sobota, 28 listopada 2015

Niby nic a jednak... - do czego nie mogę przyzwyczaić się na Tajwanie (projekt Klubu Polki na Obczyźnie)

Przyleciałam na Tajwan nie wiedząc za wiele na temat tego kraju.. No wiecie, małe chińskie rączki składające breloczki do kluczy które piszczą na gwizdnięcie, kimona, ryż, kung-fu pandy i muzyka przypominająca miauczenie kotów. Aha, no i że Tajwan to Chiny ale nie Chiny.

Przylatując po raz pierwszy - zakochałam się w tym kraju, wszystko było super, mega, cudowne i w ogóle och ach Hellou Kitti, a Polska to 100 lat za Murzynami. Z powodu bardzo pobieznej znajomości realiów i języka łykałam propagandową słodko-tęczową papkę jak młody pelikan i jedyne co mi się nie podobało to fakt że musiałam wrócić do zimnego i burego kraju nad Wisłą. Kiedy przyleciałam za drugim razem - byłam już na własną rękę, parasol ochronny nieco przeciekał (bo już nie miałam uczelnianej opiekunki, co załatwiała każdą sprawę) i byłam coraz bardziej zdana na siebie i rozumiejąca po chińsku. No i rzeczywistość zaczęła nieco skrzeczeć. Ale po trzech latach spędzonych tu wiem, że Tajwan jest fajnym miejscem do życia - aczkolwiek rzecz jasna jak zawsze, są rzeczy które mi przeszkadzają.
Z drugiej strony - przywykłam do wielu niespotykanych dotąd aspektów dnia codziennego:
- komarów z dengą i bez, nieodmiennie powodujących wściekle swędzące bąble
- trzęsień ziemi
- tego, że wszyyyyyyyscyyyyy Tajwańczycy wyglądają tak samo (no dobra, po jakimś czasie zaczyna się widzieć różnicę, za to białasy zlewają się w jedną spoconą jasnoskórą masę)
- chodzenia w maseczkach na co dzień - szczerze mówiąc, nawet mi tego brakuje
- helloukitaśności i słitności wszytskiego, łącznie z papierem toaletowym w nadruk z usmiechniętych truskawek
- chodzenia z parasolką po ulicy i unikania słońca jak morowej zarazy (to odróżnia świeżo napłyniętych od tych co już nie jeden upał tu przeżyli i nie jarają się tak bardzo temperaturą +25 w końcu listopada) i wielu, wielu innych.
No ale Polak nie będzie Polakiem jak nie ponarzeka, bo inaczej fluidy wątrobowe zaleją organizm. Zatem proszę bardzo - co mi na Tajwanie nie pasuje i czego jeszcze nie umiem przyswoić / zignorować / przestawić się?

1. Stadność. 
Jestem nieco aspołeczna, ale w Polsce dawałam radę. Jak miałam potrzebę, to spotykałam się ze znajomymi, jak ogarniały mnie psychopatyczne ciągoty to zaszywałam się w sobie i siedziałam na szezlongu w samotności mnisiej aż mi nie przeszło.
Tymczasem na Tajwanie wszytsko robi się pospołu. Zadania na zajęciach są prawie wyłącznie grupowe, obiady wciąga się - grupowo (przy czym z naszym "wyjściem na obiad" w kontekście komunikacji międzyludziej ma to mało wspólnego, ot chodzi o pospólne siorbanie zupy żeby zniwelować statystyczne prawdopodobieństwo ataku komara na stołującą się osobę), na zakupy do warzywniaka chadza się - a jakże, grupowo. Ba! nawet toalety (głównie męskie) są "grupowe", bez parawanów - czyli siusianie odbywa się, rzecz jasna - wspólnotowo. 
Przy czym owa stadność ma charakter bardzo powierzchowny - zatem twój najlepszy obiadowy przyjaciel z którym stołujesz się od roku wcale nie musi być twoim kolegą. Ba, zdarza się że nawet zdecydowanie nie chce nim być, ale pasuje mu jeść w białoskórym towarzystwie (bo blada twarz ściąga pełną atencję komarów, więc zwykły skośnooki może spożywać w spokoju). 

