sobota, 18 maja 2013

Moknąc w deszczu

Ze zdziwieniem, rozbestwiona słonecznym szaleństwem i tropikalną aurą Kaohsiunga - skonstatowałam  iż PADA. Ośmiela się od dwóch dni siąpić, kropić, lać i walić żabami, ze zmienną amplitudą i natężeniem oraz interwałem. Odkryłam też, że Tajwańczycy potrafią jeździć na rowerze/skuterze, trzymając jednocześnie rozłożony parasol. 
Poluję od rana na szybką focię takiego delikwenta, bo bez dowodów nie sądzę, żeby ktoś uwierzył, że jegomość raźno pedałuje, paląc papierosa i trzymając nad głową metrowej średnicy deszczochron w kolorowe ciapki.
Plusem  intensywnych opadów jest to, że powietrze nieco się oczyściło, smog osiadł na ulicy i spłynął do morza. Ponadto trawa i roślinność odżyły i odzyskały intensywne kolory. Odrobinę się ochłodziło (aczkolwiek nie jest to mróz polarny czy po prostu zwykła zimnota, każąca zadziać polarek i wbić się pod kocyk z kawusią i książką). A z minusów – od dwóch dni jestem zombiakiem, ledwo chodzącym (w okolicy nie ma dobrej kawy a na substytut szkoda mi kasy i żołądka, a ja jestem na równi hipochondryczką i meteopatką). Życie towarzyskie i wyjścia musiałam ograniczyć. No i najbardziej irytujące – komary pchają się do domu drzwiami, oknami, klimatyzatorem i rurami. Jak to rurami? Też nie wierzyłam, ale tutejsze owady mają chyba szkolenie w SWAT zanim wylegną w poszukiwaniu wyżerki. Bowiem źródłem zaopatrzenia w krwiopijców jest – uwaga – dziurka ściekowa (czyli odpływ wanny/prysznica, gdybym miała wannę lub kabinę prysznicową) oraz odpływ umywalki. Taaa, też mnie zatkało. Ale przyjęłam do wiadomości, że dranie potrafią nurkować i prowadzić urozmaicone formy desantowania
Drzwi do łazienki bowiem zamknięte, okno zabezpieczone moskitierą, pokój okadzony kadzidłem, opsikany sokiem z trawy cytrynowej, wypłaszacz komarów podpięty do kontaktu, cisza i spokój ani bzyknięcia. Idę pod prysznic… Wiadomo, mydlenie , pilingowanie etc chwilę trwa. Po spłukaniu piany odkrywam – cztery bąble – dwa na szyi, dwa na nodze (przed myciem ich nie było) oraz dwa połowicznie napełnione krwią komary przyczajone w okolicy kolanka od umywalki. Idąc za radą nauczycielki Ye, zakryłam odpływ wody kubkiem po soku, takim plastikowym. Wracam do domu po szkole, przeprowadzam inspekcję- a w kubku wygłodniałych wampirów sztuk cztery…. Jak te dranie są w stanie pokonać kolanko???
Ponieważ akurat trafiło się okienko pogodowe, postanowiłam odrobinę sfufanemu Młodocianemu (Zejdź z mej wymowy chłopcze drogi, i powtórz „W Szczebrzeszynie Chrząszcz brzmi w trzcinie” cwaniaku, a w ogóle mów do mnie po angielsku, bo popełnię samobójstwo ubrana w czerwoną kieckę – czytaj wrócę pośmiertnie jako duch) pokazać nowe zakątki odkryte podczas spaceru z Keisukiem. Najpierw byli kulturyści, i Młodociany prężący podrośnięte muskułki w pozach konkursowych. Japonki nieco psuły wrażenie ogólne…
Potem zaś dotarłam do „czegoś”. „Coś” migało, psikało parą wodną, wydawało dziwne dźwięki, takie trochę jak łódź podwodna. a częściowo jak ścieżka dźwiękowa z filmów o kosmitach. Bo i wyglądem  nieco przypominało „Coś” mózg operacji, odrobinę podobne było do sterowca, trochę wyglądało na chmurę, a do tego wyposażone było w peryskop. Taka sztuka nowoczesna, widowisko światło dźwięk. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tym metalowym pałąku obok zainstalowano ukrytą kamerę, a potem zmontowano fajny filmik o użytkownikach i oglądaczach tegoż wynalazku.
Potem było zaś takie ciekawe, opuszczone miejsce, które zagrało w jednym filmie – i zainspirowało mnie do wieczornych rozrywek (ale o tym kiedy indziej), w obowiązkowych futurystycznych betonach i szkle, utrzymane w czarno-białej kolorystyce (dlaczego tak – obiecuję, będzie wyjaśnione niebawem). Po drugiej stronie rozpościerała się panorama wieżowców:  Kaohsiung85, bliźniaki wyglądające z daleka jak roboty- wartownicy pilnujący Środkowego  Sztywnego Palca Azji, oraz dwie wielkie łodzie, z czego jedna wedle krążącej po mieście plotki - należy do rosyjskiego multimiliardera. Druga zaś wyglądała na produkt z drugiej ręki.
