Tajwan wciąż mnie zadziwia, codziennie. Niby powinnam przywyknąć - i przywykłam, nie dziwi mnie widok ludzi w maseczkach, opatulonych w słoneczny dzień niczym likwidatorzy w Czarnobylu, nie kwiczę z ekscytacji na widok świątyń, skuterów czy małych skośnookich bobasów lub piesków odzianych w gustowne stroje zharmonizowane z visual code właściciela, ale wciąż jednak robię wielkie oczy.
Na przykład na widok jednej z bardziej trendy restauracji, do której zawlokła mnie Nico, rozdziawiłam z lekka paszczękę. Stanełam przed wielkim czymś o nazwie "Modern Toilet", jak mi wyjaśniła kelnerka - pierwszą na świecie - restauracją o temacie kupy i pupy, oraz pobocznych.
Restauracja bowiem płynie nurtem - toaletowym. Pisałam już o cute kupa-gadżetach, porcelanowych czy pozłacanych gówienkach w roli ozdobników.
Designerskie fekalia z Japonii zdobyły niszę na rynku, więc można było skorzystać z ich sukcesu...
Wszystko zaczęło się dawno temu w Kaohisung, gdzie pewien ciura bankowy, pan Wang Tzi-Wei miał dość tabelek, wykresów, kredytów, procentów, swiftów, spreadów i opcji walutowych. Walnął zatem o biurko tabelami i resztą, złożył wymówienie i założył lodziarnię, biznes na Tajwanie popularny i całkiem popłatny, z uwagi na klimat. No dobra, w Kaohsiung zimą jest zimno, nawet nie-Tajwańczykom z chłodniejszych rejonów globu, ale za to latem gorąc jest upiorny, więc konsumpcja lodów wzrasta lawinowo i wynagradza zastój zimowy (tak w teorii).
Ale w Kaohsiung lodziarni jest tysiąc sto i jeszcze jedna, więc należało się czymś wyróżnić. A że jak plotka głosi, Azjaci to małe żółte zboczuchy i poprańcy wszelakiego autoramentu, to pan postanowił nie krępować się i nie czaić z mroczną stroną duszy, spełnić swoje wielkie fantazje snute od dzieciństwa i nadać swojemu biznesowi lodzianemu indywidualny rys. A mianowicie - zastawę. No i oddając się z lubością się swojemu fetyszowi koprofagiczno-toaletowemu który trawił go od lat dziecinnych zaczął serwować lody czekoladowe w miseczkach w kształcie kibelka (dla przypomnienia - sekrety chińskiej toalety >>TU<<. I tak jesteśmy w temacie obrzydliwym, więc można). O takim:
Lody, z uwagi na ich purenonsensowy, koprofagiczny, obrzydliwo-humorystyczny kontekst zdobyły rzeszę wyznawców, każdy bowiem chciał spróbować "kupsztala" i strzeliwszy okolicznościową focię wrzucić ją na fejsa (który też jakoś w tym czasie rozpoczął karierę). I tak zaczęła się kariera lodziarni, która zmieniła się w restaurację, a potem opanowała świat...
"Wszyscy" żarli żartobliwie mrożone odchodki i świetnie się bawili, więc asortyment został poszerzony - o obiadki i napitki serwowane na wannach i umywalkach, w porcelanowych klozetach i fajansowych pisuarach.
Potem dodano jeszcze maskotki, Tshirty, gadżety.
No właśnie jaką maskotkę flagową może mieć restauracja toaletowa, wobec japońskiej aneksji Unni-chana? Ano, nadziabaną maniurę z glutkiem wyłażącym z nosa i koczkiem w kształcie precelka, sama klasa styl i smak.
Właśnie smak. Tego niestety w tej "restauracji" brakuję. I nie mówię tu o apetycznym sposobie podania, czy gustownym wnętrzu. Mówię o smaku tego, co sjest serwowane - a do tanich nie należy. Smak potraw niestety harmonizuje w wyglądem, zgodnie z chińską zasadą harmonii żywnościowej - czyli, nie ma co ukrywać, jest dość mocno ...gówniany.
