W piątek - wakacje. Miesiąc w świecie zimy, słonego chleba, zerowej ilości skuterów, swetrów i czapek koniecznych do wyjścia na zewnątrz i pobytu tam przez więcej niż 30 sekund, kaloryferów oraz mniej więcej znane towary na półkach w sklepie, które będę mogła kupić bez pokazywania palcem...
Skończą się
- ciepłe napoje (w tym soki i mleko sojowe) sprzedawane w 7-Eleven ze specjalnego ekwiwalentu lodówki oferującego grzanie,
- śniadania których nie muszę robić, bo pod domem mam 'śniadaniarnie',
- zachwyty nad mą wspaniałą niesamowitą egzotyczną urodą,
- mycie głowy i zębów z jednoczesnym zaliczaniem "sprzątania łazienki" podczas porannego siku,
- fajerwerki znienackowo atakujące o każdej porze dnia i wieczora,
- gratisowe przekąski od pani ze stoiska z kawą
- oraz owoce w dziwnych kształtach i kolorach, w większości prosto z drzewa.
Będzie czas na gadanie po polsku, odwiedzenie znajomych i rodziny, saunę, jedzenie ziemniaków (!!!Przypominam!!!). A potem znów zatęsknię za Krainą (Nie)skomplikowanego życia wśród małych żółtych ludzików.
Mój wyjazd nie spowoduje większych perturbacji w opisach życiowych. Blogiem będę wciąż na Tajwanie - bowiem jak dobra Matka-Polka wyprodukowałam pewną ilość notek, które "się opublikują" - same. Będzie o architekturze, i wycieczce do akwarium, i o biżutach moich, Aborygenach, kosmitach i duchach i innych odpryskach codzienności - które na dobre utkwiły mi w oku i sercu, niczym okruchy lodu rzucanego przez Królową Śniegu
Tak naprawdę - ta notka też jest z tej serii "z wyprzedzeniem"
Ej Jezu, Jezusicku, nie było to jak przy cycku. :)
OdpowiedzUsuńChińskie cycki z definicji nie umywają się do tych wyhodowanych na nadwislańskich pszenicach... Inna sprawa, że ja naprawe muszę co jakiś czas zniknąć ze świata miauczących i mlaskających Tajwańczyków, bo mi rażąco wzrasta poziom nietolerancji rasowej. Za miesiąc wrócę zresetowana
OdpowiedzUsuń