piątek, 8 listopada 2013

O ogrodach... ogródkach... doniczkach...kwiatkach

Tajwan to mała wyspa, z wilgotnym i ciepłym klimatem - więc logiczne, że powinna przypominać rajski ogód pełen kwiatów, owoców, drzew, zwierząt, papug, motyli, elfów w zwiewnych sukienkach i tak dalej, co sobie człowiek zamarzy.

Zatem każdy nastawiąjący się na ogrodowe pikniki, spacery po kwiecistych łąkach oraz te papugi, małpki wraz z elfami, szemrzącymi potokami, rabaty eksplodujące kwieciem, drzewa uginające się od owoców - może się zawieść srodze, przynajmniej w dużym lub średniej wielkości mieście. Bo oprócz bycia rajską wyspą, Tajwan jest także wyspą małą, zamieszkałą przez chińską ilość ludzi upchanych na niewielkiej nadającej się do kolonizacji powierzchni. Bowiem tak lekko licząc z połowa wyspy Tajwan to góry bądź inne tereny niezbyt odpowiednie do budowania czegokolwiek, z różnych względów, najczęściej nachylenia lub niestabilności gruntu.
Dlatego też ceny ziemi użytkowej, której sprzedaż obwarowana jest licznymi obostrzeniami, są niebosiężne. Podobnie zresztą cenne m2 mieszkań i działek budowlanych. Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło się wam walczyć z klaustrofobią na nowopowstałym osiedlu budowanym według standardów biznesowych, gdzie wszystko jest za blisko i za wysokie - zapewniam was: według tajwańskiego dewelopera takie np osiedle Europejskie w Krakowie to szczyt rozrzutności, normalnie marnotrawstwo cennej powierzchni, którą możnaby sprzedać, odległość między blokami 5m, pfyyy.

Zatem siłą rzeczy - ogrody przydomowe nie są zbyt popularne. Owszem, w ramach dbania o zdrowie i zachowania eko równowagi w Kaohsiung miasto zafundowało liczne parki, ale rabatek, kwiatków i wiewiórek brak.

- w okolicy Pier2 są za to rzeźby z wielkimi dupami ustawione kolorowo wzdłuż alejki, a na dawnej bocznicy portowej rdzewieje malowniczo złom, ułożony w rozmaite instalacje

- W Art Parku nawet można znaleźć i rabatki, a oprócz tego - rzeźby rzecz jasna i odjechane znaki drogowe.


- W Wetland Parku rzeźb nie ma (inna tendencja i moda architektoniczna), za to są mosty, pomosty i kręte ścieżynki wokół rachitycznych drzewek i krzewinek (no dobra, po wakacjach i tajfunach jest o niebo lepiej, roslinność jakby zgęstniała i ożywiła się).


- W najstarszym chyba w Kaohsiung (i największym) parku wokół Chengqing Lake (Jeziora według nazwy Krystalicznej Czystości, w realu nieco bardziej zagloniałego) są bilety wstępu (!!!), jest pagoda, plac zabaw dla dzieci, kilometry alejek i krzaczorów - ale kwiatki spotkamy tylko na wejsciu

- W okolicach centrum Hakka jest kolejny park, przybrany elementami kwiatowymi charakterystycznymi dla kultury Hakka (i straszą tam też niekoniecznie charakterystyczne dla kultury ludu Hakka komary wielkości wróbli)


- W okolicy Wendzarni są dwa małe parki i jeden duży, z trzema świątyniami. Mały  park ma wymiary ok 10 m szerokości i z 50 m długości. Z kolei duży park przyświatynny jest wielki, zajmuje całą górę, i z uwagi na bliskość jeziorka (feng shui wymaga wody i wzgórza przed świątynią...) straszą tam bliscy krewniacy komarów z Parku Hakka.

- Wzdłuż Love River na długości minimum 5 km zorganizowano kulturalny deptaczek w cieniu drzew, z obrazkami z kwiatów doniczkowych zmienianymi stosownie do okoliczności (ostatnio na topie były kaczuszki, wcześniej serca, jak to na Rzekę Miłości przystało...).

