia Młodocianego, ale ona połowę życia spędza w Japonii w luksusach i się tam napatrzyła na pozytywne wzorce aranżacji przestrzeni. Inne ładne mieszkania – to tylko dla baaardzo bogatych, co im nie szkoda kasy. Pozostali nie widzą nic złego w nieco podrapanych ścianach w kolorze białym lub beżu i identycznych paskudnych zasłonkach z bistoru (dostępne kolory – zielony, żółty lub fiolecik z obowiązkową nutą szarości, bo prane nie wiadomo kiedy), czasem mocno gryzącymi się ze standardowo kładzionymi tu na podłogi marmurami. U mnie na podłodze straszy coś, co żywcem wygląda jak wzornik grobowcowy (czyli mamrmurek- lastriko w szaroczarne ciapki, czerwono bialo szare ciapki,szaro-brązowe smugi i bordowo-czarne maziaki). A meble – zazwyczaj są w jednej tonacji kolorystycznej, choć nie zawsze… A co by się miało zmarnić?
No więc mam – zielone zasłonki, szaro-zielone biurko z blachy pancernej przykryte ceratą (jest pleśnio-odporne, w Dayi czyli poprzednim akademiku czekoladową pilśnię regularnie dekorowały mi bowiem szaro-futrzane kropki penicylinki, stan absolutnie na Tajwanie nie budzący zgrozy). Mam łoże z fioletowym materacem i pasującą do łożnicy szafę z czegoś udającego olchę. Szafa jest ulubionym bunkrem dla ultra-cwanych komarów a raz na czas i jakiś karaluch wyleci spomiędzy koszul i pogrozi pięścią, sorry czułkami długości 5 -7 cm… Ponadto mam orzechową półeczkę – dołem na buty, środkiem na książki a górą na talerze :D . I tyle.
Jeżeli kiedykolwiek przychodzi mi do głowy pomarudzić w kwestii spartańskości warunków dla mej żyjącej dotąd w niezmierzonych luksusach dupki (na hasło, że sama jedna zajmowałam mieszkanie trzypokojowe lokalsi tu robią wielkie oczy i niemal się dławią z wrażenia), to szybko znajduję kartkę z opisem pokoju mojego kolegi z klasy, który mieszka w regularnym akademiku wendzarniowskim… Tym zamykanym o 22 na klucz, z prądem wyłączanym centralnie o 1.00, w którym każdy student ( z czterech przydzielonych do pokoju) ma do dyspozycji jedynie meblościankę. Górą jest łóżko z wbudowanym budzikiem i pościelą obowiązkowo dzierżawioną od uczelni, dołem zaś – biurko, 2 szuflady książkowe, 2 szuflady bieliźniane i 3 półki oraz pół drążka w szafie na osobę… Aha, i codzienna kontrola o 6.00 w kwestii zamiecenia podłogi, obecności w pokoju (za nieautoryzowaną noc poza obiektem można wylecieć z programu taniego mieszkania przy uczelni, na darmowe miejsce w akademiku czeka bowiem masa oszczędnych Tajwańczyków).

PS. Łazienka 3 w 1- już widać, jak można robiąc siku spłukać głowę i jeszcze zęby wyszczotkować? A w promocji umyć podłogę i ściany?

P.S.2 Podłoga w obecnym lokum :D Żeby nie było, że mi się ryż na umysł rzuca i widzę rzeczy, których nie ma…

2 komentarze:

  1. Zaczynam doceniać moje mieszkanie wielkości 64m2 - w którym już od jakiegoś czasu brakuje mi miejsca. Chyba muszę zrobić akcję "wiosenne porządki" szkoda ze za oknem jest -10*C. Mało motywujące by otwierać okno i wyp....ć co tylko uważam za nie potrzebne.

    Co do łazienki - moja wizualizacja była zbliżona. Ale faktycznie jedynym plusem tej aranżacji jest to że w szybkim czasie załatwiasz kilka rzeczy naraz. Mało kto potrafi podczas 15 min. pobytu w łazience - skorzystać z toalety jednocześnie biorąc prysznic, umyć zęby i co najważniejsze wymyć ją mimochodem - na wysoki połysk każdego dnia.

    Umiejętność mieszkania na 2m2 powinni nas uczyć tego w szkole. Wiem że nie każdy ma swój pokój i w rodzinach wielodzietnych jest to standardem, to że potrafią, umieją i chcą się zaklimatyzować - chylę czoło. Pełen szacunek.
    Gdyby każdy z nas poczuł te niedogodności - nauczylibyśmy się doceniać "bycie na swoim" - nawet gdyby to było 10m2.

    UWAGA!
    Opis podłogi oczami Majii:
    "Marmurek - lastriko w szaroczarne ciapki, czerwono-biało-szare ciapki, szaro-brązowe smugi i bordowo-czarne maziaki".
    Po mojemu: Melanż (po prostu)

    Skutkiem nadmiernej widoczności szczegółów i kolorów zapewne jest spożywanie pokarmów "żółtego" kontynentu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga, to są zdjęcia z akademika, z zeszłego roku :D nie chciało mi się robić nowych, bo pokój nie aż tak fenomenalny, żeby go fotografować. Lastriko w nagrobkowe desenie masz tu:
      https://plus.google.com/107478895549047838099/posts Widać desenie?

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...