środa, 29 stycznia 2014

Czego nie robi się tu dzieciom?

Azjatyckie dzieci są śliczne, malownicze i fotogeniczne. Do tej pory reka mnie świerzbi, żeby skośnookim maluchom robić zdjęcia, masę zdjęć - zwłaszcza, że rodzice tutejsi nie mają nic przeciwko.
Tajwańskie maluchy są przez rodziców strojone tematycznie - na przykład w kostium tygrysa stosowny do okazji wizyty w ZOO, tak żeby pasował do mieszkających tu białych tygrysów (>>KLIK<<  tygrysy).
Dzieci fotografowane są wszędzie i ze wszystkim - na przykład popularnym miejscem do strzelania foci była paszcza kutaśnego potwora na wystawie w Pier 2 ( >>KLIK, tu pisałam na temat tej wystawy << ), aż w końcu obsługa poirytowana dzieciarnią miotającą się między kłami ogrodziła rzeźbę i postawiła ochroniarza w bezpośredniej bliskości (zdjęcie ze strony Pier 2 Art Center)
Ogólnie rzecz biorąc, tajwańskie dzieci są wychowywane zupełnie inaczej niż w Polsce. Z jednej strony widzę kilkulatki popylające w CandyCrush na  tabletach w metrze, a z drugiej - gimnazjaliści raczej rzadko mają swoje telefony komórkowe. Absolutnie normalne jest, że oseski podróżują z mamusią lub tatusiem na skuterach i  'chodzą ', a raczej są noszone do restauracji na obiady - w wielu mieszkaniach tajwańskich nie ma kuchni, a nawet jeśli jest, to i tak szybciej i taniej można zjeść na mieście. 

Dzieci rodzi się tu mało - znacznie mniej niż w Polsce, i to pomimo wyższych niż polskie zarobków. Wydawać by się mogło, że będą one otoczone troską rodziców, wyczekiwane, hołubione jako dziedzice nazwiska i fortuny, wielkie nadzieje familii...
Aż tu jednego dnia widzę dwa obrazki, które z lekka wstrząsają moim światopoglądem.
Oto troskliwy tatuś z na oko trzy-czteromiesięcznym synem na trekkingu, z lekka poza szlakiem:
Wróciwszy z wypadu w górki, postanowiliśmy zahaczyć o bar, w którym pracuje kolega. Godzina 22.30, bar w stylu amerykańsko-angielskim, z głośną muzyką i jeszcze głośniejszymi białasami, pijącymi piwo, przekrzykującymi się i łupiącymi w darta. Dym papierosowy z lekka szczypie mnie w oczy, bo nawiew nie wydala... i nagle widzę jak uchylają się drzwi, wchodzi parka i... 
Rozsiada się przy barze w najlepsze, potomka z nosidełka wręczając zachwyconej barmance.

Na widok moich oczu jak piłeczki pingpongowe Młodociany rozejrzał się i pyta - o co chodzi. Pokazuję paluchem. Młodociany nie rozumie. Tłumaczę, że to nie miejsce dla tak małego dziecka, jeszcze w dodatku o takiej porze. Młodociany dalej nie łapie. Wyjaśniam dalej, konkludując - że u nas prawdopodobnie szybko by ktoś rozrywkowych rodziców utemperował za pomocą policji i sprawy w sądzie, z możliwym odebraniem praw rodzicielskich za sprawowanie opieki nad dzieckiem pod wpływem alkoholu, i w dodatku w miejscu publicznym... 
Młodociany chwilę myśli, myśli, mózg mu paruje, a po chwili rzuca -Aaa , faktycznie, u was policja goni tych, co piją piwo na trawniku, widziałem w telewizji... Dziwni jesteście trochę, nie sądzisz?

8 komentarzy:

