środa, 7 maja 2014

O dziwactwach jedzeniowych po tajwańsku - przegląd restauracji i jadłodajni I - Marton/Modern Toilet

Tajwan wciąż mnie zadziwia, codziennie. Niby powinnam przywyknąć - i przywykłam, nie dziwi mnie widok ludzi w maseczkach, opatulonych w słoneczny dzień niczym likwidatorzy w Czarnobylu, nie kwiczę z ekscytacji na widok świątyń, skuterów czy małych skośnookich bobasów lub piesków odzianych w gustowne stroje zharmonizowane z visual code właściciela, ale wciąż jednak robię wielkie oczy.

Na przykład na widok jednej z bardziej trendy restauracji, do której zawlokła mnie Nico, rozdziawiłam z lekka paszczękę. Stanełam przed wielkim czymś o nazwie "Modern Toilet", jak mi wyjaśniła kelnerka - pierwszą na świecie - restauracją o temacie kupy i pupy, oraz pobocznych.

Restauracja bowiem płynie nurtem - toaletowym. Pisałam już o cute kupa-gadżetach, porcelanowych czy pozłacanych gówienkach w roli ozdobników. 
Designerskie fekalia z Japonii zdobyły niszę na rynku, więc można było skorzystać z ich sukcesu...
Wszystko zaczęło się dawno temu w Kaohisung, gdzie pewien ciura bankowy, pan Wang Tzi-Wei miał dość tabelek, wykresów, kredytów, procentów, swiftów, spreadów i opcji walutowych. Walnął zatem o biurko tabelami i resztą, złożył wymówienie i założył lodziarnię, biznes na Tajwanie popularny i całkiem popłatny, z uwagi na klimat. No dobra, w Kaohsiung zimą jest zimno, nawet nie-Tajwańczykom z chłodniejszych rejonów globu, ale za to latem gorąc jest upiorny, więc konsumpcja lodów wzrasta lawinowo i wynagradza zastój zimowy (tak w teorii).
Ale w Kaohsiung lodziarni jest tysiąc sto i jeszcze jedna, więc należało się czymś wyróżnić. A że jak plotka głosi, Azjaci to małe żółte zboczuchy i poprańcy wszelakiego autoramentu, to pan postanowił nie krępować się i nie czaić z mroczną stroną duszy, spełnić swoje wielkie fantazje snute od dzieciństwa i nadać swojemu biznesowi lodzianemu indywidualny rys. A mianowicie - zastawę. No i oddając się z lubością się swojemu fetyszowi koprofagiczno-toaletowemu który trawił go od lat dziecinnych zaczął serwować lody czekoladowe w miseczkach w kształcie kibelka (dla przypomnienia - sekrety chińskiej toalety >>TU<<. I tak jesteśmy w temacie obrzydliwym, więc można). O takim:
Lody, z uwagi na ich purenonsensowy, koprofagiczny, obrzydliwo-humorystyczny kontekst zdobyły rzeszę wyznawców, każdy bowiem chciał spróbować "kupsztala" i strzeliwszy okolicznościową focię wrzucić ją na fejsa (który też jakoś w tym czasie rozpoczął karierę). I tak zaczęła się kariera lodziarni, która zmieniła się w restaurację, a potem opanowała świat...
"Wszyscy" żarli żartobliwie mrożone odchodki i świetnie się bawili, więc asortyment został poszerzony - o obiadki i napitki serwowane na wannach i umywalkach, w porcelanowych klozetach i fajansowych pisuarach. 

Potem dodano jeszcze maskotki, Tshirty, gadżety. 
No właśnie jaką maskotkę flagową może mieć restauracja toaletowa, wobec japońskiej aneksji Unni-chana? Ano, nadziabaną maniurę z glutkiem wyłażącym z nosa i koczkiem w kształcie precelka, sama klasa styl i smak.
Właśnie smak. Tego niestety w tej "restauracji" brakuję. I nie mówię tu o apetycznym sposobie podania, czy gustownym wnętrzu. Mówię o smaku tego, co sjest serwowane - a do tanich nie należy. Smak potraw niestety harmonizuje w wyglądem, zgodnie z chińską zasadą harmonii żywnościowej - czyli, nie ma co ukrywać, jest dość mocno ...gówniany.

