piątek, 7 czerwca 2013

Smak świeżych truskawek w grudniu

… bo w grudniu zaczyna się na Tajwanie sezon na świeże truskawki, dla których „zimowe” temperatury są bardziej odpowiednie (takie rzędu 20-25-28 C). Sezon trwa do kwietnia mniej więcej, zastępuje go najbardziej elektryzujący wszystkich Tajwańczyków i większość expatów (to takie ładne słówko nazywające imigranta z zachodu, ci bardziej lokalni to robotnicy i pod takim hasłem się o nich pisze w mediach. Expat ponoć ma powiązanie ze słowem expert, i zarezerwowane jest dla białych lub pochodzących z zachodu obcokrajowców) – sezon na mango.

Mango jest dobre. Nijak się ma do smaku tego czegoś co pływa w jogurtach o smaku mango marakuja, ale w związku z tym nie narzekam. Odmian mango na Tajwanie jest trzy wiodące plus jakieś poboczne – wielkie niemal jak cukinia żółte mango odmiany złotej, mango czerwone wielkości sporego jabłka lub grejpfruta oraz „dzikie” mango dające niewielkie owoce zbliżone gabarytowo do jajka, w kolorze zielonym i o nieco cierpkim smaku. Według chińskiej medycyny mango (podobnie jak banan) jest owocem- śmieciem, bez żadnego cudotwórczego działania na jakikolwiek organ i nie warto sobie zaprzątać głowy oraz angażować żołądka w trawienie takiego bezwartościowego szmelcu dietetycznego tylko dla samych walorów smakowych. Aczkolwiek rozpasanemu hedonizmowi degustatorskiemu oddaje się cała masa Tajwańczyków, wierzących tym razem w zachodnie tabelki i wykresy z zawartością witamin i mikroelementów. No i takiego bananka dobrze jest zakąsić po nawet niezbyt sutym posiłku, szczególnie podczas diety – bo jak to ładnie ujął Młodociany – świetnie wpływa na jakość i konsystencję „brownie”.
Tajwańczycy nie mają szczególnego oporu przed otwartą rozmową o czynnościach fizjologicznych. Na porządku dziennym są teksty – podczas wspólnych posiłków na rozmaitych szczeblach – idę siusiu lub idę na kupkę (poo -poo). Młodociany po solidnej zjebce w stereo (ja i Irek, i dopiero wtedy uwierzył, że ” W Europie nie informujemy w jakim celu i z jaką potrzebą udajemy się w ustronne miejsce, bo to nie wpływa dobrze na trawienie współbiesiadników) ogłasza z szelmowskim uśmiechem – idę zapudrować nosek, aczkolwiek czasem się mu w ferworze dyskusji wypsnie jakiś niezbyt apetyczny detal… W każdym razie, banan dobrze wpływa na pudrowanie noska, potwierdzam.
Z egzotycznych owoców mamy tu szeroooki wybór.
Są mangostany – niestety, nie odważyłam się zjeść kiedy były w ofercie sklepu, a teraz  żałuję. Owoce podobne nieco do fioletowej mandarynki albo przerośniętej borówki, ewentualnie pokracznego mini bakłażana są bowiem „niezrównane w smaku” i mają stanowić antidotum na wiele chorób oraz opóźniać starzenie. Pożyjemy, spożyjemy zobaczymy…
Jest rodzina „smocza” -smocze jajo, smocze oko i spokrewnione z nim liczi oraz rambutan
Smocze jajo wygląda jak… smocze jajo w płomieniach :D . W środku kryje miąższ w kolorze intensywnego buraczka lub bieli, w wypadku czerwonej odmiany zjadliwy, troszkę gruszkowy w smaku, w wypadku białej bardziej mdło nijaki. Pesteczki w tym owocu mają również korzystny wpływ na pudrowanie noska :D Niestety minus jest taki, że smocze jajo jest bardzo soczyste – i do konsumpcji, zwłaszcza prosto z krzaka – warto się rozebrać, bo fioletowo-fuksja-róż plamy ciężko doprać. Właściwie chyba wszystkie owoce najlepiej spożywać w możliwie skąpym stroju, bo są soczyste i ciekną oraz pryskają… Ostatnio oddaję się konsumpcji siedząc po pas w morzu, w lodówce ze styropianu mam zimne owocki, nóż i słodką wodę – gdyby mi fala zachlapała przekąskę… Sybarytyzm w pełnej krasie.
Smocze oko (longan) i liczi są podobne, smakują też dość podobnie – longan jest mniejszy i słodszy. Różnią się – skorupką, nasionkiem w środku. Rewelacyjny do konsumpcji podczas oglądania filmów :D Rambutana widziałam w sklepie, ale stwierdziłam, że za drogie to kudłate liczi, więc sobie odpuszczę tym razem Poczekam, aż potanieje. Młodociany odmawia pomocy w szukaniu wersji „dobre i tanie”- a jestem pewna, twierdzi, że nie bierze do ust czegoś, co smakuje jak sutek (zamarłam, przytłoczona ta obrazową metaforą, ale pytanie – czyj sutek nie doczekało się odpowiedzi…) i nie pomoże mi w konsumpcji tego paskudztwa w żadnej odmianie, bo czuje się za mnie i mój żołądek odpowiedzialny.
Kolejna rodzina to rodzina religijno-anatomicza: „głowa Buddy/czapka Buddy” (nie wiem czy mówią na to Buddha’s hat czy Buddha’s head) i „ręka Buddy” czyli Buddha’s hand.
Czapka Buddy to zielona choinko-szyszka, nieco miękka, przed spróbowaniem przywodząca skojarzenie z czymś cierpko-zielono-twardym, typu guawa, niedojrzałe jabłko, niezbyt soczysta i słodka gruszka.  Może dlatego, że owoc nie wygląda zbyt imponująco, opatulony w piankowe siateczki, chroniące przed pognieceniem? Młodociany skrzywił się wydatnie, gdy sięgnęłam po jasnozieloną nowość i odmalował przede mną apokaliptyczną wizję obrzydliwego smaku i walki z mdłościami, więc odłożyłam kusiciela precz. Całe szczęście tydzień później TangXin poczęstowała mnie czymś z lekka paciajowatym, ale cudownie słodko-waniliowo- deliktanie -pysznym. I to własnie był dojrzały owoc po polsku zwany arcyapetycznie Flaszowcem łuskowatym. Już się rozpędzam, kupując przysmak o tak zachęcającej nazwie…
Rękę Buddy podobno da się spożyć i podobno smakuje trochę mandarynką. Nie próbowałam, widziałam raz w świątyni dziwacznie powykręcany owoc i zaciekawiło mnie -co to. Młodociany próbował to we mnie wmusić, ale obgryzanie własnych paluchów mnie odrzuca, a co dopiero cudzych… Pachnie w każdym razie ten owoc przyjemnie – jakby pigwą a odrobinę cytryną. kto wie, może się skuszę?
Aczkolwiek – tęsknię za – normalnym jabłkiem (tu raczej występują tylko nowozelandzkie zielone modyfikowane genetycznie, kosztujące zdecydowanie za dużo i absolutnie niesmakowite), gruszką, wiśnią, czereśnią, maliną (niedługo minie rok od kiedy wraz z Joanną zbierałam maliny na działce jej dziadków i jadłam do obrzygu,aby sie nie zmarnowały gdy wylecę…), borówką… A ostatnio opętała mnie ochota na poziomki, ze słomki, koniecznie spożyte w hamaku, podczas czytania książki wakacyjnej… I za koperkiem!

