poniedziałek, 13 maja 2013

O miłości i partnerstwie w klimatach Dalekiego Wschodu I

- Mogę cię wykorzystać?- zapytał którejś nocy mój polski znajomy.
- Yyy, raczej tak…  A w jakiej sprawie? Bo jak pożyczka albo zakupy z dostawą do domu, to nie…
- Nie, nie o to chodzi… Wiesz, moja koleżanka wyszła za mąż za Japończyka, wyjechała tam, urodziła dziecko i teraz ma zonka, bo ani mąż ani teściowa nie chcą jej wyręczać i bawić, a dla niej to udręka i rzecz niezrozumiała, taki brak wsparcia, więc i szykuje się do rozwodu… A ja się tak zastanawiam, czy to norma u was skośnych czy ona tak trafiła niefartownie…
Na ile znam Japończyków, i jacy by nie byli uroczy, to – norma, zwłaszcza, gdy żyje się w Kraju Kwitnącej Wiśni. Mój kolega Keisuke opytany na tę okoliczność rzecz jasna entuzjastycznie zaprzeczył istnieniu jakiegokolwiek seksizmu w Cesarstwie Wschodzącego Słońca, ale mina srającego kota na hasło – „przewijanie, spacery, karmienie, niunianie” mówiła sama za siebie. Odpowiedź jest prosta: Japończycy nie pomagają na równych prawach w opiece nad dzieckiem, bo po prostu nikt im nie powiedział, że tak trzeba. Podobnie jak ja – dopóki nie zobaczyłam pewnej reklamy, nie wiedziałam, że włosy mogą się „puszyć”, i owo „puszenie”jest naganne estetycznie. No cóż. Moje puszystością jakąkolwiek wykazują się w dość nikłym stopniu tylko kilka godzin po umyciu i robią za grządkę szczypiorku po ataku piorunów, potem smętnie zwisają. A japońskie bobasy świetnie się mają pod opieką mamuś ( bo nikt ium nie uświadomił, że tatuś ma psi obowiązek czytać bajki i oglądać teatrzyki tudzież entuzjastycznie uczestniczyć w życiu pociechy, a jeżeli nie – to wywołuje straszliwe zmiany na psychice dziecka i powinien w związku z tym co najmniej się powiesić), i tylko jakaś (walnięta w potylicę) Polka uważa, że cała japońska rodzina powinna współuczestniczyć w trudach macierzyństwa, bo tak jest w Europie przyjęte… Swoją drogą, nie chciałabym się znaleźć na jej miejscu, będąc dokładnie taką samą Polką, walniętą dla odmiany w czółko.
Powyższe zdarzenie natchnęło mnie do baczniejszej obserwacji ogólnych relacji partnerskich na Tajwanie. Zatem wnioski w sposób syntetyczny przedstawiam poniżej
1. Faza wstępna –  poznali się i…?
Tutaj uprawia się podchody. Fakt uderzenia w ślinkę z kimś na imprezie nie oznacza automatycznie „uzwiązkowienia”. Tu trzeba się „propose”, czyli tak jakby oświadczyć się w celu uzyskania wiążącej odpowiedzi, czy się panna będzie czy nie będzie prowadzać się. A takie oświadczyny – to może nie klękanie z bukietem róż czy innymi biżutami, ale na przykład zaśpiewanie wiele mówiącej piosenki w karaoke. Przy czym zanim do tego dojdzie, to „nierandkowe” spotkania trwają i z pół roku, ale najczęściej „nierandkuje” się tak z miesiąc-dwa. średnio ze 2 razy w tygodniu. Ważne – mężczyzna powinien za wszystko płacić, ale na to nie musi zgodzić się dziewczyna. Jak to mi ładnie ujęła TangXin – jej mama mówi, że jeżeli nie chcesz spędzić reszty życia z tym panem, to nie powinnaś pozwalać mu na wyłączne sięganie po portfel i raz na czas zaprotestować z gracją, zapłacić za siebie czy nawet coś zafundować.
2. Są razem i…?
No właśnie – i??? Co wyróżnia Tajwańczyka w związku? Ano to, że swojej pani tacha torebunię… Serio :D Popyla po mieście z przewieszonym przez ramię symbolem kobiecości, nieważne – że różowy, koronkowy, cekinowy, z dumą ukazuje światu zwisający z chuderlawego ramionka dowód swej atrakcyjności i uprzejmości. Drzwi nie otworzy, paltocika nie przytrzyma, w tachaniu siat nie wyręczy – ale torebkę niósł będzie wiernie i wytrwale. Czego zrozumieć nie mogą obcokrajowcy – że o co kaman z tą torebką, weź się kobieto ogarnij, chyba nie sądzisz że „to” załaduję sobie pod pachę i tak się po mieście będę lansował jak Pinki-Winki???