- Kaohsiung ma nawet park na stacji metra :D Dookoła stacji Central Park zlokalizowano (niespodzianka) - park, z krzakami i rzeźbami (a jakże... :D, w końcu Miasto Sztuki), jeziorkiem, fontanną i kortami tenisowymi. A kontynuacją Central Parku jest wejscie do metra. Środkiem płynie szamrząc radośnie prawdziwy strumyk, bokami bujnie płoży się jaskrawozielony trawnik hodowany w tradycyjnie chiński sposób - na tarasach, a do tego optymistyczny akcent wprowadzają kręcące się wiatraczki w kształcie słoneczników i innego kolorowego kwiecia.


Przy czym stanowi to wszystko dobro publiczne, za ciężką kasę fundowane i dotowane przez rząd. 

Ale ogrody prywatne?
Hmmm... Nie spotkałam, nie w Kaohsiung. W ogóle idea posiadania domku wolnostojącego z ogrodem jest zarezerwowana dla osób tak obrzydliwie bogatych, że aż wstręt i mdłości łapią na samą myśl o patrzeniu w ich stronę. 
Ogródek prywatny kojarzy się też z własną marchewką i bazylią, ale kwiatki? Oj tam, oj tam. Jak się zapłaciło grubą kasiorę za każdy centymetr kwadratowy zakupionego/wynajmowanego domu, to wszytsko ma przynosić dochód równoważący ten wydatek. No dobra, wyjasnię. Mieszkam w średnio zadupiastej okolicy będącej odpowiednikiem hmmm.... powiedzmy osiedla Złocień w Krakowie, albo innego Łęgu. Do metra (czyli głównej arterii komunikacyjnej) mam jakieś 20 minut autobusem, 30 minut na piechotę, do zjazdu z autostrady - 10 minut na piechotę. Okoliczne domki liczą sobie w znakomitej większości tyle lat co ja, jak nie więcej. I w tej okolicy za m2 mieszkania trzeba zapłacić ok 10-15000 PLN. Nauczycielka Zheng mieszka z kolei w wypasionej lokalizacji koło Art Parku, gdzie w niedawno wybudowanych wieżowcach, niemal sklejonych ze sobą dla oszczędności marnotrawienia cennej przestrzeni, mrowie ludzików zakupiło dziuple płacąc od metra przeszło 25000 PLN. 
No więc siej sobie człowieku spokojnie rutę i macierzankę na czymś, co kosztowało powiedzmy... bazylion obiadków, trylion herbat z kulkami itp. A możesz tam postawić np kioseczek i sprzedawać kanapki, żeby się grunt amortyzował... Albo babcię możesz posadzić, niech recyklinguje i oddaje odpady do skupu. O! A nie, że zachciewa się malw bzu i fiołków...

Ale tajwański człowiek nowoczesny jest, wie że kontakt z zieleniną wskazany. Albo tradycjonalistą jest i wie, że kontakt z zielenią wskazany. Zatem co robi? Ano, w domku jednorodzinnym na wolnym skrawku przestrzeni upycha donice z krzolami, koniecznie "szczęśliwymi" i "przynoszącymi pieniądze", ewentualnie dość pragmatycznie - odganiającymi komary. Tylko wyjątkowi esteci machną sobie coś kwitnącego, bo jest to "mafan" - trzeba przycinac, podlewac, zamiatać i pilnowac, żeby dzieciarnia okoliczna nie skubała, albo kot sąsiada nie pożarł kwiatuszków, i nie szalał potem urozmaicając później kolorystykę okolicy tęczowymi pawiami.
Najpierw - jak wygląda taki ogród w wersji A) Użytkowej B) Instytucjonalnej C) Cywilnej. 

Użytkowy, czyli zarabia na siebie. W tym wypadku to ogródek jakiegoś metalowego zboczeńca. Wszystko posegregowane, poukładane, nie zarejestrowałam żeby ktoś coś dokładał lub wynosił, więc albo przedsiębiorczy właściciel czeka na lepsze ceny, albo gromadzący to starszy pan zmarł, a rodzina kłóci się o schedę.

Instytucjonalny, czyli ten z trawnikiem, zraszaczem, rabatką i grafitti (czyli mający powiedzmy europejską stronę wizualną) oraz płotem nalezy do Wendzarni. 

Cywilny - zaraz obok, te doniczki z chaberdziami. 

