środa, 10 kwietnia 2013

Szok weselno-kulturowy w lekkim wydaniu


Mandy i Nick (nowożeńcy) oraz wynajęta przez nich firma weselna dołożyli starań, aby wesele było „prawie jak” z zachodniego filmu. W porównaniu z weselem polskim widać było pewne drobne i mniej drobne różnice…

  1.  Pytam Młodego – to nie jedziemy do urzędu/kościoła/świątyni?
Młody, setnie zdziwiony – a po co?
Tutaj nie ma obyczaju pospólnego uczestniczenia w ceremonii zaślubin  sprowadzającej się zresztą zazwyczaj do podpisania odpowiednich formularzy w urzędzie. Dokonują tego sami młodzi, bez świadków, gości, przemowy, mszy, szampana, błogosławieństwa, marsza Mendelssohna puszczonego z taśmy etc.
  1. Pytam Młodego – te, laluś, a kwiatki gdzie masz?
    -???
    Kwiatków się tu nie daje, nie daje się także – pościeli, serwisów kawowych, talerzy, ekspresów do kawy, mikserów, robotów kuchennych i innych mniej lub bardziej ciekawych weselnych podarków, które potem albo przydają się na nowej drodze życia  albo gniją w szafie i ewentualnie zostają przekazane dalej kolejnym biorącym ślub nieszczęśnikom.
  2. Po przywitaniu przez „ciocię” (aiyi, czyli tytuł grzecznościowy zarezerwowany do wszystkich starszych od nas kobiet, których nie znamy zbyt blisko, włączając w to – sprzedawczynie, pasażerki w metrze, panie pytane o drogę etc. Tu „ciocią” była matka pana młodego) podpisaliśmy się w księdze gratulacyjnej wyłożonej na ladzie okutanej w fioletowy filcyk/aksamicik, po czym Młody wyjął zza pazuchy czerwoną kopertę i wręczył innej cioci, pełniącej funkcję cerbera przy owym kontuarze. Ciocia zanotowała Młodociane nazwisko, kopertę (podpisaną) otworzyła, przeliczyła zawartość i odhaczyła na liście.
    Czerwone koperty są w Azji tradycyjnym elementem gratulacyjnym, a gratulacje – to kasiora. Czerwone koperty wręcza się także dzieciom na Nowy Rok, przy czym umowny koniec tego miłego zwyczaju przypada na początek podjęcia pracy zarobkowej przez latorośl, ewentualnie ukończenie studiów. Z czerwonych kopert oszczędne tajwańskie pacholęta potrafią uskładać całkiem niezłe sumki :D
  3. Sala w bardzo eleganckim fiolecie z lekka przywodziła mi na myśl dom pogrzebowy i stypę… Ale, symbolika kolorów w Azji jest nieco inna, i tutaj wskazywała na – dyskretny szyk, wyczucie stylu oraz pro-zachodnie, liberalne i nowoczesne nastawienie młodej pary. Aiyi pokazała nam stolik niedaleko wejścia  ale szybko inna Aiyi popatrzywszy w płachtę ze schemacikiem rozstawienia gości po kątach kazała nam zwinąć się i teleportować w inne miejsce – tuż przy scenie, rzutniku oraz stoliku dla rodziny państwa młodych. Tak zwane superhonorowe siedzenie, byłam doprawdy wzruszona… No dobra, mi to wisiało, ale Młodociany był szczerze zaskoczony takim potraktowaniem jego skromnej osoby.
    No właśnie – stoliki rozrzucone były po całej sali, bo na tajwańskich weselach (poza aborygeńskimi) się nie tańczy. A co się robi? Ano, się patrzy, i się je. Oraz je. I jeszcze je.
  4. Rzutnik.
    Ooooo, tutaj naprawdę nie ma analogii z Polską :D Z rzutników leciało.. PPT ze zdjęciami pary Młodej, potem także filmiki o ich związku i nawet jakieś krótki transmisje z tego co dzieje się na scenie… O sesji ślubnej napiszę osobno, bo to temat rzeka… I duuuużo zdjęć :D
  5. Jedzenie.
