niedziela, 16 czerwca 2013

Raz! Dwa! Lewa! Prawa! – musztra powszechna w wydaniu tajwańskim

Gdy pisząc o fryzjerze, zamieściłam na końcu wpisu zdjęcie licealistek raźno maszerujących z wielkimi karabinami, na których w dodatku zatknięto bagnety, kilka osób zadało mi pytanie – ale że jak to i o co chodzi?

Wyjaśniam – takie a nie inne zawirowania historyczne, w wyniku których Tajwan został uznany za zbuntowaną prowincję, spowodowały także całkiem zdroworozsądkową tendencję do porządnie zorganizowanego szkolenia militarnego – tak na wszelki wypadek, jakby jakiś atak od Chińczyków nastąpić miał – wszakże nie rzucili się oni w pogoń za Czang Kaj Szekiem i jego kolegami tylko dlatego, że nie mieli zdatnych do pływania łodzi (zdatne do pływania zostały zaanektowane przez dokonujący relokacji strategicznej rząd KMT).
Tajwańczycy to ogólnie ludzie uwielbiający frazę „na wszelki wypadek” … Na wszelki wypadek uprawiają zbieractwo w formie niemal graniczącej  z psychozą. Na wszelki wypadek mają w torebkach foliową pelerynkę lub ubranko przeciwdeszczowe ( w końcu w Kaohsiung jest tylko 300 słonecznych dni w roku, więc w każdej chwili może lunąć…). Na wszelki wypadek wezmą ulotkę kliniki położniczej i próbkę pampersów czy pudru do pupy, choć dzieci jeszcze nie mają, albo już nawet wnuki odchowali. A już widząc gratisy i testery – zachowują się jak dzikie małpy, ale to temat na osobną notkę. Dość wspomnieć, że gdy w Starbucks jest promocja „Kup 1 druga gratis”, to kolejka się ciągnie i zawija niczym rzeka Jangcy. Albo i lepiej…
W każdym razie – na wszelki wypadek każdy obywatel tego kraju jest od maleńkości szkolony, jak się zachować w sytuacji kryzysowej, nie tylko wojennej. Tajwan nawiedzają bowiem regularnie tajfuny, powodzie i trzęsienia ziemi. W związku z tym każdy wysysa z mlekiem matki lub butelki Bebilonu wiedzą iż:
- gdy jest ewakuacja przedszkola/szkoły lub klasy, dzieci idą trzymając się sznurka i własnych rączek. Początek sznurka trzyma nauczyciel i on też nadaje kierunek całej idącej gęsiego grupie. Nie wolno się pchać ani spieszyć, bo Pani Nauczycielka wie lepiej. Tą metodą zresztą ustawia się dzieci na apelach (klasy tutaj, pomimo niżu demograficznego większego niż nad Wisłą liczą 30-40 osóbek w podstawówce, a podstawówki i inne szkoły to molochy na 1000 uczniów), a sposób podpatrzono u Matki Natury, gdyż tak się prowadzają małe małpki, trzymające się za ogony.
- gdy jest trzęsienie ziemi/pożar/ewakuacja szkoły lub innego budynku, niestety nie wolno iść do windy i trzeba skorzystać ze schodów lub liny. Na korytarzu każdego piętra Wendzarni znajdują się takie jakby szubieniczki, pod nimi szafki z linami i siedziskami do bezpiecznego i kontrolowanego ześlizgiwania się z wysokich pięter ( i nikt tego ani nie kradnie, ani nie demoluje), wraz z czytelną instrukcją, także w wersji obrazkowej dla matołów. Obcokrajowców się nie szkoli i nie tłumaczy, nie wiem czemu… Ale znając kilku rozrywkowych kolegów, którzy dzielili ze mną piętro akademika, mam nieodparte wrażenie, że kiedyś było inaczej, ale napite białasy postanowiły sprawdzić działanie systemu ewakuacji w środku nocy – i był z tego klops…
- jeżeli trzęsie się w sposób zauważalny, należy szybko i sprawnie –  pootwierać i zablokować drzwi, aby się czasem nie zamknęły (wszystkie tajwańskie domy/klasy w których byłam, mają specjalne magnetyczno-mechaniczne blokady, zwykle w postaci bolca  przymocowanego do ściany i pasującej dziurki na drzwiach, często o bardzo dwuznacznych kształtach) i nie zablokowały współtowarzyszy wewnątrz walącego się budynku, oraz wypaść na ulicę i skupić się na uważaniu na odpadający tynk… Albo płytki ceramiczne – bo wiele tajwańskich domów jest z zewnątrz oflizowanych od piwnicy po dach, i na dachu zresztą też.
- gdy do ziemi jest daleko i nie wyskoczy się poza budynek – należy znaleźć przytulny kątek w rogu pomieszczenia, nakryć głowę i nie panikować. Należy się przy tym trzymać z dala od gniazdek elektrycznych, ale blisko wody i lodówki. Pierwsze miejsce, jakie mi kolega wskazał u siebie w domu w odpowiedzi na pytanie – gdzie się chować, jakby się trzęsło – było właśnie rogiem pomieszczenia, zabezpieczanym dodatkowo przez wysoką lodówę.
Nieco bardziej odrośnięte pd ziemi pociechy mają wpajane do główek podstawy militarnego drylu. Od gimnazjum mają coś jak nasze PO, tylko że znacznie poważniej traktowane. Nie uczą się bandażować (my przez pół roku recytowaliśmy regułki o tym, że w razie wybuchy bomby atomowej należy ułożyć się za krawężnikiem, nogami w kierunku epicentrum i inne równie ważne mądrości, a potem oglądaliśmy rysunki = jak zrobić „czepek Hipokratesa”, a na zaliczenie pod mocno krytycznym okiem pani P. plątaliśmy koślawego „kłoska” na kolanku… bo co bardziej skomplikowane formy opatrunku niestety mogłyby się skończyć zadzierzgnięciem pozoranta i wykonawcy…), ale mają – pełną musztrę i zajęcia ze strzelania. A w wakacje jadą w plener, dostają hełmy jak Marusia z „Czterech Pancernych” i mogą sobie pomaszerować po lesie, a nawet porzucać granatem, niekoniecznie ćwiczebnym.
Ponadto – na Tajwanie realizowany jest ciągle obowiązek służby wojskowej dla każdego obywatela płci męskiej, który zakończył naukę. Kiedyś było to pełne dwa lata i przestrzegano naboru rygorystycznie do przesady. Na przykład Panda, wówczas zdrowo po 25 roku życia – musiał pomimo galopującego płaskostopia spędzić 2 lata w kamaszach. A odcisk stopy ma niczym odbicie żelazka, 95% styczności gołej podeszwy z gruntem… Obecnie jest nieco lżej – przystojniak Ben, który ma stopy jak kaczuszka będzie – podobnie jak brat Młodocianego (ten, który z braku innych pomysłów na życie chce zostać mnichem buddyjskim) zobligowany do odbycia wersji skróconej – czyli przeżycia 12 dni w podstawowej  jednostce szkoleniowej… Jednak – aby uniknąć „dezercji” czy wypychania „wrażliwych i delikatnych” synków (dziewczyny mogą zgłaszać się wyłącznie na ochotnika do armii zawodowej) za granicę i w ten sposób uchronienia przed falą (tak, w tajwańskim wojsku też jest fala, aczkolwiek nie mówi się o tym oficjalnie i głośno) lub zesłaniem na zimne rubieże wysp Jinmen/Kinmen, gdzie zaiste pizga lodowatym wiatrem i smogiem z Chin (byłam, wiem) – bez odbębnienia służby wojskowej paszport dostać bardzo ciężko, i zazwyczaj jest on wydawany z bardzo krótkim terminem ważności.
Dla przypomnienia - jeden z elitarnego grona lubianych przeze mnie seriali (w baaardzo wąskim gronie polskich produkcji), pokazujący jak to drzewiej w Ojczyźnie bywało, w wersji oczywiście uładzonej. Polecam, może się co starszym łezka w oku zakręci na wspomnienia…
Ale – żeby nie było! Dziewczynki też są szkolone, bez wyjątku! Czy rzucają granatem nie wiem. Natomiast często-gęsto zdarzało mi się mijać postacie w Wendzarniowskich mundurkach, skoszarowane na nieco osłoniętym przed widmem publicznego upokorzenia  placyku przed akademikiem i sklepikiem kawowo-owocowym, które stały w pełnej napięcia postawie „Spocznij, wersja wersja w rozkroku” (nogi w kostkach rozstawione na szerokość bioder, ręce zaplecione za plecami, plecy proste, głowa uniesiona, patrzymy w przestrzeń przed sobą), w karnych szeregach, a pomiędzy szeregami chodziła pańcia od szkolenia wojskowego w mundurze – i linijką poprawiała niedociągnięcia. Natomiast w okolicy naszych midtermów aż do końca semestru rozpoczął się nieco cięższy okres. Aby dziewczynki (i nieliczni chłopcy) nie uświerkli z zimna w przewiewnych mundurkach – pańcia od szkolenia wojskowego zaordynowała szkolenie dynamiczne – w dziedzinie” marszuta i zwroty”.
Od rana rozlegało się – , yi, er,san,si podkreślane łomotem trzewików wendzarniowskich. Piszę test – yi, er, san, si. Czytam zadanie domowe -yi, er, san, si. Poznajemy nowe słownictwo i ćwiczymy wymowę - yi, er, san, si.yi, er, san, si zza okna łomota. Pytam nauczycielki Zhen – co to? A ona – matematyka średniozaawansowana. Dlaczego średniozaawansowana? Bo po obiedzie inna grupa, pewnie w matematyce początkująca, liczyła tylko do dwoch – yi, er, yi, er, yi, er…
Mało? To dorzucę coś extra, aczkolwiek nie z mojego podwórka, bo Kaohsiung jest miastem ludzi wyluzowanych (na tajwańską miarę, oczywiście). Mieszkańcy Tajpej nie dość, że mają sieć schronów utrzymywanych w użytku ( w Hucie, w starej części też są, ale zaspawane lub zaanektowane na magazyny) – to jeszcze raz do roku odbywa się „Air Raid Drill”, bliżej mi nieznane szkolenie z zachowania na wypadek ataku z powietrza dokonanego przez Chiny. Z informacji forumowych wiem, iż należy wówczas opuścić swoje miejsce dotychczasowego pobytu i udać się do przydziałowego schronu, a nade wszytsko nie szwendać luzem po ulicy, bo można zarobić konkretny mandat. To taka akcja odświeżająca pamięć wszystkich mieszkańców narażonej na atak stolicy Tajwanu (reszta, w tym Kaohsiung, zapewne jest wkalkulowana w straty- z uwagi na to, że południe nigdy nie kochało rządzącego od niepamiętnych czasów KuoMinTangu, którego poplecznicy masowo osiedlali się w okolicy stołecznej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...