środa, 29 maja 2013

W Starym Kinie

Młodociany jest filmoholikiem. W małym paluszku lewej stopy ma zestawienia premier i oceny krytyków, w małym paluszku stopy prawej zaś – detale dotyczące obsady, fabuły, reżysera, nagród i o co by jeszcze się nie chciało zapytać. Szczególną atencją obdarza filmy amerykańskie, zwłaszcza z nurtu „Superbohaterowie” oraz „Widowiskowe łubudu, nie próbujcie tego powtarzać w domu, drogie dzieci”. W tajemnicy dodam, że smarka na co bardziej wzruszających scenach, oglądając ze mną na przykład – „Jak wytresować smoka”. Ale… oglądanie filmów z laptopa, z cichym dźwiękiem – to nie to. Yutube i „odcinki po 10 minut" – też nie. DVD za drogie… To jak w takim razie obejrzeć star(szy)y film i  w pełni sycić zmysły kolorem, dźwiękiem, akcją, wszystko na dużym ekranie i z dolby surround głośnikami, komfortowo rozwalając się wygodnie kołami do góry na kanapie , z podusią pod tyłkiem, popcornem pod ręką, lepiej jak w kinie bo bez tych wpijających się w 4 litery foteliczków?

- MTV! powiedział Młodociany.
-???- zdziwiłam się dosyć wyraźnie.- KTV znam – to klub karaoke, ale MTV? Znaczy ta stacja telewizyjna z Ameryki? Co ma do rzeczy kanał z muzyką w pomniejszych ilościach przetykaną Kardashianami, Rodziną Hulka i Króliczkami Playboya oraz masą reklam? (tak, zdarzyło mi się kiedyś oglądać Zło Świata Tego w czystej postaci, gdy zaległam z nogą ubitą widowiskowo i przez tydzień mieszkała u mnie koleżanka z siostrą na me posługi, jako kaleki. Dziewczyny oglądały namiętnie MTV jak leci, a i ja z dziwną fascynacją pomieszaną z niedowierzaniem śledziłam takie „SuperSłodkie Urodziny/SweetSixteen” na przykład – więc owszem, wiem o czym rozmawiam. Ale dłużej niż tydzień z tubą współczesnej kultury masowej- chyba bym oci*iała…)
- To wy w Polsce nie macie MTV? – tym razem Młodociany nie wierzył w to co usłyszał o Zielonej Wyspie i Krainie Szczęścia Nadwiślańskiego. - Ooo, to cię muszę zabrać, żebyś mogła potem opisać wszystko na blogu!
Okazja nadarzyła się niebawem, podczas spaceru w porcie, zobaczyłam COŚ, a po cosiu inne coś, w kolorach biało-czarnych. Była konstrukcja, szaro-betonowa na tle siwych chmur, wyposażona w monochromatyczne detale: czarno-białe strzałki z chińskimi napisami i schody udekorowane żwirkiem w dwóch kolorach, po prawicy białym, po lewicy czarnym, i wielkie fotosy, które natychmiast przypomniały mi, że rok temu w Kaohsiungu nakręcono jakiś film o policjantach, na którego premierę o mało się nie załapałyśmy z Kasiorkiem… Oko mi zabłysło i zapytałam Młodocianego, czy to właśnie to. Azaliż, byłże to właśnie ten hit tajwańskich wszechczasów z ostatniego roku. A ja trafiłam dokładnie do nieczynnego już Muzeum Filmu Black&White, będącego także filmowym komisariatem oraz scenerią dla wielu innych serialowych i filmowych epizodów… Zatem naturalną konsekwencją stał się wypad do wspomnianego MTVw celu uzupełnienia braków w mej wiedzy kulturalnej.
 