    Podano 12 potraw. Ponoć to super dużo i na bogato, takie wypasione menu. I co z tego, jak i tak wyszłam głodna??? Były jakieś kluski szczęśliwości  ryż na dobrobyt, krewetki, jakaś zupa, druga zupa z kurczakiem (standardowo, łba mu nie odcięli  więc łypał na mnie oczodołem i rozdziawiał dziób… Chciałam sprawdzić  czy mu język nie dynda, ale niestety, w miejscu publicznym nie wypada bawić się jedzeniem), jakaś duża ryba, którą trzeba było dzielić na kawałki za pomocą pałeczek, jakieś ciasteczko.. Ogólnie ponoć bardzo frymuśnie itepe. Jak dla mnie – ubożuchno, po polskich weselach z kiełbasianą rozpustą i innym żarciowym przesytem. A wszystko spożywane ze zgodnym tłem w postaci ciamkania, mlaskania i nawet parę stłumionych beknięć się trafiło.
  6. Tradycyjne elementy.
    Czyli toasty. Był obowiązkowy toast pary młodej na scenie, gdzie stali wraz z najbliższymi, był toaścik spełniany gdy para młoda nawiedziła nasz stoliczek i trzeba było im gratulować… – i tyle. Alkohol? Taaa, w ilości: butelka wina na 10 osobowy stolik, przy czym mało kto pił, więc pod koniec imprezy wciąż była pełna w połowie.
    Toast na scenie – od lewej – konferansjer  teściowie od strony JEJ, ONA, ON, teściowie od strony JEGO. Oni winem, my soczkami. Wódki nie było pod żadną postacią.
    Potem – powitanie w rodzinie (no dobra, nie wiem czy to element chiński, czy nie, ale w Polsce tego nie spotkałam) – czyli starannie wyselekcjonowane pociechy do lat 8 miały na scenie powiedzieć jakiś wierszyk, odpowiedzieć na pytania po czym powiedzieć „witaj w rodzinie drogi wujku/kochana ciociu oraz zainkasować torebunię z okolicznościowym wkładem cukierkowo-gadżetowym..
    8. Panna Młoda – na początku nie było jej widać, po czym zrobiła wielkie entree. 
    Taka chińska tradycja – podczas zaślubin pan młody nie widzi wybranki… To relikt czasów małżeństw kojarzonych przez swatki, gdy ważne było, aby pan się nie rozmyślił na przykład na widok zeza, dziobów po ospie czy ogólnego złego wrażenia. Panny młode odziane w ceremonialne czerwone szaty, z obowiązkowym welonem (lub zasłonką ze sznurków i koralików) zakrywającym buzię podróżowały do rodziny męża w szczelnie osłoniętej lektyce, w akompaniamencie gongów i głośnej muzyki, odstraszającej złe duchy. Z drugiej lektyki panny młodej pilnowała zaufana niania, wioząca „wino ślubne” czyli mocny trunek z dużą ilością cukru, nastawiony w dniu urodzin dziewczyny biorącej teraz ślub  mający osłodzić ewentualne rozgoryczenie pana młodego… O tym, że panna młoda też mogła być rozgoryczona – nie pamiętał nikt. Taka kultura, zorientowana na synów, córki traktująca jako zło konieczne, hodowane na korzyść nowej a nie własnej rodziny.
    Mandy objawiła się poprzedzana przez całkiem ładnie ubraną parkę chińskich cherubinków sypiących kwiaty,  w białej krynolinie, w której z ledwością mogła manewrować miedzy stolikami… A powłóczysty tren musiała za nią nosić kelnerka, w jednej łapie taca z talerzami, w drugiej tren, full romantyzm … Potem przebrała się w coś złoto- szampańsko -falbaniastego, w czym od biedy dało się usiąść, a gości żegnała w kolejnej bezowato-parasolowej sukni na stelażu (stelaż – klatka, sztywny, a nie wszyte kółka), tym razem w chińskim kolorze weselnym, czyli czerwonym. Zazwyczaj panna młoda przebiera się dwa razy – z zachodniej w tradycyjną sukienkę, ale jak już wspominałam, oboje państwo młodzi lubią się pokazać. Fakt, że sukienki ładne, ale osobiście nie zapłaciłabym tyle – Nick bowiem zamiast wypożyczyć (co robi się zazwyczaj) kupił wszystkie trzy, co z dumą podkreślali oboje.