No dobra, bez kwiecistych metafor - jest nijaki, kiepski, woniejący półproduktem i starym tłuszczem, niedoróbą i bardzo złym dniem kucharza. Płacąc 8-10 PLN za napitek - czyli dwukrotną średnią tajwańską - nie oczekuję cudów, w rodzaju że mi biust zliftinguje i wyrzeźbi talię, wyprasuje bieliznę i wydatnie przyczyni się do ciężkiego rozwolnienia teściowej (to rezerwuję dla delikatesików nieco droższych). Oczekuję, że: będzie napitku dużo, będzie on smaczny i na przykład zrobiony choć częściowo ze świeżych owoców a nie koncentratu i kranówy, i nie będę nim pluła dalej niż widzę. Zaś zamawiając hotpota za więcej niż 200 kuajów śmiem wymagać szerokiego wyboru mięska, tofu, warzywek i krewetek oraz rosołku o poprawnej recepturze.
Jednak wchodząc do tak przemyślnie udekorowanej restauracji - zawieszam oczekiwania na kołku - bo niezwykłość otoczenia jest wliczona w jadłospis.
Siadam na tronie (abym się tylko za bardzo nie rozlużniła, jak ten pan powyżej...), obczajam umywalki, wanny i dywaniki toaletowe z różnych epok, zezując co mam z wielkim zlewie robiącym za stół, robię sobie słit-focie z elementami kupa-dekoru, zakreślam w obrazkowo-toaletowym menu co zabawniej brzmiące nazwy -modern i przeżuwam owe "dary losu", bo dzieci w Afryce to by się za takie kupy dały pokroić.
Swoją drogą, czy ktoś reflektuje na "supersize" porcję lodów o smaku ... hemoroidowym? Tzn, owocowo - kulkowo-piankowo-rodzynkowo-czekoladowo-truskawkowym, ale o dżwięcznej nazwie "kupa hemoroidalna?
No właśnie. Czy ktoś jeszcze dziwi się temu, że w Kaohsiung, kolebce kupa-lodo-dziwactwa, restauracje z tej sieci ("Marton") sromotnie zamknięto? A czy ktoś uwierzy mi, że Modern Toilet szturmem zdobywa serca, żołądki i fejsbuki Chińczyków, otwiera filie w Hongkongu, Szanghaju i Kuala Lumpur?
"Wszyscy" żarli żartobliwie mrożone odchodki i świetnie się bawili, więc asortyment został poszerzony - o obiadki i napitki serwowane na wannach i umywalkach, w porcelanowych klozetach i fajansowych pisuarach.
Potem dodano jeszcze maskotki, Tshirty, gadżety.
No właśnie jaką maskotkę flagową może mieć restauracja toaletowa, wobec japońskiej aneksji Unni-chana? Ano, nadziabaną maniurę z glutkiem wyłażącym z nosa i koczkiem w kształcie precelka, sama klasa styl i smak.
Właśnie smak. Tego niestety w tej "restauracji" brakuję. I nie mówię tu o apetycznym sposobie podania, czy gustownym wnętrzu. Mówię o smaku tego, co sjest serwowane - a do tanich nie należy. Smak potraw niestety harmonizuje w wyglądem, zgodnie z chińską zasadą harmonii żywnościowej - czyli, nie ma co ukrywać, jest dość mocno ...gówniany.
No dobra, bez kwiecistych metafor - jest nijaki, kiepski, woniejący półproduktem i starym tłuszczem, niedoróbą i bardzo złym dniem kucharza. Płacąc 8-10 PLN za napitek - czyli dwukrotną średnią tajwańską - nie oczekuję cudów, w rodzaju że mi biust zliftinguje i wyrzeźbi talię, wyprasuje bieliznę i wydatnie przyczyni się do ciężkiego rozwolnienia teściowej (to rezerwuję dla delikatesików nieco droższych). Oczekuję, że: będzie napitku dużo, będzie on smaczny i na przykład zrobiony choć częściowo ze świeżych owoców a nie koncentratu i kranówy, i nie będę nim pluła dalej niż widzę. Zaś zamawiając hotpota za więcej niż 200 kuajów śmiem wymagać szerokiego wyboru mięska, tofu, warzywek i krewetek oraz rosołku o poprawnej recepturze.