MTV jest podobne do KTV, tylko w KTV się śpiewa a w MTV ogląda. Też są pokoiczki z wygodnymi kanapami, lista odtwarzania, miękko wytłumione światło, atmosfera relaksu. Seansik w cenie małego bileciku studenckiego do kina niższej klasy, około 150 NT (100 w tygodniu, z kartą zniżkową). W pokoiku jest kanapa z miękkim materacem z dermy (taki, jak z sali gimnastycznej w podstawówce), równie miękkie materaco-poduchy znajdują się na ścianie z tyłu, są poduszki mniejszego kalibru w poszewkach z poliestru, są i kocyki do przykrycia się i polegiwania w komforcie  cieplnym z uwagi na hulający klimatyzator. Prawie się skusiłam na kocyk, tylko Młodociany trzepnął mnie po łapach i szeptem zagroził – Ani mi się waż. Czemu? Ano, podobnie jak na seansach porannych w dużych europejskich multipleksach – bardzo często widzowie, zwłaszcza w konstelacjach parzystych, korzystają z przytulnej anonimowej ciemności pokoików w MTV i – zamiast śledzić fabułę i doceniać walory gry aktorskiej tudzież efektów specjalnych – oddają się uciechom mniej lub bardziej wieńczonym małymi azjatyckimi plemnikami wsiąkającymi w kocyk. Ewentualnie zamiast plemników są inne zjadliwe mikroby, w każdym razie – kocyk n=bierze się tylko w wypadku wyższej konieczności, albo taki z metką z pralni.
Teraz kilka słów o filmie – angielski tytuł „Black and White. Episode 1 The Dawno Of Assault”, chiński:  痞子英雄. Na początku, na fali popularności CSI, Dowodów zbrodni, Nowojorkich Gliniarzy,itp itd, wszelkich seriali policyjnych w wielkim świecie (czytaj – Ameryka) w niewielkim studiu Prajna z niewielkiego miasteczka w Kaohsiung padł pomysł stworzenia czegoś podobnego, ale z lokalnym kolorytem, do czego nie trzeba będzie tworzyć dubbingu i napisów. I tak w Kaohsiung rozpoczeły się zdjęcia do „Black and White”, serialu, który rozreklamował portowe miasto na południu oraz spowodował natychmiastowy skok ilości kandydatów na policjanta, zaś odtwórcom głównych ról zagwarantował status supergwiazd.
 
