Nastał już A.D. 2014, fajerwerki opadły, dym się rozwiał, kac poszampanowo-posylwestrowy wywietrzał... Zachodnia półkula świętuje karnawał, tańczy do upadłego i niezbyt chętnie czeka na Tłusty Czwartek. A tym czasem w Azji...
Tymczasem na Tajwanie ludność szykuje się do przywitania Roku Konia, Drewnianego w dodatku (o niuansach kalendarzowo-zodiakalnych było TU >>KLIK<<). Pierwszym widocznym symptomem zbliżającego się nowego roku lunarnego jest - przedświąteczne sprzątanie.
Chińczycy może nie są mega-syfiarzami (do Arabów wiele im brakuje), ale do estetów i pedantów też nie należą powszechnie. Na Tajwanie kurzy się paskudnie, kultura sprzątania jest rozwinięta tak sobie. Ale na nowy rok koniecznie trzeba dom wywrócić do góry nogami, uhetać się jak dzika kobyła, zlokalizować i anihilować najmniejszy puszek, okruszek i pyłek - bo inaczej pogrom, błyskawice, armagedon i przede wszystkim obraza bogów od szczęścia, awansu i pieniędzy.
A skąd Nefrytowy Cesarz i reszta bogów zamieszkująca chińskie niebiosa, chmurki i górę Kunlun będą wiedzieli, że pani Chen czy inna z miliardów Chińczyków/Tajwańczyków ma koty sypialniane pod szafą i niedomytą fugę na elewacji (domy i bloki powszechnie okleja się tu ni to flizami, ni to mozaiką, w wersji wypas - rzecz jasna, marmury nagrobkowe)? Ano, mają bogowie swoją agenturę w każdym domu praktykującym taoizm. Za zbieranie i dostarczanie informacji odpowiada Kuchenny Bóg, 灶神Zàoshén, którego wizerunek powinien znajdować się w centralnym punkcie każdego chińskiego domu, czyli kuchnio-salonu.
Kuchenny Bóg swoją konfidencką służbę pełni częściowo za karę, częściowo w nagrodę. Kiedyś był człowiekiem i nazywał się Zhang. Zhang miał szczęście poślubić kobietę może nie olśniewająco piękną, ale dobrego charakteru i pracowitą. Dzięki ciężkiej pracy, sumienności i szczodrobliwości pani Zhangowej (tak naprawdę nazywała się inaczej, bo w chińskiej kulturze nie zmienia się nazwiska po ślubie) małżeństwo dorobiło się znacznego majątku i ugruntowanej pozycji.
Wówczas lekko podstarzałym panem Zhang (a raczej jego funduszami) zainteresowała się sąsiadka, kobieta wielkiej urody i jeszcze większej pazerności. Szybko omotała nuworysza z kryzysem wieku średniego - fakt, przy jej nienagannej sylwetce oraz doskonale wystylizowanej fryzurze i makijażu nieco przysadzista i mało atrakcyjna pani Zhangowa nie miała szans. Zhang porzucił swoją ślubną, rozwiódł się z nią i pozbawił majątku (w dawnych Chinach zazwyczaj majątek dziewczyny przypadał rodzinie męża), a sam rzucił się w wir życia towarzyskiego, zakupów, zachcianek i kaprysów piękniej sąsiadki. Nikogo nie zaskoczyi szybki i smutny koniec "nowej miłości i drugiej młodości" - gdy Zhang przepuścił już cały majątek, do głosu doszli bogowie, zdegustowani jego niemoralnym prowadzeniem się. Oprócz katastrofy finansowej, pokarali go także - chorobą i slepotą, oraz (logiczne) odejściem materialistycznej "żony numer dwa". Został więc Zhang kawalerem z odzysku, obdarty, ślepy, chory i głodny tułał się po okolicy i psu z kulawą nogą żal go nie było specjalnie.
Pewnego dnia zziębniętego żebraka koledzy po fachu nakierowali na znany w okolicy dom, w którym urzędowała kobieta o dobrym sercu, która pomimo, że sama niebogata - zawsze wspomagała potrzebujących ciepłym posiłkiem i noclegiem. Oczywiście, jak zapewne się domyślacie- skomplikowana intryga skierowała ślepego Zhanga pod dach jego byłej żony, czego rzecz jasna on nie zauważył z uwagi na to, że był ślepy. Natomiast ona oczywiście od razu zorientowała się, kto zawitał w jej progi - ale przyjęła go bez awantur i wyrzeczeń, w pokorze decydując się na zatajenie swojej tożsamości.
Zhang nad miską ciepłej domowej zupy popłakał się, i z żalem zaczął wspominać swoje dawne, dobre zycie - które sam sobie zepsuł. Opowiadał o cudownej pierwszej żonie, której nie doceniał, rozwodził nad własną głupotą dotąd, dopóki boski głos nie nakazał mu otowrzyć oczu i spojrzeć przed siebie... Gdyby ktoś liczył na happy end, to przypominam, jesteśmy w Dawnych Chinach, a nie Hollywood, więc Zhang zamiast paść w ramiona ukochanej małżonki i żyć długo i szczęśliwie (a przynajmniej długo) - doznał oświecenia, uświadomił sobie jakim był &%^*#$%@, jakiego bólu i smutku przysporzył swojej żonie, jakiego wstydu narobił rodzinie... I pragnąc zakończyć ten zhańbiony żywot, rzucił się do pieca.
Wierna żona próbowała go ratować - ale z ognia wyciągnęła tylko nadpaloną nogę (i dlatego ponoć synonimem pogrzebacza po chińsku jest "noga Zhanga"). Nad samobójcą ulitowali się bogowie - i zamiast skazac go na wieczne potępienie, przydzielili mu zaszczytną funkcję szpiega i opiekuna domowego ogniska.
Przez cały rok Zao Shen prowadzi rejestr dobrych i złych uczynków popełnianych przez członków swojej rodziny - która powiesiła jego podobiznę przy piecu. Tydzień przed Nowym Rokiem Kuchenny Bóg wyrusza w niebiosa, z misją zdania raportu Nefrytowemu Cesarzowi. Aby raport wypadł korzystnie - bo od tego zależy szczęście i dobrobyt rodziny, Zao Shena przekupuje się wystawną ucztą i przede wszytskim słodyczami, a na dokładkę smaruje się mu usta miodem.
Sama szukasz tych opowieści, czy masz tam jakiegoś lokalnego gawędziarza? ;)
OdpowiedzUsuńZazwyczaj ktoś mi coś wspomni, albo gdzieś przeczytam - a potem pytam i szukam. Tutaj niby wszyscy je znają - ale jakoś niezbyt chętnie opowiadają. Wiara w Kuchennego Boga na Tajwanie pomału zanika.
OdpowiedzUsuńOd dziecka lubię czytać baśnie, legendy i opowieści o wierzeniach różnych kultur. Na tą historię pierwszy raz trafiłam w książce Amy Tan " Kitchen God's Wife", z założenia powieści obyczajowej losach chińskiej imigrantki i jej rodziny. Brzmi nudnawo - ale jest to książka pełna ciepła i chińskiego sposobu myślenia, z wątkiem miłosnym, kryminalnym i historycznym.
Dla mnie jesteś wielka!!! Uwielbiam czytać Twoje opowieści, ciekawostki, spostrzeżenia. Dla mnie powinnaś pomyśleć o napisaniu jakiejś książki - AUTOBIOGRAFIĘ albo "1001 dni w podróży z Majia".
OdpowiedzUsuńCzekam i zamawiam egzemplarz z pierwszego nakładu.