środa, 20 marca 2013

Pranie na Tajwanie



Tak, wiem, oddzielić białe od czarnego, pod żadnym pozorem nie wirować wełnianych swetrów oraz psa z kotem (gdyby się zaplątały przypadkiem), wsypać proszeczek, wlać płyn, zamknąć drzwiczki, ustawić program – i jedziemy z koksem. Cóż może być bardziej łopatologicznego od obsługi pralki? No dobra. W Polsce też miałam wpadki, a to wyprałam wypłatę, a to komórkę schowana w kieszeni kurtki, chusteczki higieniczne schowane w kieszeni mi urozmaiciły czarne pranie, a to z łazienki zrobił mi się basen…

Na Tajwanie pranie robić należy. Garderobę mam nieco ograniczoną, w dodatku w jasnych kolorach z uwagi na upał. Pocę się jak świniak, na ulicy kurz – ergo, pranie czeka. Ręcznie prac nie będę, więc należało zaprzyjaźnić się z pralką. I tu zaczęły się schody. Po pierwsze – pralka posiada milion przycisków, niektóre z obrazkami, ale – wszystkie- co za niespodzianka – po chińsku. Nawet ten ON/OFF nie był widoczny.

Po rozpaczliwym mailu do kolegi w Polsce (słuchaj Me, sprawa jest głupia, ale czy pamiętasz może jak się te tajwajskie pralki obsługuje? No niestety nie, bo po prostu wciskałem pierwszy guzik i się samo prało) nie byłam ani trochę mądrzejsza. Metodą prób i błędów udało się pralkę uruchomić, obłaskawić system wrzucania monety rozpoczynający cały proces powolnego chlupania i dynamicznego łubudubu.
Po tym niemałym sukcesie – niestety, przyszło niemiłe odkrycie numer 1. Wyprane ciuchy trzeba rozwiesić – a znalezienie wolnego miejsca w suszarni na dachu bloku zamieszkanego przez minimum 300 studentów i studentek nie należy do łatwych… 
Niemiłe odkrycie nr 2. Rozwieszone ciuchy lubią migrować, z racji powiewów ożywczego wiaterku lub zbrodniczej działalności małych chińskich rączek, desperacko walczących o dogodne miejsce do suszenia chińskich majtek i koszulek, a co za tym idzie, przewieszające cudze wieszaki… No dobra, święta nie byłam, też przewieszałam… Ale szukanie własnych ciuchów na 100m2 wiaty na-dachowej może być nieco irytujące. 
Niemiły problem numer 3. Wyprane ciuchy wcale nie były czyściejsze! A co gorsza – szybko spod ożywczej woni detergentów zaczynał przebijać – nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu – swąd starej ścierki.
Problem numer 1 i 2 rozwiązałyśmy szybko i  bezczelnie. Suszarniana wiata podzielona była na część damską i męską. Nad męskimi pralkami – po lewej, z wieczkiem w kolorze morskim (udającym niebieski) wisiała tabliczka (po chińsku, rzecz jasna) – „To są pralki dla chłopców, dziewczynkom wstęp wzbron. „. Analogiczna adnotacja dyndała nad oznakowanymi fioletem machinami po prawej stronie pralni, gdzie urządzonka czysto-robiące mogły być używane tylko i wyłącznie przez osoby nie posiadające siusiaka, samce precz!. Co rzecz jasna zignorowałyśmy, pomimo jasno wyłożonej racji  stanu, tym razem także po angielsku. Jak potem sprawdziłyśmy, nie byłyśmy jedynymi  hermafrodytami wrzucającymi brudne pranie do pierwszej wolnej pralki… 