  1. Widziałem rodziców z małymi dziećmi, którzy wybrali się na granie w kręgle o 3 nad ranem. I na początku wydawało mi się to dziwne. Ale im dłużej przebywam w Azji, stwierdzam, że Twój Młodociany ma rację. To u nas, w Polsce dajemy sobie narzucać normy i ograniczać poprzez absurdalne prawodawstwo. Tajwańczycy sami decydują co jest dla nich najlepsze. Przykład: Na pewno dreptałaś po sąsiadujących z Kaohsiung górach i widziałaś piktogramy "Uwaga przepaść - nie zbliżać się do krawędzi. U nas potrzebne byłyby zasieki i płot na 3 metry, żeby nikt nie wypadł. A jeśli mimo to jakiemuś idiocie "udałoby się" przekroczyć płot i spaść, jego rodzina zażądałaby odszkodowania.
    Gdzie jest zatem normalnie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, dla mnie Tajwańczycy w kwestii dzieci i zwierząt są kretynami bez wyobraźni. Niemowlaki raczej nie są zbyt zrelaksowane w bardzo głośnym i zadymionym pomieszczeniu, noszenie niczym wora ziemniaków też nie wpływa dobrze na kręgosłup. Z drugiej strony - zamiast jak w normalnym kraju posiedzieć w domu, wyjść z kolegami na plac zabaw, pobawić się - dzieci do lat 13 są ustawowo zobowiązane do przebywania pod opieką osoby dorosłej - najczęściej albo opiekunki z (obowiązkowo i koniecznie) szkoleniem i certyfikatem państwowym albo w przechowalni zwanej buxibanem, czyli zinstytucjonalizowanych korepetytorniach. W Polsce to niekoniecznie jest absurdalne prawodawstwo, a resztki zdrowego rozsądku. Natomiast przepaście, zasieki i drut kolczasty - to tylko i wyłącznie po to, aby nie płacić odszkodowań kretynom, wychowanym na amerykańskich serialach oraz głośnych sprawach, że się ktoś poparzył gorącą kawą a McDo nie uprzedzało, że w kubku z gorącą kawą takowa może się znajdować...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ok, masz racje. Noszenie do zadymionego klubu swojego dzieciaka nie jest najmądrzejsza decyzją, delikatnie mówiąc. Ale to decyzja rodziców. Chcą mięć "zaczadzone" dzieci - proszę bardzo! Wolna wola. Ktoś inny nawet z niewielkim ilorazem inteligencji tego robić nie będzie. Jeśli natomiast uważasz, że debili, którzy nie wiedzą czym grozi zbliżanie się do krawędzi przepaści należy chronić za wszelką cenę, budować zasieki etc, ja pozwolę sobie mieć inne zdanie. Jeśli ktoś uważa, że prawo Newtona go nie obowiązuję, zawszę ma szanse empirycznie się tym przekonać. I nie należy płacić jemu (jeśli przeżyje) ani jego rodzinnie żadnego odszkodowania. Na Tajwanie tego nie zrobią. I jak to właśnie uważam za normalne.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas te przepisy wymusza częściowo Unia, trybunał praw człowieka itp itd - i niestety rodzi to idiotów, także takich którzy nie potrafią wysnuć ciągu przyczynowo skutkowego typu - włażę na pustostan w stanie rozpadu - spada mi na głowę cegła - głowa mnie boli. Jest szukanie winnych, sponsorów leczenia, fundacji i poklasku w mediach oraz oskarżanie producentów cegieł, właściciela pustostanu, policji i Tuska (Newtonowi odpuszczają, bo już dawno majątek sir Isaaca spadkobiercy przejedli). Natomiast wcale nie jest tak, że na Tajwanie same oazy inteligencji empirycznej chadzają, po prostu sprawy o odszkodowanie są nieco mniej nagłaśniane.

    Na przykład - nie jest podawane do publicznej wiadomości, czy inteligentni rodzice, których dziecię zadławiło się herbatką z kulkami nie skarżą producentów rurek, herbat i kulek. Tajwańczycy nie widzą zalezności - tej pańci nie chciało się założyć dziecku kasku podczas jazdy na skuterze (bo tylko na chwilkę i kaski drogie) - dziecko łupnęło głową o beton i jest teraz uposledzone - wszyscy się składamy na leczenie i utrzymanie owego dziecięcia i pańci. Mój kolega nie umiał tego ogarnąć, póki mu nie wyłożyłam, dlaczego bluzgam siarczyście na takie mundre inaczej mamunie z babuniami, po czym doszedł do wniosku, że rację mam.

    Jesteś pewny, że Tajwańczycy nie procesują się z .... (tu wstaw wedle uznania) w kwestii szkód moralnych i innych? Bo teraz na tapecie jest lekarz, producent aparatury medycznej, diagności i szpital, którzy nie zauważyli, że na obrazie USG nie widać rączek i nóżek i urodził się kadłubek (to było z newsów około 2 tygodnie temu)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jesteście w stanie myśleć za innych, ani za nich żyć. W dużej mierze to ich sprawa, nie wasza, jak wychowują swoje potomstwo. Gdybyście mieli swoje, denerwowałoby was, gdyby ktoś wam mówił, co powinniście robić. Co kraj, to obyczaj. Trzeba się zdystansować.

    OdpowiedzUsuń
  6. Być może. Ale czasem jak patrzę, to aż boli... gryzie mnie boleśnie w wartości wpojone oraz sumienie. Problem pojawia się dla mnie dopiero wtedy, gdy brak myślenia dotyka nie cudze dzieci - ale mnie osobiście. Bo niefrasobliwość Tajwńczyków jest powszechna w każdej dziedzinie życia. I zaczyna się właśnie od kołyski.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdjęcie malucha w pubie, nie było przypadkiem zrobione w Black Dogs?

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...