2. Tajwańskie nawyki żywnościowo-jedzeniowe
Nie, nie chodzi o menu - bo tu jednakowoż de gustibus .... , więc nawet te nieszczęsne lody o podłym smaku, krakersy waniliowe i pomidory z rodzynkami jakoś przełykam. Cudem i na głębokim wdechu ignoruję także sławetne cuchnące upiornie tofu, staram sie nie czuć cukru w kotlecie, nie zastanawiam się z czego "to" jest zrobione, w restauracji proszę o ograniczenie dosmaczenia mi posiłku kilogramem MSG (glutaminiam sodu). Da się żyć!
Ale - do urff urfff nędzy, z Tajwańczykami jeść nie mogę. Nie jestem w stanie i basta. Od dziecka wpajano mi "kto mlaszcze dostanie w paszcze" "kto siorbie dostanie po torbie" i "nie chwal się tym co przeżuwasz", a także "najpierw przełknij, potem mów". Taki standard znaczy... No właśnie, mnie, w Europie. Bo Tajwańczykom - nie. Zatem standardem są gromkie "siooooorb" i "sluuuuurrrrrp" odbijające się echem w całej okolicy jadłodajni plus pokrzykiwania w takiej tonacji, barwie i koloraturze że mi się aż pałeczki gną w chińskie osiem. No dobra, wyłączmy fonię, Ale wizji już nie umiem, a tu z każdej strony czyha na mnie otwarta paszcza, w ktorej pieczowłowicie przeżuwana i przegryzana strawa memlana jest na podobieństwo prania wirującego a pralce... 
Normalnie jadam sama, ewentualnie z Mlodocianym, ktory po dłuższej indoktrynacji zaczął jeść bardziej cywilizowanie - tzn zamyka paszczę i siorbie półgłosem (osiągnięcie tego stanu wymagało długiego i grupowego wysiłku, czyli wszyscy Polacy w Kao przeciwko krowiemu przeżuwaczowi! - ale dalismy radę), ale czasem wypada mi zjeść wyszukańszy posiłek z kimś innym,na przykład kontrahentem... To czasem robi się coraz częstsze, a moja waga leci w dół (to akurat pozytywny skutek, bo na MSG i innych frykasach z wiotkiej trzcinki robiłam się babmbusem na sterydach), a na brzuchu mam kratkę bez Ewy Chodakowskiej, dzięki rozpaczliwemu zaciskaniu zawartości żołądka chcącej dołączyć do biesiady na górze...
3. Gry uliczne
Są dwie podstawowe: jedna - głupi białasie wywal się na wypolerowanym do połysku marmurowym chodniku przed mą hawirą (za wybite zęby, obite kolana i podzelowane oczy przyznawane są dodatkowe punkty) - bo tajwańskie chodniki (o których pisała na przykład Dorota) to istny labirynt o zmiennej wysokości i sliskości, o ile rzecz jasna w ogóle są.
Druga to; "i tak cię przejadę i jeszcze zaparkuję, o!". Tajwańczycy jeżdżą tak, jakby w zamiast kursu na prawo jazdy ciupali w GTA, a samo prawo jazdy dostawali za naklejki w Sevenie... Serio, jeżeli kiedykolwiek zachce się wam kląć w niebiosa bo jakiś europejski patafian zamiast zwolnić przed przejściem pocisnął w gaz i ochlapał was kałużą - to zapraszam na Tajwan, bo po tej wycieczce będziecie takiemu kierowcy błogosławić i dziekować za wspaniałomyślność... A tajwańskie parkowanie - na przejściu dla pieszych, na wjeździe, na bramie, na ścianie, w salonie to jest temat na epopeję. 
4. Trudna sztuka komunikacji
To jest dla mnie największy problem. Niby cośtam kumam po chińsku, niby Mlodociany tłumaczy mi oczywistke oczywistości jak upośledzonemu dziecięciu - więc cośtam łapię, ale porozumiewanie się na poziomie jakimkolwiek grzecznościowym stanowi dla mnie labirynt z przeszkodami. Dodatkowo - przecież mówię po chińsku więc taryfy ulgowej brak... Przytoczę wam przykład, udział biorą Ja, Młodociany i Becky (studentka z Wendzarni, z którą chodziłam na jakieś zajątka 2 lata temu).
Becky: O, cześć Majia, jak super cię spotkać, dawno się nie widziałyśmy!
Ja: O, cześć (yyyy kto to urffa jest???).... Becky, sto lat cię nie widziałam!
B: Oooo (ekscytacja), cudownie cię spotkać! Musimy pogadać, to może obiad? Chodzmy na pierogi, będzie super! Mam ci tyle do opowiedzenia, ty pewnie też! I w ogóle twój chiński, no jestem pod wielkim wrażeniem (ekscytacja do sześcianu)!
J: Jasne, pierogarnia... To o 12? Spróbuję zająć dobry stolik, żebyśmy się zmieścili wszyscy.
B: Pewnie, kochana! Cudowna jesteś, jak się cieszę że cię spotkałam! W ogóle to musisz wpaść do nas na treningi pływackie, tak ci dobrze szło i wszyscy za tobą tęsknimy! Pogadamy przy pierogach! (Becky znika w czeluściach bramy do Wendzarni)
Młodciany: Dobra,  zabiorę cię na obiad na wieprzowinkę i lody. Tam przy plaży, ok?
J: Ale... Ale... Ale? Sam mówiłeś że mam się integrować i poszerzać koło znajomych! Pierogi, choć nam obojgu wyłażą już uszami strzelając farszem?
M: No tak, ale ona wcale się z tobą nie umówiła na obiad. Tylko była uprzejma, bo nie mogła przejść obojętnie bo akurat na nas wlazła i tak wypadało. Wieprzowinka! Jak się pośpieszymy to jeszcze dostaniemy taką dobrze wygrilowaną, więc ruchy kluchy!