Tajwankom zaś w głowach się nie mieści, że Pan Romantyczny, który umie śpiewać po francusku, ma taki słodki bajer i jest taki mniam mniam przystojny i superwspaniały – że na kobietę usiłującą mu tą torebkę jakoś dyskretnie wtrynić za pomocą aluzji popatrzy jakby się owa istota posługiwała dialektem wenusjańskim, totalnie nie przyswajając treści komunikatu. Położony przed nosem przedmiot sporu ominie, nie zauważając, ewentualnie się potknie – i pójdzie dalej, zaś wciśnięty bezpośrednio w łapę przytrzyma jakieś 10 sekund, po czym położy w jakimś bezpiecznym miejscu…
Drugi wyróżnik – to koszulki, tzw matching outfit. Czyli – takie same toćka w toćkę, albo w kolorach kontrastowych, albo z pasującymi do siebie elementami graficznymi. Tajwańczycy w ogóle mają lekkiego szmyrgla na punkcie uniformów, jednakowości ubioru i okolicznościowych ciuszków, więc warsztaciki, gdzie pan lub pani wyprodukuje w trymiga koszulinkę z wybranym wzorkiem są nader popularne, a i co krok jesteśmy zachęcani do zakupu na przykład – klubowego Tshirta sekcji wspinaczkowej, wydziału, kibica itp.  Wykonanie jest z reguły całkiem przyzwoite (albo Tajwańczycy piorą ciuchy za rzadko i w dodatku w zimnej wodzie, więc nie ma się co dziwić, że wzorek się nie spiera… Też możliwe…)
Trwają spory, skąd pochodzi podbijający cały świat a bijący rekordy popularności słodki trend wszech-dopasowania. Ponoć – wymyślili go Koreańczycy, sprzedający do dziś najwięcej „pasujących” koszulek i gadżetów (breloczki do komórek, okładki na Iphona, kółka do kluczy, smyczki, pierdołki wszelakie). Ale reszta Azji wcale się nie poddaje i też produkuje oraz kupuje owe słodkie wyznaczniki parzystości na potęgę… A nie są to wbrew pozorom tanie drobiazgi.
A co z całowaniem? Publiczne obściskiwanie się jest mocno niemile widziane. Za ucałowanie kolegi w policzek na powitanie w knajpce zostałam zmieszana z błotem i zbluzgana oraz odsądzona od czci i wiary jako niemoralna wywłoka ze zgniłego Zachodu… Czyli buzi- buzi nie bardzo, publicznej wzajemnej eksploracji rejonów migdałkowych też nie przeprowadza się zbyt często .. Aczkolwiek parę razy zdarzyło mi się przyhaczyć gównażerię gimnazjalną oddają się z lubością i zapamiętaniem zgłębianiem tajemnic dentystyczo-laryngologicznych (komentarz Młodocianego: eeech, a ja nawet w technikum to mogłem sobie o tym pomarzyć tylko, bo jakby mnie kto złapał na realizacji, to miałbym z d… jesień średniowiecza).
I dotyczy to zarówno pań, jaki panów, we wszystkich konfiguracjach! Gejów się tu akceptuje, ale nie dzięki temu, że kreatury pokroju posła Biedronki. nie płaczą zbyt głośno o straszliwych homofobiach społecznych, tutejsi homoskesualisci mniej rzucają się w oczy. A jest ich – zapewniam- sporo. W Weznao znakomita większość panów woli panów. Przy czym są w miarę cisi i bezwonni, wyróżniają się głównie całkiem sensownym wyglądem i dbałością o siebie.
Będąc razem, można chodzić na spacery, trzymać się za rączkę, jadać razem obiady, chadzać do kina – i Tajwańczycy to robią. Przydałoby się też po jakimś (stosownym) czasie znajomość z gruntu platonicznego przenieść w pielesze sypialniane… I tu pojawiają się różnice tajwańsko- polskie, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Nie ma się co oszukiwać, tajwańskie gimnazjalistki w słoneczko nie bawią się powszechnie. wiek inicjacji seksualnej spada, ale wciąż lokuje się znacznie powyżej 18 lat. Nie ma rozmów uświadamiających, nie zdradza się szczegółów alkowianych, nie dywaguje na temat walorów i umiejętności pań i panów. Natomiast licealiści Tajwańczycy mają lekcje „wiedzy o rodzinie”, do których  podchodzą  - jak do każdego innego przedmiotu - nad wyraz poważnie i zakuwają jak małe dzięciołki wszelkie potencjalnie ważne detale. Ale obyczajowo są dosyć pruderyjni, nieśmiałość skutecznie przykrywa porywy chuci.
