John Lee z najlepszej kawiarni w Kaohsiung pochodzi z plemienia Paiwan, zamieszkującego południowo-wschodnie rubieże Tajwanu - głównie okręg (województwo?) Pingdong. Czasem, gdy ma dobry humor, mało (lub dużo) klientów i nie męczy go pasja twórcza - opowiada gościom kawiarenki Paiwan Arabica historie i legendy swojego ludu.
Ostatnio - przy okazji rozmów o spadających gwiazdach, których w Kaohsiung nigdy nie widać, przedstawił mi tajemniczą historię przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez starszyznę Paiwanów.
Działo się to dawno, dawno temu, za czasów dynastii Ming, niedługo po tym, jak pierwsze fale kolonizatorów chińskich zmusiły długonosych Holendrów rządzących wyspą do kapitulacji (czyli po roku 1661, - "300, może więcej lat temu" - Aborygeni nie są zbyt mocni w kalendarzu i precyzyjnej historiografii).
Paiwanie z wioski Majia, łowcy i tropiciele, utrzymywali luźne kontakty z sąsiednią wioską, założoną za "granicą", stanowioną przez pobliskie szczyty górskie. Przedstawiciele obu osad odwiedzali się od czasu do czasu, mijali podczas polowań, wspólnie celebrowali święta wyznaczające rytm roku, ale ich ścieżki nie zazębiały się codzienne, czy nawet co tydzień. Żyli obok siebie, w przyjaznym dystansie.
Paiwanie z wioski Majia, łowcy i tropiciele, utrzymywali luźne kontakty z sąsiednią wioską, założoną za "granicą", stanowioną przez pobliskie szczyty górskie. Przedstawiciele obu osad odwiedzali się od czasu do czasu, mijali podczas polowań, wspólnie celebrowali święta wyznaczające rytm roku, ale ich ścieżki nie zazębiały się codzienne, czy nawet co tydzień. Żyli obok siebie, w przyjaznym dystansie.
Pewnej nocy niebo niespodziewanie rozbłysło, rozjarzyło się niezwykłą łuną, która wywabiła mężczyzn z krytych łupkiem, kamiennych domostw, a kobietom przysporzyła wiele kłopotu z uspokojeniem nagle wyrwanych ze snu dzieci. Gwiazdy przybladły, zasłonięte ogniem lejącym się z różowo-białego nieboskłonu, na którym objawił się jaśniejszy od reszty obiekt, a jego oślepiająco biały blask nie mógł równać się z niczym, co dotąd widziano. Gorejący meteor z wizgiem przemknął nad wioską Majia i zniknął gdzieś nad górami, blask zszarzał - i tylko w oddali rozległ się huk, a ziemia się zatrzęsła.
O poranku następnego dnia szaman odprawił rytuały, pytał się duchów zwierząt o nocne zdarzenia, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Opiekun Paiwanów - Wąż nie przebudził się ze snu, nie zesłał żadnej wizji, zastygł w błogim bezruchu, a słońce grało na jego kolorowych łuskach.
Łowcy jak co dzień wyruszyli na polowanie, kobiety na poletka górskiego ryżu i jadalnych bulw, a spłoszone nocą zwierzęta uspokoiły się i wróciły do swoich legowisk. Minął dzień, i tydzień, i miesiąc, a potem kolejny, gdy w końcu ktoś zauważył, że od dawna nie widziano pobratymców z sąsiedniej wioski. Gdy zbliżało się święto zbiorów ryżu - Masaru, i nadal nikt nie przybył na wspólne, huczne obchody, starszyzna wioski Majia podjęła decyzję o złożeniu wizyty i sprawdzeniu, co się stało.
