sobota, 8 czerwca 2013

Szkodliwy wpływ jedzenia z pewnej „restauracji” na M.

Chyba nie muszę dokładniej tłumaczyć, o które żółte literki M chodzi?

Młodociany – jak większość Tajwańczyków (i nie tylko) uwielbia egzotycznego hamburgera z mięsa tak egzotycznego, że nikt nie wie dokładnie – jakiego (ponoć wołowe, ale…) podlanego olbrzymią ilością coli z proszku tudzież frytek. Na który to posiłek od jakiegoś czasu mnie mdli. Od kiedy nie palę, sosy z Maka, mięsko i właściwie wszytskie produkty z Maka – wywołują u mnie szybką zgagę z mdłościami, są po prostu przearomatyzowane, przesolone i za tłuste.
Zatem konsekwentnie odmawiałam wciągania hamburgerów – poza tymi „rdzennie tajwańskimi”:
 
Na zdjęciu kolega Michał, mój rodzak w Wendzarni i hamburger z frytami za 250 NT (mały kosztuje 30-50NT). Jak go zjesz – to masz w gratisie drugi ( ale tylko dla ciebie, nie można go odstąpić…).
Na FB Młodociany opublikował wołające o pomstę do nieba zdjęcie pokrwawionej stopy, okraszone dosyć skomplikowanym tekstem poprzetykanym dużą ilością 幹 幹(gan4) uznawanego tu za słowo plugawe.
Rano kulejąc doręczył mi śniadanko, więc wzięłam go na spytki.
- Wczoraj wieczorem pojechałem pograć w kosza z kolegami (Tajwańczycy, choć wzrostu siedzących psów, mają regularnego szmergla na tym punkcie, z wypiekami na żółtych policzkach oglądają NBA i  rozgrywki lokalnej ligi, i sami łupią w koszykówkę tradycyjną i mechaniczną też.)… – zaczął z lekka skrzywiony Młodociany, dłubiąc paluchami przy wielkim plastrze owijającym mu szczelnie pół stopy.
- No tak, koszykówka to kontuzjogenny sport, ale rozcięta stopa?
- Ale to nie od koszykówki! Potem pojechaliśmy coś przegryźć do Maca…
- A widzisz! Mac ma nie tylko szkodliwe dla zdrowia żarło, ale niezdrową aurę… Poślizgnąłeś się  na płytkach, bo rzucili promocję „Pierwsze 30 osób dostaje drugiego burgera /kolę gratis”? (Raz byłam świadkiem takiej akcji, ubaw po pachy – cała restauracja zerwała się do biegu i niemal się chcieli pozabijać w kolejce,  nic tylko im kisiel wylać i inkasować za oglądanie. Jak w „Starbucks” jest promocja – 1 kawa za pół ceny – to kolejka się nie konczy na drzwiach lokalu, a malowniczo wije serpentyną przez następne pół kilometra, jakieś 3 godziny stania… Chińczycy i ich zamiłowanie do gratisów…)
- Nie nie nie, normalnie zjadłem BigMaca, z fryteczkami – maślane oczęta Młodocianego uniosły się malowniczo ku niebiosom, a na twarzy odmalowało się pełne uwielbienie graniczące z nirwaną i orgazmem wielokrotnym – i popiłem dużą kolą, wiesz? Bo była z dolewką gratis, to piliśmy i piliśmy, żeby uzupełnić ubytek płynów, bo to bardzo ważne w tym klimacie… Właśnie, gdzie masz wodę? Mówiłem ci, trzeba pić dużo wody, duuuu -żooo wooo-dyy, żeby nie zachorować – orgazm znikł i przepadł, a zamiast Młodocianego pojawiła się niespodzianie Mama Maxie, brakowało mu tylko kraciastego fartuszka. Konwersacja zmierzała w niezbyt miłym dla mnie kierunku – a ciepłe gatki masz, krem na słońce, parasolkę… A freari żeś zatankował*… mi się przypomniało, więc szybko odbiłam piłeczkę…
- No widzisz? Oto dowód, że Mac Szkodzi zdrowiu! Tak!
- Ale to nie tak, bo jedzenie i picie było pyszne, tylko wiesz, poczułem to (I ve got a feeling…) i poszedłem …(tu nastąpiła szybka przerwa taktyczna) … yyy… przypudrować nosek.
- No tak, dostałeś sraczki i siła odrzutu walnęła tobą o lustro, które cię poraniło? A widzisz, mówiłam, Mac szkodzi zdrowiu!
- No coś ty, pyszne było, nic mi nie zaszkodziło, bo to superhigieniczna restauracja… Ale jak wracałem z kibelka to było dużo ludzi…
- I się pośliznąłeś i zaliczyłeś orła białego? Albo ktoś ci nogę podstawił, lecąc do wolnego stolika?
- Nie! było tłoczno, więc próbowałem na jednej nodze się wcisnąć w okolice naszego stolika między innymi krzesłami…
- I ktoś ci przytrzasnął nogę? Albo jakaś pańcia przywaliła z obcasa?
- Nie!Nie!Nie! Złośliwa Majia (to po polsku… Nie wiem, kto go nauczył, bo na pewno nie ja… Ja mu wpajam wyłącznie piękne słownictwo dotyczące jedzenia oraz kontemplacji przymiotów mego ducha i ciała)! Po prostu jak próbowałem przeskoczyć to stałem na jednej nodze a drugą przekładałem i mi się omskła na ten kancik, co jest na każdej ścianie, taki na 10cm od podłogi rancik (to się po polsku zowie cokolik) i nawet nic nie bolało… Dopiero jak sobie siadłem wygodniej popatrzyłem przypadkiem, a tam ze stopy kapie, a pod krzesłem kałuża…
- I nikt ci nie pomógł? Wiesz, jakaś apteczka powinna być w Macu…
- No coś ty… Uciekliśmy!
-??? Ale dlaczego???
- Nie wiem…
Następnego dnia kulejący z lekka Młodociany udał się na siłownię. Ale szybko się poddał – spociły mu się stopy i rana – czyli dosyć głębokie cięcie piekło nieznośnie. Padł przede mną na kolana i zamiatając grzywką podłogę oznajmił – masz rację! masz rację! dlaczego ty zawsze masz rację…
A potem dorzucił epilog… Dziś jego kolega jadący do Maca na niezdrowy obiad miał wypadek – opakowanie od fastfooda uderzyło go w ramię czy głowę, chłopak się zdekoncentrował i zaliczył pokazową glebę na śliskiej pokrywie  studzienki kanalizacyjnej (tutaj te pokrywy mają tak ze dwa metry średnicy… taka moda). I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że z uwagi na panujący upał, metalowy element na jezdni nagrzał się dosyć potężnie. Kolega nie jest podrapany, kask ochronił mu buziuchnę przed urazem, ale… Jechał w koszulince na ramiączkach, na pokrywę wpadł bokiem, więc teraz całą lewą rękę ma zagospodarowaną poparzeniem – metalowa płyta wypaliła mu „piętno miejskiego wywrotowca (od wywracania się w mieście)” – czyli wzorek kratki ściekowej w romby i kwadraciki…
A nie mówiłam, że fastfoody są niezdrowe a Mac ma w dodatku niebezpieczną, toksyczną aurę?
* Młodociany polubił Donatana „Nie  lubimy robić”Melodia mu się spodobała i zażądał tłumaczenia tekstu (coś ściemniłam). Klip obejrzał częściowo z zainteresowaniem, a częściowo z niesmakiem, i spytał, czemu zaangażowano do niego aktorkę porno.