To nic, że całość jakością nagrania oraz skomplikowaniem scenariusza przypomina raczej W11 niż CSI.  W końcu – lubię oglądać W11 :D Nie dla komisarzy czy megaskoplikowanych spraw jakie zawsze skutecznie rozwiązują – ale dlatego, że akcja toczy się w moim mieście i co rusz jak nie znajomy zaułas, to znajoma twarz się objawi… Raz była to moja koleżanka ze studiów w roli lesbijki- więźniarki, raz sąsiad jako gangster niższych lotów (po tym występie, a były to początkowe odcinki serialu, gdy jeszcze nie wszystkie osiedlowe emerytki przyswoiły sobie, że to fikcja –  starsze sąsiadki ignorowały jego „dzień dobry” wzdychając – Taki był z Mareczka dobry chłopak, a tu proszę, w telewizji pokazywali że to bandzior zły, kto by pomyślał), a to kolega z klubu nurkowego w roli elementu dresiawo-plugawego, a to koleżanka – przedszkolanka w roli życia, jako wijąca się na rurze tancerka z nightclubu (film nagrała przed wakacjami, a po wakacjach zaczęła pracę, i akurat nastąpiła emisja odcinka… Niektórzy rodzice się jej przypatrywali bacznie, oj wyjątkowo bacznie). Parę razy pojawiły się znajome wnętrza (domy i mieszkania znajomych) oraz zewnętrza i tła ze sceneriami, tylko ulice nie wiedzieć czemu nagle nazywały się zupełnie inaczej…
Na pomysł filmu o krakowskich komisarzach jeszcze nikt nie wpadł, ale na fali popularności serialu o Czarnym i Białym (czyli dwóch dość różnych od siebie gliniarzach, z których jeden jest spokojny i bogaty a drugi biedny i zły) Prajna Studio postanowiło szarpnąć się na film.  I to nie byle jaki – bo z budżetem wynoszącym 12 ooo ooo dolców. Nie podali tylko, których dolców – czy amerykańskich czy tajwańskich, a to robi niejaką różnice ( 1 USD= ok 30 TWD)… Aby nie komplikować odbioru tym, którzy serialu nie widzieli na oczy i nie wiedzą kto jest kim – postawiono na prequel, czyli co było zanim Biały poznał Czarnego(panowie poznają się w pierwszym odcinku serialu i od początku pałają do siebie zdecydowaną antypatią, co dalej będzie – nie wiem, bo jestem w połowie odcinka pilotażowego).
Filmu o „Świcie wojny” streszczać nie ma sensu, bo fabuła trzyma się kupy głównie dzięki grawitacji i efektowi Coriolisa. W każdym razie przez dwie i pół godziny przystojny Mark Chao (policjant w białej koszulce) wraz mniej przystojnym Bo Huangiem (cwaniakujące gangsterskie popychadło niższego szczebla) – gonią się, uciekają przed mniej lub bardziej przystojnymi Azjatami z Mafii i Azjatyckimi Siłami Specjalnymi, a ponadto ratują świat przed spiskiem mającym na celu wywołanie globalnej wojny.No! Brzmi jasno, spójnie i logicznie? W tym celu(ratowanie świata, rzecz jasna) na przykład Mark Chao alias Wu Bohater chyżo niczym ta gazela skakał po goleni podwozia lądującego samolotu, w celu naprawienia tegoż właśnie podwozia, po to aby samolot z bombą z antymaterii mógł miękko wylądować bez posłania w powietrze sporego miasta… Jeszcze jakieś pytania? No to trailer :D
Nota bene, Chińczycy nie umieją robić- trailerów, slajdów do PPT oraz konstruktywnych streszczeń. Jak zresztą widać po tym trailerze, który tak właściwie jest spoilerem… Aha, efekty specjalne, poza tymi od mordobicia, też im wychodzą słabo. Wam oszczędzono, ja zaś widziałam ów samolot z 1:23 trailera,lecący w okna Kaohsiung85, skręcający w ostatniej chwili, i lecący wzdłuż okien, a animowany tak paskudnie, że przebił chyba nawet skopane efekty specjalne z polskiej produkcji „Wiedźmin”, czyli bajki o gumowym smoku… Taaak, a oprócz tego, że widziałam owego chamsko naniesionego, rozpikselizowanego wręcz prostacko Boeinga 747 (panowie z Prajny zażyczyli sobie go sprowadzić chyba z Hongkongu, głównie dlatego, że z uwagi na lokację nie w Kaohsiung, Tajwan a w Harbor City, gdzieś w Azji Przyszłości nie można było wykorzystać regularnych tajwańskich linii lotniczych i ich samolotów) przelatującego tuż za szybami, to słyszałam też szefa policji patrzącego w niebo i ze zdumieniem przecierającego oczy – czy tam, na tym kole to nie wisiał własnie nasz kolega Wu Bohater?….
Jak mi się film podobał? Bardzo :D Bo nie o fabułę chodziło przecież, a o to, kto pierwszy rozpozna pokazane na ekranie adresy i miejsca :D Dokładnie o to samo, co w W-11 :D A jeżeli ktoś ma ochotę na nieco lepszych lotów film akcji, to polecam przygody marzącej o podrózach pracownicy infolinii amerykańskiego ZUSu, której pogaduchy (w ramach obsługi systemu emerytalnego) z Brucem Willisem zmienia się w film akcji u boku najlepszych tajnych agentów na emeryturze – czyli RED.
 W ramach ostatniej ciekawostki – to białe autko, którym rozbija się Wu Bohater – to tajwański autochtoniczny samochód marki Luxgen. Z innych typowo tajwańskich produktów wykorzystanych w produkcji – firma taty i kuzyna oraz mojego zeszłorocznego kolegi i zbawiciela KungFu Pandy dostarczała elementy rurzane. Znaczy jakieś tam blachy, rury i inne, raczej słabo lokowane w mediach elementy.
W większości miejsc pokazywanych w filmie byłam, poza Kaohsiung85, bo każą płacić 30 zł za wstęp na pseudotaras widokowy…
Kadr z filmu z zaznaczonymi miejscówkami, które już znacie z moich opisów. A jak ma się to do filmu?
-W Pier22, tam gdzie my kupujemy szarlotki od Grażyny, wybuchała cysterna,i film kończy się właśnie w tym miejscu, gdy Wu Hero przyjmuje zgłoszenie i rusza z piskiem opon po nową przygodę…
- W Love Pier zlokalizowano komisariat, oraz takie drewniane deptaki, po których Wu Bohater lansował się z możliwościami Luxgena
- Między Love Pier a Pier2 odbyło się większość pościgów.
- Na tyłach Pier2, w pewnej odległości od Ludków z Zadami zlokalizowano hotel oraz bar, w którym Xu Dafu planował swój interes z brylantami
-Reszta miejscówek to – słynna szklana kopuła na stacji metra na Formosa Boulevard, dwa wielkie malle – Dream Mall i EDA oraz znajdująca się w pobliżu mojego domu Kaohsiung Arena. Plus ulice i kamienice reszty Kao, robiące za klimat nowoczesno- industrialny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...