Łowcy jak co dzień wyruszyli na polowanie, kobiety na poletka górskiego ryżu i jadalnych bulw, a spłoszone nocą zwierzęta uspokoiły się i wróciły do swoich legowisk. Minął dzień, i tydzień, i miesiąc, a potem kolejny, gdy w końcu ktoś zauważył, że od dawna nie widziano pobratymców z sąsiedniej wioski. Gdy zbliżało się święto zbiorów ryżu - Masaru, i nadal nikt nie przybył na wspólne, huczne obchody, starszyzna wioski Majia podjęła decyzję o złożeniu wizyty i sprawdzeniu, co się stało.
Grupa wyruszyła przez dżunglę, a zbliżając się do obozowiska sąsiadów odkrywała pewne niepokojące znaki - ścieżki, po których nikt nie chodził od jakiegoś czasu zarosły, poletka wydzierane wielkim wysiłkiem przepotężnemu lasowi zniknęły pod bujną młodą roślinnością poszukującą słońca, nie było słychać śpiewów kobiet czy szczekania psów. Wioska opustoszała, domostwa stały nienaruszone, a pozostawione zapasy i domowe sprzęty wyglądały, jakby mieszkańcy odeszli na chwilę - i już nie wrócili. Nie było żadnych śladów paniki, walki, krwi, nie znaleziono żadnego cienia sugestii, dokąd mogli udać się całą, dość liczną gromadą.
Wąż milczał - a mieszkańcy wioski Majia nigdy nie poznali odpowiedzi, co stało się z sąsiadami. Nie znaleziono ich ubrań, szkieletów, łuków, po prostu - rozpłynęli się we mgle unoszącej się nad tropikalnym lasem. Ludzie unikali wypraw w tamtym kierunku, choć czasem śmiałkowie udawali się na poszukiwanie wyjaśnień - i wracali jak zawsze bez odpowiedzi. Dopiero rozwój cywilizacji, chińska i japońska kolonizacja oraz działania rządu tajwańskiego przełamały tabu kierunku - zbudowano drogi i sieć elektryczną, naniesiono na mapy rzeźbę terenu i zbudowano drogi.
Ale kto wie, co skrywa dżungla? Co być może kiedyś odkryją poszukiwacze skarbów, badacze i archelodzy? Czy znajdą szczątki rozbitego meteorytu, statku kosmicznego? czy wyjaśnią kiedykolwiek los zaginionych bez śladu Aborygenów?
Chyba tylko Chińczycy mogą sobie pozwolić na to, że zniknie cała wioska, a oni nic z tym nie robią. A tak poważnie, dobry bajarz ci się trafił. ;)
OdpowiedzUsuńChińczycy o tej wiosce nie wiedzieli. To stało się zanim dotarli tak daleko na wschód. Wtedy Tajwan zamieszkiwali tylko Aborygeni z różnych plemion, rozsianych w bujnej dżungli. Poza tym, działo się to w czasach, gdy zniknięcie aborygeńskiej wioski było szczęśliwym zrządzeniem losu - bowiem Aborygeni, podobnie jak część Indian - dosyć konsekwentnie bronili swoich ziem przed skośnookimi kolonizatorami.
OdpowiedzUsuńBajarz - niesamowity jest. Autentyczny autochton z wioski mego imienia.
A te zdjęcia, to pamiątka po kosmitach?
UsuńNawiązują do tematu :D Zdjecia domów aborygeńskich pochodzą z innego miejsca, ale zamieszkiwanego przez to samo plemię Paiwanów i od zaginionej wioski odległego o kilka kilometrów.
OdpowiedzUsuńObecnie wciąż spotyka się takie własnie zbudowane z płaskich łupków domostwa, ukryte w wykopach przed tajfunami. Te tutaj sfotografowałam w Rezerwacie Kultury Aborygeńskiej - generalnie są one puste lub przeznaczone na "wystawy tematyczne". Na przykład w jednym z takich domków zlokalizowany jest warsztat produkujący "na zywo" tradycyjne szklane koraliki Paiwanów, w innym zaś przykleja się "prawie jak prawdziwe" tatuaże na twarzach prawie wojowników i prawie wojowniczek