wtorek, 3 grudnia 2013

W temacie ogrodowo-ogrodniczym - Qiaotou

Nie tak dawno podsumowałam tajwańskie próby ogrodniczo-kwietnikowe (KLIK), i nie było to podsumowanie pochlebne. W świat za moją sprawą gruchnęła wieść, iż Tajwańczycy ogrodów nie znają (chyba, że z książek), a w doniczkach hodują dynie i rośliny odkomarzające, a kwiatów szukać należy ze świecą i solidnym detektorem...

Być może nie szydziłam zbyt ostentacyjnie z tego drobnego niedociągnięcia - ba, nawet powstrzymałam się od komentarzy, ale - Młodociany jest azjatyckim czytaczem między wierszami, i zgodnie z zaleceniami tutejszego "mówienia naokoło" zwanego "chodzeniem bez dotykania narożników" pewne niewypowiedziane prawdy potrafi uchwycić, wróżąc z kierunku zawinięcia się rzęsy w lewej dolnej powiece interlokutora... A jako gorący patriota, usiłujący mi wbić do głowy, że Tajwan nie jest zły - postanowił złe wrażenie zatrzeć i walczyć o dobre imię tajwańskiego kwietnika.

Zaprosił mnie zatem na rozpoczę te w sobotę wydarzenie "Ocean kwiatów" alias "pola kwiatów w Qiaotou". W związku z tym zostałam poproszona o przywdzianie kolorowego ubranka, aby ładnie harmonizować z rabatką i pojechaliśmy - na wieś.
Mała uwaga administracyjna.
Kiedyś Tajwan posiadał miasta i województwa, z amerykańska nazywane "county". Zatem było sobie Kaohsiung City i Kaohsiung County, i łatwo było zrozumieć, co miastem jest a co nie. Ale - aby mieszkańcy terenów wiejskich czy podmiejskich nie czuli się dyskryminowani a dokumenty można było dla całego regionu drukować według jednego szablonu (w ramach oszczędności, Tajwańczycy kochają oszczędności...), ktoś władny zadecydował, iż nie ma co dzielić na County i City, od dziś wszyscy zgodnie i pospołu łapiemy się za ręce i spiewamy, że wszyscy Polacy to jedna rodzina ... yyy zagalopowałam się... . 
Nieważne, stanęło na tym, że teraz całe Kaohsiung County zawierające w sobie Kaohsiung City od dziś nazywa się Kaohsiung. I basta. I dlatego na Sylwestra "w Tainan" dojechałam z obolałym zadkiem - bo ja sądziłam, że będzie to Sylwester w Tainan City (60 km ode mnie) a nie w jakimś zapyziałym górkim końcu najodleglejszego narożnika Tainan County. Patrz mapka. Przy czym ten dystans 112 km to chyba w linii prostej, a w ogóle to powinnam się była domyślić, iż gorące źródła z zasady nie występują w miastach, chyba że strzeli rura od MPEC (którego na Tajwanie zresztą nie znają)...

