wtorek, 10 grudnia 2013

O nurkowaniu słów kilka - Odc. 4 Opowieści o Palau

Przygodę z nurkowaniem zaczęłam dawno temu. Mój ówczesny chłopak nurkował i jego zdjęcia podwodne i nawodne z różnych egzotycznych zakątków podziałały mi na wyobraźnię niemal tak samo, jak czytane w podstawówce przygody Dirka Pitta z powieści Cliva Cusslera (notabene, seria zeszła na psy straszliwie).
Ale pewnie podwodne przygody skończyłyby się na etapie marzeń, gdyby nie mój kolega Andrzej, który rok wcześniej zrobił kurs i zaprowadził mnie za rękę do jednego z krakowskich centrów nurkowych. Kurs zrobiłam, potem dzięki wielkiej cierpliwości i życzliwości Ojca Derektora (nie mylić z tym z Torunia) powoli rozwijałam swoje skrzydła (a raczej płetwy...) i nurkowałam w wodach polskich i pobliskich. Filmik z youtube losowy, daje jakieś pojęcie o warunkach na Zakrzówku. Panów z filmu nie znam (raczej).

Zachwycałam się zatem widocznością na Zakrzówku, Hermanicach, Koparkach i na Hvarze, podziwiałam okonie, płocie i trocie - a czasem szczupaki, odmrażałam zmoknięty tyłek pod termokliną - i ciągle marzyłam o zobaczeniu gdzie jest Nemo, o delfinach, rekinach, koralach, ukwiałach, papugorybach i tropikalnej rafie we wszytskich kolorach tęczy.

Przerwa na reklamę. Jeżeli kiedykolwiek którykolwiek z moich czytelników będzie chciał zrobić kurs nurkowania w Krakowie, w ciemno polecam mu Ojca Derektora właśnie. Oprócz bycia kompetentnym nurkiem i porządnym instruktorem jest też ciepłym i cierpliwym człowiekiem, który dba o to, by kursant kurs skończył i polubił nurkowanie, a potem nadal nurkował. Poza tym ma same zalety, włączając w to wielkie poczucie humoru. Strona Ojca - tu http://www.kursynurkowania.info.pl/

Jakoś niestety wyjazdy w tropiki mi nie wychodziły. Jak udało się trafić na wycieczkę do Egiptu, gdzie fundusze i urlop zgrały sie z jednym terminie - to się Arabom zachciało robić wiosnę w zimie i wybuchła "leworucja", co się czkawką odbija do tej pory. O dalszych wyjazdach nie miałam za co marzyć, więc rybki kolorowe oglądałam na Animal Planet... Potem wyjechałam na Tajwan - a więc do kolorowych rybek i raf jakby bliżej, ale... Nurkowanie z akwalungiem to na Tajwanie czarna magia, aktywność supermenów, szpiegów i ogólnie niezbyt popularny sport (nic dziwnego, biorąc pod uwage, że Tajwańczycy pływają raczej marnie, a zanurzanie pod wodą napawa ich strachem i odrazą), więc skończyło się na zorganizowanym snorkowaniu z rurką na Wyspie Xiao Liu Qiu.

Natomiast w Palau... No cóż. Palau słynne jest przede wszystkim z atrakcji podwodnych. Z raf, wraków, ciepłej i czystej wody, przyrody - w tym jedynego na świecie Rekiniego Santuarium... Zresztą, wodę z wierzchu widać było w poprzednich postach. Niestety, będę musiała posiłkowac się zdjęciami Tatiany i Toma - bo mój aparat niestety nie doczekał się obudowy podwodnej i zdecydowałam, że zostaje w domu.
Już snurkując z łódki wiedziałam, że będzie super. To co rozposcierało się pode mną - to był raj, kolorowy, różnokształtny i piekienie egzotyczny. Ławice rybek w paski, ciapki i maziaki z każdej strony, korale w kształcie sałaty i takie bardziej tradycyjne, gałązkowe, gra słońca łamanego falami... Ponieważ z rurką da się wydawać ekscytujące piski i podrygi, o mało nie udławiłam się podczas pierwszego napadu entuzjazmu, bo jednakowoż zachowanie typowe dla fanek Justina Biebera nie jest bezpiecznym sposobem snurkowania. A woda w Pacyfiku oprócz tego, że ciepła i mokra, jest też wybitnie słona.
Moim ulubieńcem i wybawcą, na którym mogłam stanąć bezpiecznie, wycharkać i wypluć solankę, ogarnąc się do poziomu intelektualnego i emocjonalnego własciwego powolnemu zwiedzaniu podwodnych pałacy Matki Natury - stał się Mega mózg - czyli "brain coral".
Zobaczywszy go po raz pierwszy, zamrugałam i przetarłam oczęta, albowiem mózg wielkości stołu leżący luzem na podłożu i podszczypywany przez kolorowe rybki nawet w najciekawszych marzeniach mi się nie jawił. A zaraz potem pojawiła się myśl, ponoć generowana przez pejsowe geny zamierzłych przodków - a jakby to wyłowić, pociąć na kawałki i sprzedawać maturzystom jako "backup" zwykłych zwojów, przegrzanych przed egzaminem dojrzałości? Jeżeli maleńkie repliki mózgów czyli orzechy włoskie - są zalecane jako suplementy wspomagające pracę intelektualna, to jakiż wspaniały wpływ mógłby mieć taki półtonowy okazik?