2 komentarze:

  1. Kusi mnie, żeby przenieść Synesthesis na blogspota. Nie wiem niestety, jak się do tego zabrać, bo to jakby nie patrzeć jednak kilka lat pisania.
    Nie uwierzysz, ale mimo, iż mieszkam w ojczyźnie McDonalds, to byłam tam zaledwie dwa razy, wolę stołować się u Chińczyka, w Subway'u, czasem mam ochotę na meksykańskie, greckie, tudzież włoskie, ale podstawą jest oczywiście nasze polskie. Blisko wielkich aglomeracji miejskich nie ma problemu ze swojskim jadłem. Nie odczuwam też jakiegoś większego dyskomfortu, jeśli o chodzi o brak jakichś rodzimych produktów. W sezonie można wybrać się na farmę, ażeby za rozsądną cenę własnoręcznie nazbierać sobie owoców. W sklepach bardzo rzadko można trafić na wiśnie, czarne jagody, porzeczki, albo poziomki. Ale jeśli ktoś ma czas, miejsce i odrobinę dobrych chęci, to tak jak wspomniałam wcześniej, dobrym rozwiązaniem mogą być nasiona, bądź sadzonki ulubionych owoców/warzyw. Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to trochę pracocochłonne - mi zajęło trzy dni... a wpisów mam tylko 100 i troszkę... Konto założyłam w grudniu, na przełomie stycznia i lutego zaczęłam przenosić, metodą "kopiuj-wklej" ale podejrzewam ów sprytny wynalazek o opcję "importuj", która automatycznie może przenieśc

      Nie ma tragedii - blogspot ma opcję ustawiania czasu publikacji, więc po trochę przenosisz i cofasz się w czasie...
      Konto założyłam w grudniu, na przełomie stycznia i lutego zaczęłam przenosić, metodą "kopiuj-wklej" ale podejrzewam ów sprytny wynalazek o opcję "importuj", która automatycznie może załatwić sprawę

      Co do jadła - tutaj po pierwsze naszych rodzimych produktów nie zna nikt, poza Polakami. Krów nie ma za wiele, zresztą Chińczycy w sporej części mają uszkodzony któryś z genów - i nie trawią białka krowiego oraz alkoholu. Co do naszych ziół i roślin hodowanych na balkonie - chwilowo nie mam balkonu, mam parapet, który jest tak zapylany przes samochody jeżdżące 4 piętra niżej, że bałabym się zjeść cokolwiek hodowane tamże. Ale idea własnych ziół i wizja własnych poziomek (oraz hamaka bujającego się delikatnie, gdy ja nadrabiam braki w lekturze książek w Polsce) jest kusząca. Jeżeli będę miała balkon i perspektywę pozostania w jednym miejscu przez kilka miesięcy - to czemu nie

      Na Tajwanie nasze owoce mogłyby nie przeżyć upału, ale spróbować nie szkodzi. Te które mają, owocują i 3 razy w roku. Obecnie jest sezon na mango i ananasy oraz liczi - i już wiem, że nie będę więcej rzucać się na polskiego ananasa z puszki... Ten tu jest dużo lepszy...
      Polska restauracja jest na północy, w Chungli, podobnie jak człowiek od lat sprzedający polskie ciasta na night markecie. Ogólnie na północy kraju, bliżej stolicy więcej jest obcokrajowców wszelakiej maści - a u mnie na południu znacznie mniej ( i to sobie chwalę, lubię być księżniczką)

      Na razie na owoce nastawiam się raczej w Polsce, choć wiem że z uwagi na powodzie może być w tym roku trudniej...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...