Panorama Kaohsiung Love River
Następny punkt programu został zasponsorowany przez Panią Chmurkę i Panią Mżawkę-Siąpawkę, która umknęła ze sceny wydarzeń, robiąc miejsce dla – ordynarnego, grubego Pana Deszcza w najbardziej chamskim i upierdliwym wydaniu  Innymi słowy – zaczęło lać jak z cebra, więc schroniłam swój aparat i odwłok (w dokładnie tej kolejności) pod artystyczną konstrukcją z kontenerów. Nie byłam jedyna, wraz ze mną, aparatem i Młodocianym kibicowaliśmy panu, który pomiędzy kolejnymi falami bardziej chlupiącej ulewy zarzucał wędkę. Czy ryby biorą w deszcz? Czy on po prostu musiał się odstresować, bez względu na pogodę i rezultat wędkowania? Ściana wody była tak mocna, że odległy o ok 500 m Kaohsiung85 zniknął zupełnie z widoku. Aczkolwiek- znaleźli się i tacy zapaleńcy, co w strugach deszczówki kontynuowali bieg czy jazdę na rowerze…
Stojąc pod przeciekającym kontenerem i tępo gapiąc się w deszcz, usłyszałam smutną wiadomość. Stara chińska barka, w dawnych czasach będąca restauracją „Morski Pałac”, a obecnie malowniczo murszejąca po niedostępnej stronie kanału portowego (wejście tylko dla pracowników z identyfikatorami) – zostanie niebawem rozebrana i usunięta, aby zrobić miejsce dla nowszej generacji sztuki. Innymi słowy – dla Gumowej Kaczuszki, czyli wielkiej dmuchanej paskudy o wymiarach 16.5 x 20 x 32 metry, wykonaną przez Holendra Florentijna Hofmana i wystawianej po świecie. Wedle ogłoszonego na FB planu, ma w październiku zawitać do Kaohsiung (mieszkańcy są proszeni o wpisywanie się na listę entuzjastycznie witających)…
Ale! Być może do tego nie dojdzie – właśnie wyczytałam, że w środę 15 maja kaczucha się sklęsła w tajemniczy sposób … (tia, przeszło mi przez myśl wysłanie tam naszego czołowego eksperta od kaczych katastrof, ale chyba nie możemy tego jako Polacy zrobić ludzkości???)
W każdym razie, gapiłam się tępo w deszcz, oddając rozmyślaniom o przemijaniu i niszczeniu oraz plastikowej (wybaczcie wpadkę, gumowej) kulturze zastępującej tradycję, gdy z zadumy wyrwał mnie Młodociany: „Coś tak się zasępiła, Księżniczko? deszczu nie widziałaś? Taki deszcz to nic, dopiero w tajfun to jest coś, biga biga siamsing” zaszwargotał w czingliszu (big big something, tak mniej więcej wymówi to statystyczny Chińczyk). No tak, jak pamiętam z prasy, telewizji i zdjęć – tajfun to nie w kij dmuchał… Woda wtedy wali jak oszalała, przez dzień – czasem dwa, studzienki i rynny nie nadążają z odprowadzaniem, w dodatku Pogotowie Energetyczne prewencyjnie wyłącza prąd żeby wicher nie porwał drutów ( a jak porwie, to aby zbyt wielu postronnych nie popieścił prąd). Można spodziewać się wszystkiego - osunięć gruntu, lawin błotnych, powodzi, podtopień, zawalenia co słabszych konstrukcyjnie budynków (to zdjęcie to nie fake, 4 lata temu temu tak właśnie widowiskowo omsknął się w nurt rzeki hotel z Taidong po tym jak na Tajwanie narozrabiał tajfun Morakot).
Tajwańczycy sobie z tym jednak radzą.  najbardziej narażonych miejscach (wschodnie wybrzeże – Taidong, Hualien, Pingdong) domy buduje się – za górką i na palach, słupy elektryczne też stoją na postumentach (takich 4-5 m wysokich), partery domu są wyposażone w dodatkowe drzwi „anty-powodziowe”, które co prawda przepuszczają wodę, ale w znacznie mniejszym stopniu, no i na wyposażeniu rodziny oprócz zwyczajowego skutera znajduje się też łódka/ponton/motorówka. A poza tym – dopóki działają słynne „delikatesy 7-eleven”, nie jest źle :D Zawsze można popłynąć po wałówkę, choćby nawet na grzbiecie rekina. Trzeba tylko pamiętać o kasku, żeby nie dostać mandatu :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...