Zatem Qiaotou (czytaj: Ciaotoł lub Ciałtoł) teoretycznie jest dzielnicą Kaohsiung - ba, nawet posiada swoje stacje metra (sztuk 2), które to metro tutaj akurat nie sunie pod, a nad ziemią. Qiaotou jest znane jako okolica raczej rolnicza, swego czasu główne centrum przestwórstwa trzciny cukrowej na południu Tajwanu. Obecnie w budynkach pofabrycznych urządzono miłe restauracyjnki, knajpki i muzea, a wizyta w Qiaotou Sugar Refinery i przejażdżka tamtejszą archiwalną kolejką wśród pól ryżowych i ananasowych, zakończona rzecz jasna uroczym grillowaniem - to punkt obowiązkowy, zalecany przez każdy przewodnik po Tajwanie. Ze szczególnym uwzględnieniem grillowania, rzecz jasna.
Innymi słowy pojechałam na wiochę. Z polami, niskimi domkami (do 4 pięter zazwyczaj) i wiejskimi zapachami. Młodociany- jako zwierzę miejskie- zabłądził na wsi ze trzy razy, ale w końcu dojechaliśmy pod bramę, wielkimi literami oznajmiającą, że to właśnie tu jest owo dziwowisko i atrakcja, czyli "Pola Kwiatowe"
Spodziewałam się czegoś innego, bo na widok mej buziuchny patrzącej na obiecany "ocean kwiecia" Młodociany szybko zaczął się tłmaczyć, że dla Tajwańczyka z miasta taki widok to jest coooooś, ale pewnie my w Europie mamy więcej kwiatów, to i wrażenie słabsze...
Co zobaczyłam? Ano, pola kwiatów. Nie wiem jak sie nazywają, ale wiem, że moja mama w ogródku na ranczu też takie ma. Pomiędzy z lekka sponiewieranymi rabatkami kłębił się standardowy tłum Chińczyków... Tajwańczyków, bez różnicy. Z dziećmi, psami, watą cukrową, wózkami, inwalidami na wózkach inwalidzkich i tak dalej. Armageddon w mikroskali trwał w najlepsze (w niedzielę musi to być dopiero masakra...). Zdjęcia poniżej.

 Pszczółka Corgi zdychała w upale, futerku i owym kostiumiku. Pańcia bowiem ubrała, ale wody już nie wzięłą, bo po co psu woda w upał?
 To właśnie te kwiatki były bohaterami eventu. Chińczyko-stonko-odporne nad podziw...
 Scenerię kwiecistą urozmaicono wystawą eko-rzeźb słomianych. Na przykład strachów na wróble oraz inne elementów. Sama się bałam co poniektórych, szczerze mówiąc.
 Pojawił się także komponent słowiański. Ja głęboko wierzę w inspirację cyckami z klipów Donatana.
 Lżejsze i bardziej "keai, czyli cute" kompozycje kreskówkowe dla dzieci w wieku od lat niemowlęcych do głębokiej starości, czyli Sponge Bob, na Tajwanie wielbiony
 Jeżyki (prawdopodobnie)
 Świątynia tajwańska w wersji słomianej. Jest bóg (z tyłu), jest ołtarz i kadzielnica z kadzidłami (to okrągłe wazopodobne coś z przodu)...
 Element poparcia dla ruchu gejowskiego (obecnie na Tajwanie trwa dyskusja o legalizacji małżeństw homoseksualnych) też się znalazł...
 Tajwańska krowa (a raczej wół) - zrobiona w hołdzie dla dziadka, który przez 50 lat prowadził małe tradycyjne gospodarstwo rolne z takim właśnie wołem zamiast traktora
 Znalazły się i tradycyjne wiejskie grządki z kapustą i inną zieleniną. Budziły pomniejsze zainteresowanie (ale kiedy ja je sfociłam, za mną zaklikało stado tabletowców - bo może to coś arcyniezwykłego?).
 Można było wypożyczyć taki oto rowerek z ochroną przeciwsłoneczną... Ten dziadziuś miał tak na oko koło 70-tki, ale pedałował dziarsko niczym młodzieniaszek.
 Pomimo tego, że wyjechała z Kaohsiung i została pęknięta w wyniku spisku międzynarodowego (KLIK) - Żółta Kaczuszka na długo pozostanie standardowym motywem zdobniczym sztuki użytkowej...
 Nie mogłam się powstrzymać od uwiecznienia przykładowych stylizacji na grządkę. 

To tyle w temacie kwiatków na Tajwanie. Jak widac, pole kwitnących, wcale nie niezwykłych roślin, budzi olbrzymie poruszenie - ruch był jak w każdej atrakcji turystycznej, pomimo poniedziałku. Ludzie chyba wolne z pracy brali, żeby tu przyjechać...

2 komentarze:

  1. Jeżeli choć trochę odpoczęłaś i czułaś się rozbawiona, to warto było tam pojechać. Niedługo może zaczniesz chodzić na tajwańskie zabawy? To byłoby coś! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisząc o zabawach masz na mysli tańce-hulańce-wygibasy i przytupywacze?

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...