Jednak wchodząc do tak przemyślnie udekorowanej restauracji - zawieszam oczekiwania na kołku - bo niezwykłość otoczenia jest wliczona w jadłospis.
Siadam na tronie (abym się tylko za bardzo nie rozlużniła, jak ten pan powyżej...), obczajam umywalki, wanny i dywaniki toaletowe z różnych epok, zezując co mam z wielkim zlewie robiącym za stół, robię sobie słit-focie z elementami kupa-dekoru, zakreślam w obrazkowo-toaletowym menu co zabawniej brzmiące nazwy -modern i przeżuwam owe "dary losu", bo dzieci w Afryce to by się za takie kupy dały pokroić.
Swoją drogą, czy ktoś reflektuje na "supersize" porcję lodów o smaku ... hemoroidowym? Tzn, owocowo - kulkowo-piankowo-rodzynkowo-czekoladowo-truskawkowym, ale o dżwięcznej nazwie "kupa hemoroidalna?
No właśnie. Czy ktoś jeszcze dziwi się temu, że w Kaohsiung, kolebce kupa-lodo-dziwactwa, restauracje z tej sieci ("Marton") sromotnie zamknięto? A czy ktoś uwierzy mi, że Modern Toilet szturmem zdobywa serca, żołądki i fejsbuki Chińczyków, otwiera filie w Hongkongu, Szanghaju i Kuala Lumpur?
Chyba nie skusiłabym się na tę restaurację. Wygląd potrawy ma dla mnie znaczenie, a ten nie zachęca... Często nie jem czegoś dlatego, że mi się nie podoba "z wyglądu".
OdpowiedzUsuńMałe dzieci bywają zafascynowane tym, co widzą w nocniku, kiedy z niego wstają :) Może Chińczycy są dużymi dziećmi :)
Kinga
Tam nie idzie się jeść a robić zdjęcia, ale żeby zrobić zdjęcia trzeba coś zamówić :D I raz poszedłszy, zamowiwszy, obfociwszy, wrzuciwszy na FB i przepłaciwszy - już się nie wraca. Taka atrakcja turystyczna na raz.
OdpowiedzUsuńW ogóle dużo tu takich knajp "tematycznych", gdzie jedzenie jest tylko małym dodatkiem do dizajnu, zaczynając od sieci Różowych Domków Hello Kitty, przez knajpę więzienną, szpitalną, samolotową, seks-szopową... Gdzie nieważne co jesz, ważne że podane w okreslonej stylistyce, na odpowiedniej zastawie i przez odpowiednio odzianego kelnera.
Szczerze mówiąc, powstrzymując się od konsumpcji - wiele byś nie straciła, jedzenie takie sobie, mocno takie sobie. Wszak nie dla walorów pieszczących podniebienie się tam idzie.
Owszem masz rację - na Tajwanie panuje taki sposób bycia, który przeze mnie jest oceniany jako zdziecinniały. Nie wiem czy to z braku wiekszych problemów, czy z uwagi na to,że taki wzorzec jest wszędzie lansowany - Tajwańczycy w wielkim stopniu są beztroscy do kwadratu, skoncentrowani na zabawkach i uwielbiający słodkie urocze gadżety wszelakie. Plus - często wyglądają nieprzyzwoicie smarkato
Fuj, fuj i jeszcze raz fuj -.- jeszcze z wanny bym zjeść mogła ale z pisuaru?! "No cock in the village" ;)
OdpowiedzUsuńTo nie pisuar, to regularna chińska toaleta kucana :D zobacz sobie w starszych wpisach (link "Sekrety chińskiej toalety). A w pisuarku serwowane są napitki, złocisto-żółtego koloru zresztą
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis, a miejsce tym bardziej : )
OdpowiedzUsuńPrzez całe życie twierdziłam, że jedzenie ma smakować, a nie dobrze wyglądać. Twój tekst ( a raczej bardzo wymowne zdjęcia ) sprawił, że zmieniłam zdanie - estetyka JEST WAŻNA ! I za Chiny ( tzn. Chiny i Tajwan ) klientką owego kulinarnego - Tfu, tfu ! - przybytku nie zostanę. Nawet, jak jakimś cudem zaniosłoby mnie w tamtejsze azjatyckie okolice.
OdpowiedzUsuń