Zostawiłam was z dziwną refleksją o zabójczych złotych szponach, bez słowa o dzisiaj panujących zwyczajach...
Zatem - przejdźmy do tego, co króluje na ulicach Kaohsiung.
W skrócie? Nic specjalnego. Większość moich znajomych ma paznokcie przycięte i opiłowane na okrągło lub w migdałek, wypolerowane lub pociągnięte lakierem bezbarwnym/mało rzucającycm się w oczy.
Studentki, choć na buziach raczej konkretnie zaszpachlowane, rączki mają nijakie. Rzadko widać pomalowane intensywnym kolorem paznokcie Tipsy i żele to - z tego co mówią dziewczyny- raczej przypadłość burdelowo-portowa, gdzie nie chadzam (ale personel czasem się na ulicy wypatrzy, przy czym są to głównie Indonezyjki, Wietnamki i Filipinki, i faktycznie, szpońska mają zwykle zabójcze). W mojej szkole spośród grona pedagogicznego (liczącego jakieś 40 osób) tylko Nauczycielka Zhang miewa pomalowane paznokcie, przy czym... no właśnie - jako że nie ma powszechnego parcia na zadbane na europejską modłę dłonie, to polakierowane na kolorowo paznokcie straszą odpryskami i startymi końcówkami i tak jakby mało kto robi z tego problem, kolor jest? - jest! więc o co chodzi? że starty i nieestetyczny, gdzieś odpryśnięty, albo wręcz został ogryzek koloru w środkowej części płytki, a reszta już saute?? Eeee, tam ojtam ojtam.
Z drugiej strony w banku obsługiwała mnie ostatnio lasencja z paznokciami każdym w innym kolorze, z uroczymi kotkami, kwiatkami i serduszkami na każdym paznokciu innym. Jak się rozejrzałam po reszcie personelu, to każda młodziej wyglądająca pracownica miała coś kolorowo-migotliwie-błyszczącego zdobiącego dłonie... Co w Polsce, w instytucji z założenia poważnej - by raczej nie przeszło. W każdym razie - widać jasno, że poziom ozdobienia paznokci jest losowy, uzależniony od miejsca, czasu i cyklu rozrodczego ślimaka winniczka, a nade wszystko zupełnie nie pokrywa się z polskimi trendami opisywanymi na blogach kosmetyczno- modowo-lakierowych.
Lakiery można kupić niemal wszędzie - w tym na przykład w pobliskiej księgarni księgarni :D (gdzie wygospodarowano kącik artykułów kosmetyczno-pielęgnacyjnych), od bardzo tanich po bardzo drogie, aczkolwiek dostępna ilość kolorów nie powala. Może nie jest tak, że pięć na krzyż, ale stoiska na miarę galeriowego Inglota nie widziałam, raczej skromnie i nieduże gablotki.
Królują kolory cieliste i pastelowe (wszelkie beżątka, różyki, lawendunie i perełki), ale inne - granat, zieleń, czerwień, pomarańcz też się dostanie. Co do jakości... Ciężko mi się wypowiedzieć, bo nie użytkowałam żadnego z tańszych (do 25zł w przeliczeniu). Odpadły na poziomie obejrzenia buteleczki. Nie wiem, czy to tutejszy klimat, czy jakiś ogólny trend, ale lakiery są rozwarstwione już w sklepie. Nie chciałam wnikać, czy ma to wpływ na użytkowanie, ale mnie zniechęciło. Te nierozwarstwione, transparentne, tylko "podbarwiające" płytkę z jakimiś drobinkami, "flejksami" i "heksami" też mi nie podeszły, choć sroczka ze mnie i lubię brokacik. Po prostu niemiłosiernie waliły zmywaczem/rozpucholem po odkręceniu, a pędzelkiem to sobie mogłam krzywdę zrobić a nie pomalować cokolwiek. Lakiery droższe typu Chanel Dior itp po prostu olałam, może i jakość lepsza, ale zdecydowanie nie moja półka cenowa, szaleć nie będę.
Królują kolory cieliste i pastelowe (wszelkie beżątka, różyki, lawendunie i perełki), ale inne - granat, zieleń, czerwień, pomarańcz też się dostanie. Co do jakości... Ciężko mi się wypowiedzieć, bo nie użytkowałam żadnego z tańszych (do 25zł w przeliczeniu). Odpadły na poziomie obejrzenia buteleczki. Nie wiem, czy to tutejszy klimat, czy jakiś ogólny trend, ale lakiery są rozwarstwione już w sklepie. Nie chciałam wnikać, czy ma to wpływ na użytkowanie, ale mnie zniechęciło. Te nierozwarstwione, transparentne, tylko "podbarwiające" płytkę z jakimiś drobinkami, "flejksami" i "heksami" też mi nie podeszły, choć sroczka ze mnie i lubię brokacik. Po prostu niemiłosiernie waliły zmywaczem/rozpucholem po odkręceniu, a pędzelkiem to sobie mogłam krzywdę zrobić a nie pomalować cokolwiek. Lakiery droższe typu Chanel Dior itp po prostu olałam, może i jakość lepsza, ale zdecydowanie nie moja półka cenowa, szaleć nie będę.
W moim osiedlowym sklepie z krówką (tym od bejsboli i wibratorów) jest też jedna półka z produktami okołopaznokciowymi. Mają lakiery w solidnych flachach 15ml (niestety, rozwarstwione) oraz "top coaty" z serii brokat i crackle, te popękane. Mają solidny wybór chamskich sztucznych paznokci straszących plastikiem i nadrukiem "made in bardzo głeboka China". Mają też naklejki ozdobne typu "kwiatki, bratki i stokrotki" - zwykłe, toporne 3D i wodne (kalkomanie) .