 No dobra, bez kwiecistych metafor - jest nijaki, kiepski, woniejący półproduktem i starym tłuszczem, niedoróbą i bardzo złym dniem kucharza. Płacąc 8-10 PLN za napitek - czyli dwukrotną średnią tajwańską - nie oczekuję cudów, w rodzaju że mi biust zliftinguje i wyrzeźbi talię, wyprasuje bieliznę i wydatnie przyczyni się do ciężkiego rozwolnienia teściowej (to rezerwuję dla delikatesików nieco droższych). Oczekuję, że: będzie napitku dużo, będzie on smaczny i na przykład zrobiony choć częściowo ze świeżych owoców a nie koncentratu i kranówy, i nie będę nim pluła dalej niż widzę. Zaś zamawiając hotpota za więcej niż 200 kuajów śmiem wymagać szerokiego wyboru mięska, tofu, warzywek i krewetek oraz rosołku o poprawnej recepturze. 
Jednak wchodząc do tak przemyślnie udekorowanej restauracji - zawieszam oczekiwania na kołku - bo niezwykłość otoczenia jest wliczona w jadłospis. 
Siadam na tronie (abym się tylko za bardzo nie rozlużniła, jak ten pan powyżej...), obczajam umywalki, wanny i dywaniki toaletowe z różnych epok, zezując co mam z wielkim zlewie robiącym za stół, robię sobie słit-focie z elementami kupa-dekoru, zakreślam w obrazkowo-toaletowym menu co zabawniej brzmiące nazwy -modern i przeżuwam owe "dary losu", bo dzieci w Afryce to by się za takie kupy dały pokroić.
Swoją drogą, czy ktoś reflektuje na "supersize" porcję lodów o smaku ... hemoroidowym? Tzn, owocowo - kulkowo-piankowo-rodzynkowo-czekoladowo-truskawkowym, ale o dżwięcznej nazwie "kupa hemoroidalna?
No właśnie. Czy ktoś jeszcze dziwi się temu, że w Kaohsiung, kolebce kupa-lodo-dziwactwa, restauracje z tej sieci ("Marton") sromotnie zamknięto? A czy ktoś uwierzy mi, że Modern Toilet szturmem zdobywa serca, żołądki i fejsbuki Chińczyków, otwiera filie w Hongkongu, Szanghaju i Kuala Lumpur?

6 komentarzy:

  1. Chyba nie skusiłabym się na tę restaurację. Wygląd potrawy ma dla mnie znaczenie, a ten nie zachęca... Często nie jem czegoś dlatego, że mi się nie podoba "z wyglądu".
    Małe dzieci bywają zafascynowane tym, co widzą w nocniku, kiedy z niego wstają :) Może Chińczycy są dużymi dziećmi :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. Tam nie idzie się jeść a robić zdjęcia, ale żeby zrobić zdjęcia trzeba coś zamówić :D I raz poszedłszy, zamowiwszy, obfociwszy, wrzuciwszy na FB i przepłaciwszy - już się nie wraca. Taka atrakcja turystyczna na raz.
    W ogóle dużo tu takich knajp "tematycznych", gdzie jedzenie jest tylko małym dodatkiem do dizajnu, zaczynając od sieci Różowych Domków Hello Kitty, przez knajpę więzienną, szpitalną, samolotową, seks-szopową... Gdzie nieważne co jesz, ważne że podane w okreslonej stylistyce, na odpowiedniej zastawie i przez odpowiednio odzianego kelnera.
    Szczerze mówiąc, powstrzymując się od konsumpcji - wiele byś nie straciła, jedzenie takie sobie, mocno takie sobie. Wszak nie dla walorów pieszczących podniebienie się tam idzie.
    Owszem masz rację - na Tajwanie panuje taki sposób bycia, który przeze mnie jest oceniany jako zdziecinniały. Nie wiem czy to z braku wiekszych problemów, czy z uwagi na to,że taki wzorzec jest wszędzie lansowany - Tajwańczycy w wielkim stopniu są beztroscy do kwadratu, skoncentrowani na zabawkach i uwielbiający słodkie urocze gadżety wszelakie. Plus - często wyglądają nieprzyzwoicie smarkato

    OdpowiedzUsuń
  3. Fuj, fuj i jeszcze raz fuj -.- jeszcze z wanny bym zjeść mogła ale z pisuaru?! "No cock in the village" ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie pisuar, to regularna chińska toaleta kucana :D zobacz sobie w starszych wpisach (link "Sekrety chińskiej toalety). A w pisuarku serwowane są napitki, złocisto-żółtego koloru zresztą

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy wpis, a miejsce tym bardziej : )

    OdpowiedzUsuń
  6. córka zbójnika8 maja 2014 19:49

    Przez całe życie twierdziłam, że jedzenie ma smakować, a nie dobrze wyglądać. Twój tekst ( a raczej bardzo wymowne zdjęcia ) sprawił, że zmieniłam zdanie - estetyka JEST WAŻNA ! I za Chiny ( tzn. Chiny i Tajwan ) klientką owego kulinarnego - Tfu, tfu ! - przybytku nie zostanę. Nawet, jak jakimś cudem zaniosłoby mnie w tamtejsze azjatyckie okolice.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...