Trochę ubogo... Na usprawiedliwienie Tajwańczyków podam ze trzy powody więcej od razu, dlaczego ogrody mają takie jakie mają. Po pierwsze, ten kraj jeszcze 30 lat temu był biedny aż piszczało. Głodni ludzie mają ograniczone potrzeby estetyczne, kręcące się wokół napchania żołądka, a nie w głowie im jakieś tam konstrukcje z paprotkami i wodotryskami, więc jakim cudem na takim gruncie miała  się rozwinąć powszechna chęć posiadania czegoś ulotnie ślicznego i niepraktycznego?  Między innymi dlatego na wypasionym tarasie mojego bloku, który to taras jest większy od mojego mieszkanka i mógłby być fenomenalnym miejscem na odpoczynek wśród zieleni, ze stoliczkiem do kawy, donicami i hamakiem, a nawet by się dało jakieś oczko wodne zmontować - otóż na tym na oko 30metrowym tarasie znajduje się: pralka i wieszaki na pranie oraz masa kurzu i jakieś nieliczne graty.

Po drugie, współcześni Tajwańczycy pracują. I to nie jak w Polsce w urzędach i posadach państwowych do 16 przepisowe 8 godzin, tylko - do 17, 18 jak nic, a 10  lub 12 godzinny dzień pracy uprzywilejowanego rządowego "białego kołnierzyka" nie jest czymś dziwnym, no chyba że w kontekscie - "co tak mało". Bezrobocie wynosi tu coś około 5%, więc nie ma za bardzo ludzi dysponujących wolnym czasem na grzebanie w rabatkach na poziomie zaawansowanym. Emeryci też pracują, trochę z przywyczajenia a trochę dla pomocy rodzinie.

 Po trzecie - klimat jest jednakowoż zabójczy - zwrotnikowe słońce wypala wszystko, co profilaktycznie nie dostanie nóg i nie schowa się w cieniu, a w mieście dochodzi do tego takie zanieczyszczenie, że Krakowski Alarm Smogowy to by chyba kopyta wyciagnał na pierwszy wdech. Wody opadowej mało, niezbyt regularnie, to i z kwiatków przeżyją głównie komandosi, posuszeni i odporni na wszystko.

Ale! W Art Center znalazł się pośród nowoczesnych rzeźb złomiarskich (dalej mnie intryguje, jak to jest że pomimo relatywnie wysokich cen surowców wtórnych nikt tej dobrości leżącej luzem nie spieniężył??? 

W Polsce potrafią tory tramwajowe wykręcać, a tu leży i nic.) także na razie maleńki kawałek ekspozycji poświecony ogrodnictwu.  Który z przyjemnością załączam. I szczerze mówiąc, choć dyletanctwo me w dziedzinie hodowli (hyy, utrzymania przy życiu) roślin jest zbliżone do indolencji w sferze kulinarnej (lubię jeść, ale gotować... wiadomo) - zafundowałabym sobie taki wazonik w kąciku pokoju, a w nim jakieś zielsko na komary, na aromat w pokoju, i na kwiatuszki też. Gdyby tylko nie drobny niuansik, iż owo draństwo należy na moje piąte (po polsku czwarte) piętro wnieść...

Dla wnikliwych i dysponujących wolnym czasem - proponuję wklepanie w Google Maps takiego adresu: Měishù Park, 美術館路, Gushan District, Kaohsiung, Tajwan i poświęcenie chwili na zabawę w Street Viev. Co prawda zdjęcia są stare, sprzed dwóch lat - a od tego czasu wiele się w Art Parku zmieniło na lepsze, ale można zerknąć na wrześniową tajwańską aurę, na mnogość kwiecia i wypalony słońcem trawnik, oraz monstrualne bloczyska (2 lata temu jeszcze w niezbyt licznej reprezentacji...).

A mi pozostanie przyznać się, że na Tajwanie nigdy nie byłam, i tak tylko podróżuję palcem po mapie i fejsie :D

Aha, przewiduję nagrodę specjalną dla tego, kto znajdzie syrenkę ze znaku "Nie karmić zwierząt" oraz inne atrakcje (od razu mówię, nie wszytskie są w posiadaniu wujka Googla) opisywane przeze mnie w poście o Art Parku





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...