W każdym razie - ceny podobne chyba do polskich, może wyższe... Arkusz naklejek w typie nalepkowe kwijatuszęta luub koroneczki/3D/ kalkomania kosztuje od 4 do 8zł. Naklejek lakierowych (czyli taki lakier bez malowania) nie widziałam w zwykłych sklepach czy nawet sieciowej drogerii, ale w dosyć drogim sklepie z "wszytsko co japońskie" rzuciły mi się w oczy w koszyczku laski stojącej przede mną różowe koronkowe oraz nieśmiertelna panterka.
W każdym razie - ceny podobne chyba do polskich, może wyższe... Arkusz naklejek w typie nalepkowe kwijatuszęta luub koroneczki/3D/ kalkomania kosztuje od 4 do 8zł. Naklejek lakierowych (czyli taki lakier bez malowania) nie widziałam w zwykłych sklepach czy nawet sieciowej drogerii, ale w dosyć drogim sklepie z "wszytsko co japońskie" rzuciły mi się w oczy w koszyczku laski stojącej przede mną różowe koronkowe oraz nieśmiertelna panterka.
Salony maniukiurowe - jest ich trochę i - o dziwo mają spore obłożenie. Nie są specjalnie tanie (tzn wg mnie nie są bo dla Amerykanina czy Niemca będę oferowały usługę za grosze, a Tajwańczycy nasłuchawszy się opinii ekspatów będą truć że jest to soooo cheap), ale widać że odwiedza je sporo osób (przy czym na ulicy efekty takich wizyt nie rzucają się to w oczy aż tak jak w Polsce. Prowadzą je głównie Wietnamki i Filipinki posiadające pozwolenie na pracę jako małżonki, więc takie saloniki są zazwyczaj zatłoczone raczej ich krajankami gdaczącymi po swojemu. W ofercie - cięcie, piłowanie, skórki, odżywki, masaż dłoni oraz zdobienie żeli i tipsów.
Żel / tips zaś zdobiony jest dosyć konkretnie, dyskretny frenczyk odpada - jak już się inwestuje w zdobienie, to ma lśnić złotem, błyskać diamentami i powalać "smakiem" właściwych dla krajów rozwijających się. Taką ciekawostką jest inna niż ta znana mi technika nakładania lakieru trzema ruchami (środek, prawo, lewo)- tu najpierw maluje się czubek, a potem domalowuje resztę.
Efekty? Hmm, trudno mi znaleźć, przegrzebałam youtube, ale instruktaży po chińsku jest sporo do bazowego manikiuru a nie zdobień, a te które są mogą pochodzić z różnych miejsc Azji i USA, niekoniecznie z Tajwanu. Trzy filmiki:
- jeden - po chińsku z napisami, o tym jak Jolin (tajwańska pierwszej wody gwiazda manda-popu- czyli muzyki popularnej po chińsku mandaryńsku) otworzyła salon paznokciowy w Los Angeles oparty o jej gusta, pomysły i wymarzone stylizacje. Niestety nie na youtube, więc trzeba klikac samemu - TU >>KLIK<<
- drugi i trzeci - pan (taaak, pan) pokazuje jak robi zdobienie na tipsie z zastosowaniem różnych technik. Daje to pewien pogląd na trendy panujące w biznesie tipsiarskim
A właśnie... wspominałam coś o Tajwańczykach i ich manicurze, prawda?
Nie, tajwańscy panowie, nie malują paznokci, przynajmniej nie jest to powszechne - i to pomimo, że 90% tajwańskich młodzieńców jest mocno zniewieściała, a około 30%populacji do 35 roku życia to regularni geje, pleniący się gorzej niż karaluchy. Nie. Tajwańscy panowie mają specyficzny sposób dbania o paznokcie, a mianowicie - w wszystkich grupach wiekowych, od smarkaczy w podstawówkach po zasuszonych dziaduniów, poza nielicznymi posiadaczami spranych na zachodnią modłę mózgów i innymi odszczepieńcami - wszyscy zapuszczają pazury na małych palcach i kciukach (trochę krótsze). Szczególnie celują się w tym ci granatem oderwani od pługa, słabo wyedukowani, w wieku tatusiowym, ale to nie reguła. Naprawdę, wszędzie można trafić na taką oto śliczną apetyczną tajwańską łapencję.
Będzie ją miał sklepikarz i taksówkarz, i prezes firmy i pracownik banku, i przechodzień na ulicy i uczeń lub student. Tajwańska łapa pazurzasta atakuje z każdej strony, zwłaszcza gdy spożywasz śniadanie...
Skąd wzięła się ten popularny i uroczy zwyczaj? Z czasów Cesarstwa - gdzie, jak pisałam, długie paznokcie symbolizowały wysoki status "nieroba", i nie były zarezerwowane wyłącznie dla kobiet i eunuchów. Zatem tak jak dla nas synonimem bogactwa jest "skóra fura i komóra" - kiedyś na tyle drogie i niedostępne,ze weszły w polszczyznę w charakterze idiomu oznaczającego status majątkowy - tak na Tajwanie posiadanie długaśnego paznokcia/paznokci oznacza "jestem z awansu społecznego, nie muszę pracować fizycznie, orać lub machać młotem". Inne wytłumaczenie - że to na szczęście, albo "na długie życie" (podobnie jak sterczące na dłuuugie centymetry kudły rosnące z pieprzyków na twarzy czy szyi, bleh, masakra). Jeszcze inne, jakże życiowe i praktyczne wyjaśnienie zakłada, że to najlepszy sprzęt to dłubania, gdzie już nie będę pisać.
Czy macie jeszcze jakieś pytania o tajwański manikiur? O pedikiurze - w przyszłości niebawem :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz