wtorek, 18 czerwca 2013

Seksowne dziewczęta, wampirze uśmiechy i zielone orzeszki

Do koleżanki przyleciała jej kuzynka na krótkie wakacje w egzotycznym kraju. Koleżanka zapracowana przygotowaniami do „exam week” i obowiązkowymi konsultacjami grupowymi – poprosiła, żebym ją odebrała z lotniska, wsadziła w MRT i dowiozła na miejsce bez użycia taksówki i zapoznała z tajnikami wejścia i wyjścia z budynku. Dlaczego bez taksówki? 

Żadna z nas nie śmierdzi groszem, natomiast spora część taksówkarzy w Kaohsiung podwożąc białasa stara się go dyskretnie złupić jak to tylko możliwe. O ile w wypadku Europejczyków Zachodnich czy Amerykanów, 100 NTD w tą czy w tamtą to nie duża różnica – jakieś 3 EUR, 4 dolary- to dla mnie i koleżanki ma to nieco inny wydźwięk. A jak kurs dłuższy, to i na 100 dolcach frycowe może się nie zatrzymać…
Dojechałyśmy. Nowo przybyła koleżanka rozgląda się na boki, rejestrując – wariacki ruch skuterów pod prąd i po chodniku – psy leżące w podcieniach – czeredę Tajwanek w ultraszortach, pod parasolkami – starszych panów łupiących w madżonga… Starsi panowie na widok posągowej blondyny oderwali się od gry i przyjaźnie pomachali – Hallo! – uśmiechając się. Blondyna mało nie padła trupem…
Bo czasem uśmiech Tajwańczyka jako żywo przypomina ten z horroru o wygryzaniu świeżej wątroby lub innych krwistych opowieści:
Ujrzawszy takie coś po raz pierwszy musiałam hamować jednocześnie – obiadek, na drodze powrotnej z żołądka, oraz własne odnóża, instynktownie działające w odruchu – waaaaaampiiiir, ratuj się kto może!
Śliczne ząbki, podbarwione na odcienie brązu, czerwieni, ochry i pomarańczu (czarny to ekstremum, i raczej rzadko spotykane na Tajwanie), z czerwoną ślina przelewającą się w paszczy (coś chyba wspomniałam, iż zwyczaj zamykania dzioba przy jedzeniu jest tu niepraktykowanym dziwactwem, z dziąsłami głośno wołającymi :”paradontoza galopuje”, z ustami w nienaturalnym odcieniu czerwieni ceglastej są spotykane niezależnie od wieku i płci, bowiem grupa konsumentów używki o nazwie „bing lang” czyli betel, jest szeroka i zróżnicowana.
Żują panowie i panie, staruszkowie i licealiści, a nawet dzieci. Szczególnie często po gustownie zdobiący stymulant sięgają kierowcy zawodowi i robotnicy fizyczni, a także Aborygeni wszystkich plemion (którzy podają zielone orzeszki także dzieciom). Dlaczego żują?
Po pierwsze – kombinacja orzeszka z palmy areki, liścia betelu i proszku wapiennego – ma działanie pobudzające, rozgrzewające a także jest afrodyzjakiem (yyyy….). Kierowcy – zamiast pić niezdrową kawę i moczopędną herbatę lub wciągać nosem inne substancje niedozwolone tutaj – ciamciają zielone orzeszki, spluwając czerwoną śliną.
Po drugie – zawiniątka z „tajwańską gumą do  żucia” znane jest ze swoich przeciwpasożytniczych właściwości, a tasiemce i inne glisty to olbrzymi problem w Azji Południowo- Wschodniej. Starając się o wizę wjazdową ( z której Polacy są szczęśliwie zwolnieni) oraz wizę pobytową, a nawet przyjęcie do szkoły – trzeba wykazać się brakiem życia wewnętrznego.  Mina mojej lekarki rodzinnej na widok listy badań, które mam sobie wykonać – bezcenna. Ona chyba po raz pierwszy od czasu studiów widziała niektóre nazwy, a i na  polskim druczku zgłoszeniowym do laboratorium nie było takowych wynalazków, jakie sobie życzyła ambasada tajwańska.
Po trzecie – zabroniony przez Japończyków proces żucia i strzykania zabawionym sokiem stał się po prostu „modny”, jako substytut drogich papierosów, obłożonych przez rząd KMT wysoką akcyzą i jako „stara tajwańska tradycja”. I tak od czasów powojennych tradycja przeżuwania ma się dobrze…
Czym w ogóle jest owa „tajwańska guma do żucia”?
To sprzedawane na każdym rogu pod migającymi tęczowymi neonami zawiniątka składające się z: nasiona palmy areki, liścia betelu oraz sproszkowanego wapna i innych przypraw. Wyglądają mniej więcej tak:
A gdzie w tym wszystkim miejsce na obiecane seksowne dziewczęta?
Otóż – nie wszędzie na świecie białe żeby to wyznacznik piękna… O nie nie! W dawnej Japonii biały uśmiech był oznaką niskiego statusu społecznego, lub młodocianego wieku – bo dobrze urodzone i aspirujące panny na wydaniu ząbki czerniły. Podobnie zresztą jak mieszkanki Indii, Tajlandii i innych krajów Azji Południowo- Wschodniej. Ale, żeby nie było, że czytelnika zwodzę chodliwym tytułem…
Orzeszki zwyczajowo i wyjątkowo sprzedaje się z lodówki w oznaczonych miejscach – w mieście są to zazwyczaj stragany, wyróżniające się szczególnie migotliwymi i kolorowymi neonami, Przy trasie zaś – równie jasno oświetlone przeszklone kioski, w których zazwyczaj rezyduje niewiasta… Ale jak skłonić kierowcę, by wybrał postój i zakupił orzeszki właśnie w tym konkretnym spośród miliona punktów? Ano, niewiastę należy odpowiednio ubrać, a raczej rozebrać… Od lat 60, kiedy pierwsza firma w celach promocji i zwiększenia sprzedaży sięgnęła po nieortodoksyjnie ubrane „ślicznotki”, dziewczęta pracujące dla różnych pośredników i producentów, przy czym w Kaohsiung nie widać ich „akwariów” – im dalej na północ, tym więcej…

Początkowo owe kioseczki kojarzyły mi się z amsterdamską dzielnicą okiennych burdeli – bo jak tu uwierzyć, że chodzi tylko o orzeszka za piątaka??? Po co zatem neonowo- rozbierana otoczka, kapiący makijaż, kocie ruchy, różowo-fioletowe lampy UV? Do tej pory jestem prawie pewna, że przynajmniej część z pań oprócz orzeszków oferuje także i inne sposoby na „podładowanie akumulatorów”, i nawet dzieci pałętające się po podłodze owych kiosków nie do końca mnie przekonują…
Czy spróbowałam owych delikatesów i frykasów?
Tak! Tylko w wersji light, od prawdziwego Aborygena. Dostałam go w prezencie do mrożonej kawy, i był nieco inny niż to, co się kupuje na stoiskach. Zamiast liścia betelu i proszku, orzeszek owinięty był w podsuszoną śliwkę, bo zamiast rozgrzewać, miał chłodzić – i raczej nie był standardowym produktem, a robionym na własny użytek. Nie zabawił mi zębów na czerwono, smakował w sumie nieźle, nie spodobał upiornej fali gorąca, mdłości i strug potu właściwych klasycznej „tajwańskiej gumie do żucia”. Może w zimie skuszę się na powtórkę, tym razem w wersji piekielnej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...