Po południu popłyneliśmy do Mandarinfish Bay, szukać kolorowych rybek po polsku zwących się mandarynem wspaniałym, a wyglądających mniej więej tak:
Pomimo, że rybka jest dosyć intensywnie oczojebnie żarówiasta, i przypomina:
 - tradycjny chiński strój mandaryna lub wystrój chińskiej świątyni 
- albo chińską elegantkę z mniejszej miejscowości
- albo chińską kaczkę- mandarynkę
niestety, nie udało mi się jej (tzn rybki mandarynki) spotkać w środkowisku naturalnym. Całe szczęście Tom w swoim akwarium miał parę egzemplarzy, więc mogłam się nagapić do woli, albo do bólu patrzałek. W kazdym razie okazało się, że ów wściekle kolorowy deseń plam i maziaków sprawdza się w charakterze kamuflażu na rafie.
Zatoka Mandarynek jest o tyle ciekawym miejscem, że na stosunkowo niewielkiej przestrzeni znajduje się przekrój całej różnorodności rafy. Zazwyczaj bowiem rafa ciagnie się kilometrami - ale organizmy żyjące na niej są mniej więcej takie same, jak koral - sałatowiec, to sałatowiec do obrzygu sałatowcami. Jak gorgonia, to stadami nieprzebranymi. Jak anemony, to aż po horyzont, itp. 
Natomiast tutaj - płynie się stosunkowo wąskim kanałem (przy odpływie można nawet przebrodzić), po czym otwiera się "jeziorko". Nie jest zbyt wielkie, i na całkowitą eksplorację wzdłuż, wszerz, w poprzek i po przekątniej potrzeba około dwóch godzin, i to w tempie spacerowo-fotograficznym. Zdumiewa podwodna różnorodność - spotkałam i korale gałęziaste, i tarasowe, i mózgokształtne, i podobne do pęków niezapominajek, i miękkie, i twarde, i we wszytskich kolorach tęczy.
A do tego masę ryb, nawet "stonefish", czyli jadowitą paskudę lubiącą kamuflować się w piachu, a której ugryzienie może grozić śmiercią (a najlepszym przypadku potężnym bólem i szybkim oraz drogim lotem do szpitala po surowicę). Stonefish pokazała mi Tatiana, ja najpewniej bym przegapiła, bo kanalia nietypowo zakopuje się w piachu i czeka w bezruchu aż coś jadalnego pojawi się koło pyska...

A nawet węża. Natomiast wygoniły nas meduzy, które pojawiły się, gdy zbiornik zaczął pogrążać się w cieniu - i podjęliśmy szybką decyzję o powrocie i jakimś grillu na tarasie.
Przy okazji Tom, z wykształcenia i zawodu biolog morski uzupełnił moje (i swojej pięcioletniej córki) braki w edukacji i słownictwie związanym z ogólnie pojętą tematyką ekosystemu rafy koralowej. Przy czym rzecz jasna, to ja miałam tyły, Maya z racji miejsca zamieszkania i codziennej bytności na rybiej farmie taty jest wyedukowana na poziomie zdecydowanie wykraczającym ponad przedszkole. Czyta słabo (wyraz trzy i czteroliterowe głównie), ale wszytskie ryby w ilustrowanej encyklopedii w dziale wody tropikalne potrafi nazwać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...