Suszarnie równiej były rozdzielnopłciowe. Na prawo figi i biustonosze, bokserki na lewo. Po stronie babskiej rzecz jasna panował ścisk niemożebny, u chłopców zaś można było mazura tańczyć pomiędzy nielicznie zwisającymi smętnie gaciami. Co, rzecz równie  jasna, skwapliwie „przeoczyłyśmy”, siejąc zgorszenie wśród nieśmiałych Azjatów przypinających do łańcuchów (tak, zamiast sznurków były łańcuchy!) swe niebyt seksowne majty i jeszcze mniej urocze skarpety tudzież inne elementy ubioru. Aby moralny ferment i fetor nie był absolutny, odpuściłyśmy tylko wystawianie bielizny na ogląd publiczny w zaciszu dachu, desusy wisiały na klamce od okna, budząc niemałą sensację wśród sąsiadów :D Ale – schły w trymiga.
Ciało kolegialne, złożone z milczącej Magdaleny oderwanej od problemów dnia codziennego i nieco twardziej po ziemi stąpającej Katarzyny zidentyfikowało też źródło trzeciego problemu, po dłuższym namyśle i rozlicznych badaniach. Te cholerne ładowane od góry pralki piorą w zimnej wodzie!!! Nie w 40C, ale – w normalnej, letnio-chłodnej kranówie, mającej trochę/sporo poniżej 30C. Cóż robić? Tajwańczycy pralek z regulacją temperatury nie znają. Na hasło „wygotować pościel i ręczniki dla wybielenia i zdezynfekowania” robili wielkie oczyska – jak to, zupa na szmatach i mydełku? No cóż. My prałyśmy ręcznie, we wrzątku z maszyny z wodą pitną (wiocha po zbóju), potem do pralki, a potem do suszarki (która notabene w ciągu godziny nie potrafiła wysuszyć wsadzonych do środka ubrań, tylko je odrobinę podgrzewała… inkasując 1 NTD za minutę owej fuszery).
Teraz mam podobny problem. Niestety, wody pitnej podkradać na zmarnowanie już nie bardzo mogę, z kranu leci taka -40-50C, a ciuchy nie dość, że tracą swą śnieżną białość, to jeszcze zaczynają wydzielać specyficzną woń – powiedzmy, że feromonów. Żeby nie zastosować bardziej dosadnego określenia. O koszulce z siłowni nie wspomnę przez grzeczność, ale karaluchy mogę już płoszyć, pomimo rozmaitych certyfikatów ”jony srebra” „bakteriobójcze”, „oddychające” i te pe. Poproszę o jakieś domowe sposoby, bo rozważam pranie w płynie do toalety :D z dodatkiem płynu na D*, co zabija wszelkie zarazki… i wybiela, bo chloru ma od groma. Gorzej, że oprócz efektu białego jak mleko, może dawać też rezultat pocienienia tkaniny, z koszulki codziennej robiąc taką … buduarowo- ażurową, wspomagającą działanie viagry…
Dyskretny wywiad wśród lokalsów dał zaskakujące rezultaty… Pralki z termostatem istnieją – w zagranicznych produkcjach filmowych, w cholernie drogich apartamentach dla obcokrajowców, a takie ładowane od przodu, z funkcją suszenia można podziwiać w Cialefu/ Carrefurze. A na co dzień Tajwańczycy albo sypią jakieś magiczne mikstury z serii bakterio-grzybo-smrodo- zabójczych (niestety, w trzech lokalnych sklepach z wszystkim nie wypatrzyłam takowej, nie wiem gdzie studenckie mamy się w to zaopatrują, bo niektóre koleżanki wspominały o istnieniu takiego cudownego specyfiku, ale one nie robią prac domowych, wiec nie wiedza co to dokładnie), albo wieszają w szafach saszetki zapachowe w ilościach hurtowych, ewentualnie po prostu leją na to z góry do dołu strumieniem modulowanym. I dlatego tajwańskie niemowlaki wiecznie podśmierdują przesikanym pampersem, ulanym mlekiem i bóg wie czym jeszcze, bo śpiochy też pierze się – w zimnej wodzie.
A teraz apel do ogółu – poproszę porady na zniwelowanie babcino- domowym sposobem – żółknięcia, szarzenia i zapachu skwaszonej ścierki…
A na koniec – moja ulubiona reklama… 

Niestety, na Tajwanie, z racji małej ilości modeli z drzwiczkami z przodu – ciężka do obejrzenia w wersji „live"... 