Wiedza ta jest albo dość dobrze wpojona, albo jednakowoż robienie dzieci nie wychodzi Tajwańczykom za dobrze, współczynnik dzietności i wskaźnik urodzeń od lat na Pięknej Wyspie jest żałośnie niski (średnią podciągają mamy obecnych studentów i nastolatków, które miały i po troje- czworo dzieci, „próbując ustrzelić” męskiego potomka, tak ważnego dla dziadków, zwłaszcza ze strony ojca, którzy cisnęłi bezlitośnie o kolejne próby, i dlatego TangXin ma 3 siostry i dopiero na braciszku skończyła się prokreacyjna misja rodziny Hsu). Ciąże nastoletnie, studenckie i przedślubne zdarzają się z rzadka. Na hasło, że moja kuzynka urodziła mając lat 17, moi koledzy i koleżanki zrobili wielkie oczy – bo tu taka skaza na życiorysie  masa wydatków i utrudnień dla całej rodziny to rzecz nie do pomyślenia. No i taki wstyd! Taka hańba! Takie problemy dla wszystkich dookoła! Nie podniosłam zatem tematu ciąż gimnazjalnych i zabawy w słoneczko, wzbudziłam wystarczającą zgrozę w biednych tajwańskich serduszkach.
Aborcja na Tajwanie jest legalna, zabieg jest odpłatny (ale cena nie jest zaporowa), wymagana jest obecność osoby pełnoletniej, ale nie musi być to rodzic  czy członek rodziny. I tyle. Pigułki nie cieszą się olbrzymim wzięciem, głównie z uwagi na cenę, za to prezerwatywy są w smakach, kolorach i odmianach wszelakich. W ogóle – na tajwańskich sex-shopach nie ciąży odium „zła i brudu moralnego”, są to sklepy z fikuśnymi gadżetami wszelakiego rodzaju, w tym w sporej części asortyment u nas zaklasyfikowany zostałby jako „śmieszne rzeczy” – obok prezerwatyw i wibratorów leżą pałeczki do ryżu z penisową końcówką, popielniczki ze sprośnymi lub żartobliwymi tekstami,maski goryla, Tshirty z rozmaitymi nadrukami… tak sobie przypomniałam, że jadąc zarówno do Gorących Źródeł jak i na Wyspę z Rafą w pokoju obok jednorazowej szczoteczki i pasty do zębów, ręczniczka, szamponu itp znalazłam także przydziałowy kondonek z kotkiem…
Jak wygląda kwestia partnerstwa w związku? Bardzo różnie. Są pary gdzie on ją tłucze (bo tak i już) – zwłaszcza tyczy się to małżeństw mieszanych, między Tajwańczykami z niższym wykształceniem i obyciem, z braku innych kandydatek ściągającymi sobie spragnioną lepszego życia na granicą – narzeczoną z Wietnamu, Filipin, Kambodży, Indonezji, Tajlandii… Aczkolwiek sytuacja poprawia się coraz bardziej, zagraniczne żony są instruowane o swoich prawach i egzekwujące je… Tyle teoria, w praktyce – jest chyba podobnie jak w Polsce lat temu 20-30, gdy nie ważne jaki buras, ważne, że zagraniczny i stanowił przepustkę do lepszego świata, co stanowiło niejaką karierę społeczną. Do tej pory obsewruję takie stanowsko zwłaszcza w mniejszej miejscowości i pośród Ukrainek, dla których małżeństwo z potencjalnymi pieniędzmi oznacza gwarancję szczęścia na wieki.
Ale z tego co obserwuję – kobiety na Tajwanie są raczej wyemancypowane, pracują i są mniej lub bardziej niezależne od mężczyzn. Rozwody są też coraz bardziej powszechne i nie obarczone aż takim piętnem wstydu dla kobiety jak late temu kilka-naście. Mężczyźni uczestniczą w procesie chowania potomka już nie tylko w charakterze portfela i Kary Ostatecznej… Na przykład – w domu Młodocianego gotują mężczyźni, bo mama tego nie lubi i nie umie. Podobnie jak ja, nie trzyma się przepisów i wymyśla z rozmaitym skutkiem dania mniej lub bardziej odległe od oryginału, Młodociany robi za pralniczego i zmywarka i jest to jak najbardziej normalne. Na historię o Polkach skaczących dookoła swoich mężów jak koło pisklątek, i o facetach zalegających przed telewizornią gdy kobieta miota się między kuchnią, przedpokojem, odkurzaczem, dechą tortur oraz pralką – zapytał… — Eeee, serio?, NoWay! Ale już w domu moich nowo poślubionych znajomych – Mandy stwierdziła, że nie będzie pracować, ona zajmie się gotowaniem dla rodziny (czytaj – siebie i męża), a Nick ma zapewnić jej stosowny poziom siedzenia w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...