No ale jak dogadać się z ludzmi, którzy nie potrafią mówić tak i nie, tzn nie w sensie wydawania odgłosu gębą, ale w sensie słownikowym?

5. Ostatnia rzecz do której nie umiem przywyknąć na Tajwanie.

Fakt, że 28 listopada w sobotę zamiast wbijać się w bilion kurtek i ciepłych futrzanych bamboszy oraz wełnianych desusów mogę kibicować Młodocianemu pobierającego pierwszą lekcję surfingu na miejskiej plaży w Sizihwan...






Powyższy post powstał w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie z którymi bloguję od jakiegoś czasu. Jeżeli ciekawi cię, do czego nie mogą przywyknąć Polki mieszkające - w Szewecji, Singapurze, Islandii, Szewcji, Maroku, Bahrajnie i innych zakątkach globu - zapraszamy!
Projekt dedykujemy akcji „AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM” - Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Wciaz brakuje ponad 30 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą.

Dla każdej osoby, która zdecyduję się wepsrzeć dzieciaki kwotą większą niż 25 zł, dziewczyny z Klubu przygotowały małą nagrodę niespodziankę - czyli pocztówkę z wybranego miejsca na świecie. Akurat w akcji pocztówkowej nie biorę udziału - ale egzotyki i ciekawych miejsc z których można dostać kartkę nie brakuje. 

PS. Kochani, brakujące liki odsyłające załączę po weekendzie, bo piszę z tableta (komputer padł) a tu linkowanie czegokolwiek grozi wieczystym potępieniem i rozpętaniem III Wojny Światowej

8 komentarzy:

  1. Swietny tekst! Widac wszystkie kraje azjatyckie (nawet te bardziej cywilizowane) maja duzo wspolnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tutaj wszystko się robi "niby" grupowo, ale białego człowieka do tej grupy się nie wpuszcza. Jak wychodzimy na kolację ze znajomumi męża (o torturo), to oni mnie traktują jak powietrze. Mam już na to sposób, bo biorę znieczulacz w postaci puszki Guinessa. A najlepsze to, że po 20 minutach rozmowy, każdy wyciąga iPhona i przed kolejną godzinę jest cisza! Nikt się nie odzywa, bo życie towarzyskie wraca na Facebooka i Lina. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda.... Niestety. Do tej pory pamiętam początki studiów, gdzie przyklejano mnie do grupy robiącej jakiś "project", na siłę - koszmar. Niby wszyscy frendli, frendli, hao hao, ooo jakaś ty mądrusia, i PPT potrafisz zrobić ojojojojojoj, jak superaśnie... Po czym moje PPT (hasłowe i zrobione powiedzmy że merytorycznie) zostaje zastapione typowym tajwańskim PPT z kopiuj wklej z wikipedii i wszyscy strzelają focha że jednak nauczyciel powiedział że PPT do bani...