8 komentarzy:

  1. Ten link z poradami na temat odplamiania, muszę go zachować - będzie odpowiedni dla moich klientów którzy chcieli by usunąć plamy jak najtańszym kosztem. No i proszę - chcesz usunąć gumę z dywanu?? Zwiń go i wsadź do zamrażalnika obłóż lodem po jakimś czasie wyciągnij dywan i wykrusz zamarzniętą gumą - pozostałość rozpuść benzyną.

    A co do podgrzewania wody. Ognisko, kocioł, drewniana łycha i jedziesz - Maleńka.... :D
    Cytryny do prania dodaj :D albo poszukaj indyjskich orzechów podobno działają cuda - piorą i neutralizują zapachy.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Mantis
    20 Marzec 2013 16:11
    Niektóre ciekawe porady na odplamianie są tutaj:http://tnij.com/2J7uo
    Ale twój link nie otworzył mi się.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Mantis
    20 Marzec 2013 16:13
    Możesz też pranie wcześniej namoczyć w detergencie, a potem wrzucić do pralki – tak się kiedyś robiło przed praniem ręcznym.

    OdpowiedzUsuń
  4. 21 Marzec 2013 12:00
    Dziękuję za radę…
    Niestety, to już opraktykowałam, łącznie z całonocnym moczeniem… Koleżanka doradzała sodę oczyszczoną, ale trochę się boję… Na razie mam „cudotwórcze” mydełko filipińskie od koleżanki z klasy, co radzi sobie z plamami wszelakimi ( w tym sprało mi tzw przejscie koloru – niebieska bluzka zaatakowała mi raz różową, efekt był nierównomiernie paskudny) i tak jakby przywraca biel.
    Minus mydełka jest taki, że oprócz plam rozpuszcza rękawiczki gumowe oraz moje paluchy, a i ciuchy robią się takie jakby… pajęczynowate miejscami, no i jest to odplamiacz a nie odwaniacz…
    Cały problem polega na tym, że pralka operuje wyłącznie kranówką w temperaturze pokojowej, więc szukam jakiegoś boostera, co kranówie nada magiczne właściwości wrzątku.
    Jakby w wiadomościach podali o aresztowaniu domorosłego chemika co próbował pół Tajwanu wysadzić w powietrze – to będziecie wiedzieć kto zacz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapewne już nieaktualne, ale: podobno szklanka octu dodana do prania działa jak płyn zmiękczający, sprawia, że ciuchy się nie elektryzują, a namoczone w roztworze octowym nie wchodzą ze sobą w niepożądane interakcje (typu wymiana kolorów). Ponadto przybrudzone białe koszule/spodnie/cokolwiek pozostawione kilka godzin w mieszance 1:12 powracają po praniu do koloru wyjściowego, a zszarzałe gacie tudzież skarpety wrzucone do gorącego roztworu (1 szklanka octu :1.5 litra wody) odzyskują śnieżną swą biel.
    Dużo o tym procederze czytałam, ale sama jeszcze nie odważyłam się spróbować, dlatego nie ręczę za rezultaty (i nie wiem, czy zadziała w zimnej, tajwańskiej wodzie).

    Pozdrawiam :)

    Lynx

    OdpowiedzUsuń
  6. Próbowałam już w Polsce jakoś przywrócić moje gatki i tiszerty i resztę przyodziewku ale słabo.... Tajwańska atmosfera na wieki wieków wzarla się w bawełnę.aczkolwiek przetestuje jeszcze w Polsce sposób z wrzątkiem i octem.

    Ocet podobno odgania komary co będzie dodatkowym plusem :)
    Efekty opublikuje ... No chyba że nadmiar octu sody i innych wynalazków wyzre mi ubrania w siatkowy uniform godny striptizerki :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałam napisać, że ocet do prania musi być spirytusowy (bo winne podobno mogą zostawiać plamy). Trzymam kciuki za rezultaty i pozbycie się resztek smogu z przyodziewku :)

    PS. Przypuszczam, że zbyt intensywny octowy zapaszek odgoni nie tylko komary, ale i sporą część przedstawicieli homo sapiens... Może to dobry sposób na wywalczenie sobie odrobiny więcej przestrzeni na zatłoczonym Tajwanie :)

    Lynx

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapomnij. Oni tu są odporni na wszytsko i sami niezle wonieja egzotyka więc ocet to pikus....

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...