5 komentarzy:

  1. expat nie ma nic wspolnego z expertem. To skrot slowa "expatriate".
    U nas sezon na truskawki tez jest od grudnia do wiosny, ale hoduja je tu pod folia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie :D

      Tu biali "expatriaci" funkcjonują raczej jako eksperci w rozmaitych dziedzinach - nauczyciele, inżynierowie, kadra menadżerska.
      Tłumaczenie związku ekspat-ekspert usłyszałam od Tajwańczyka, gdy zapytałam go dlaczego o Filipińczykach mówią labourers a nie expats. Filipińczycy, Wietnamczycy, Tajowie i Indonezyjczycy pracują jako robotnicy, biali jako "eksperci".
      Filipińczycy i spółka po angielsku mówią o sobie "migrants", nie expats (przynajmniej ci, których poznałam).

      Usuń
    2. naprawde? jako eksperci? az sie musze znajomych Tajwanczykow popytac, bo niesamowicie trudno w to uwierzyc. :-)
      Chyba, ze skojarzenie twojego Tajwanczyka mozna uznac jako podsumowanie poziomu angielskiego ogolu kraju, skoro tak interpretuja te slowa.
      Tajwanczycy, ktorych ja uczylam kilka lat temu mieli duzo mnie wybredne okreslenia na "bialych" :-)

      Usuń
    3. Biały, jaki by nie był = półbóg, przystojniak i w ogóle w angielskim boski i obdarzany szacunkiem, podziwem i pożadaniem(jaki by nie był, i tak jest lepszy w angielskim od większości Tajwańczyków, którzy mają poważne problemy z wymową). Biali tam nie machają na taśmie, łopatą i kilofem, oni lansują się w gajerach i robią klimat "międzynarodowego profesjonalizmu" za grubą kasę z małym nakładem pracy. Więc - eksperci, psiakrew, po liceum w zabitej dechami Oklahomie... (nie lubię większości białych na Tajwanie)
      Ale ten 'ekspert" może funkcjonować lokalnie (na przykład w Tajpej czołobitność z dodatkami względem białasa rejestrowana jest w ilościach bliższych do homeopatycznych niż hurtowych. W dodatku weź poprawkę na wymowę tajwańską, usłyszał expat, expert jeden diabeł i tak poszło dalej.
      Ostatnio "u Kury" dowiedziałam się, że pani w aborygeńskim parku i uniwerku wprowadziła mnie w błąd, odwracając kierunki migracji Aborygenów. Więc pewnie tyle wersji ile ludzi, i każda jak góralska prawda (prowda, tyz prowda i g...o prowda)

      Usuń
    4. Dodam, że pani była tzw "siłą fachową", Aborygenką bez domieszek, zatrudnioną w charakterze atrakcji turystycznej i przewodniczki, więc powinna wiedzieć o czym mówi.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...