      Zaczęłam to olewać. Mam trzech tajwańskich znajomych z którymi się włóczę po mieście, a resztę olewam... Wyciagając iphona i odpalając AngryBirds jeszcze zanim zaczną się rozmowy. Ale owszem, bolało długi czas i zastanawiałam się co ze mną jest nie tak.
      A potem powstają straszne pretensje, że Tajwańczycy tacy frendli frendli, a białasy beeeeee nie chcą się integrować. Ja naprawdę jestem szczęsciarą z 3 dobrymi tajwańskimi znajomymi i powiedzmy 5 takimi OK.

      I jak przypadkiem spotkam się z Polakami to nawet nie silę się na uprzejmość żeby gadać w lengłydżu zrozumiałym dla lokalsów tylko - od kopa po polsku :D

      Usuń
  3. Ehh a wszędzie się słyszy że tajwańcy tacy friendly, so friendly people i że drogę wskażą, zgubiony przez waiguorena w restauracji aparat oddadzą itepe itede i że tacy towarzyscy i friendly i friendly a tu jak wszedzie- zły obcy. A jacyś tajwańscy narodowcy czasami ci twej pięknej buzi nie obili bo skórę masz za bladą i w ogóle Tajwan dla Tajwańczyków tak jak to zrobiono z Hindusem w polskim Poznaniu kilka dni temu
    PS Wybacz nieznajomość uniwerko-korpomowy ale co to jest PPT?
    PS2 To jak ty tam Młodocianego znalazłaś jak oni wszyscy tacy nieprzyjaźni jak piszesz do Hanny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Tajwańczycy są "friendly friendly", drogę wskażą (z różnym skutkiem, często pokierują w zupełnie inną stronę niż powinni ale nie ze złośliwości tylko z niewiedzy łamane przez bo przecież nie można komuś powiedzieć "wybacz nie mam pojęcia), aparat oddadzą, towarzyscy są jak najbardziej - patrz stadność.
      Jednak norma kulturowa tamtejsza dotycząca znajomości i głębokości relacji różni się od naszej... i stąd rozbieżność miedzy tym co my uważamy za oczywiste w przyjaźni czy koleżeństwie, a tym co na ten temat sądzą Tajwańczycy.
      Z narodowcami tajwańskimi przejść nie miałam ale osobną sprawą są komentarze wygłaszane pod moim białym adresem czy ogólny zawód faktem że jestem tylko z Polski a nie z Ameryki. Przy czym jak powiesz Tajwańczykom że ich friendli friendli to mogą sobie darowac bo wszyscy wiemy że są żółtymi rasistami, to będą baaaardzo zdziwieni i zdegustowani że odkryto ich mały sekrecik.
      PPT = prezentacja w PowerPoincie, naczelna pomoc naukowa i główna forma zadania domowego. Na Tajwanie polegająca na skopiowaniu tak dużej ilości tekstu z Wikipedii jak tylko się da :D
      Młodociany - to osobna historia, i człowiek jeden na 26 milionów Tajwańczyków... Chyba musiał sporo nagrzeszyć w poprzednim buddyjskim wcieleniu, więc teraz musi nadrabiać.

      Usuń
    2. Nadrabiać poprzez koniecznosć życia z tobą? Naprawdę to aż takei straszne cierpeinie?

      Usuń
    3. Nie mnie oceniać, ale czasem sama siebie mam dość a żyję ze sobą ładnych parę lat :D

      Nie wiem czy cierpienie - bo wydaję mi się, że jest to układ z korzyściami wzajemnymi i dobrze wpływa na rozwój osobowości każdego z nas. I na umiejętności komunikacyjne w językach obcych :D

      Na pewno jest to okazja dla Młodocianego do ćwiczenia buddyjskiej cnoty cierpliwości i empatii - i nie dlatego że jestem straszliwą zołzą ciosającą mu kołki na głowie, ale zwyczajnie z powodu zderzania się dwóch całkowicie odmiennych kultur i podejść do życia, co czasem bywa zabawne, ale często powoduje tzw dyskomfort obserwatora i nie tylko.

      A gdybyśmy żyli razem... hmm... to mogłaby być mieszanka wybuchowa owocująca co rusz straszliwym kaboom! - tak to zawsze mamy czas od siebie odpocząć i następnego dnia od nowa, śniadanko i prowadzanie księżniczki po tajwańskiej rzeczywistości.


      Usuń
    4. Jeżeli chodzi o mnie i Młodcianego, to najwięcej wyjaśni ta kreskówka
      https://www.youtube.com/watch?v=-a6Pe1ovKHg

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...