     (W kółeczku – buty mistrza ceremonii… vide – Ach, gdzie ci Azjaci świetnie prezentujący się w garniturach? Ach, gdzie te niegdysiejsze śniegi… A ja się czepiałam Młodocianego i jego chodaków czekoladowy brąz)
    9. Elementy rozrywkowe
    Tańców i orkiestry nie było. Był za to – wrzeszczący konferansjer (drugi senior Młodocianego i kolega Nicka), z przejęciem zapowiadający kolejne fazy i objaśniający filmik na temat przebiegu związku szczęśliwych nowożeńców. Był taniec w wykonaniu Pana Młodego i jego kolegów. Był tort, który- nie wiem czemu, pan młody ciachał mieczem (tortem nie częstowano, stał tylko taki bajerny i kłuł mnie w oczy i pusty żołądek). 
    Było rzucanie bukietem – w wersji przystosowanej do pomieszczeń o niskich sufitach, czyli – bukiet miał przypięte 10 wstążeczek  z widowni wybrano 10 koleżanek panny młodej i każda z nich dostała koniec kokardy do ciągnięcia w swoją stronę. 
    Był wreszcie konkurs na „jak dobrze się znacie”, gdzie pan i panna młoda udzielali za pomocą butów podnoszonych wysoko w górę (nie widząc się wzajemnie)  odpowiedzi na pytania w stylu: kto z was częściej się upija/kto pierwszy wpycha jęzor przy całowaniu (Nick, ty zboczeńcu, wiedziałem)/kto więcej pierdzi/kto dzieli kasą itp.
    Była przydługawa przemowa pana w dżinsach i podkoszulku, z uroczym irokezem, który dość rozwlekle opowiadał coś po tajwańsku (nie rozumiałam ani słowa). Jak się potem okazało, był to lokalny polityk, zabiegający o wyborców w nadchodzących za dwa-trzy lata wyborach. Właśnie – jak widać po przykładzie pana polityka, nie obowiązywały szczególnie ortodoksyjne stroje czy fryzury. połowa bardziej wyjściowa, drugie pół na luziku. 
    No i była loteria.
    Na każdy stolik przypadły 2 losy, ukryte pod krzesłem. W tym – jeden pod mymi szanownymi 4 literami… :D Jak się okazało – wygrałam 200 NTD (około 25 zł)!!! Jest to wyczyn, bo w tajwańskiej loterii ciężko wygrać :D
    Po około 2 godzinach towarzycho rozpełzło się won, do domów :D I tyle z weselicha…
    Zdjęcia niebawem. Muszę je poskładać, a czasu mam niewiele. No dobra. Udało się dziś :D

4 komentarze:

  1. ~J
    10 kwietnia 2013
    Dwie godziny, i to bez tańców! Ciekawe, jak zareagowaliby na przeciętne 12-godzinne wesele taneczne rodem z Bolandii… :)

    No, a ta metoda szukania głosów wyborczych jest innowacyjna! Ciekawe, czy ten polityk skacze tak od wesela do wesela i na każdym obiecuje nowożeńcom coś innego? Chociaż jeśli tak, to właściwie pewnie robi jak każdy szanujący się zespół rockowy i tylko zamienia nazwiska nowożeńców w wygłaszanej mowie. (Hm, a może to wcale nie był ów polityk, tylko jakiś podobny do niego facet, który tak regularnie wpada na wesela się napić… :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Majia
    10 kwietnia 2013 o 15:53
    No właściwie nie wiem… Ale jak im oznajmiłam tą pierwszą różnicę – to z lekka miny mieli nietęgie. Chińczykom kiepsko idzie tańczenie, pomimo doskonałego słuchu muzycznego wykształconego do stopnia mistrzowskiego na ich cholernym tonalnym języku – wyczucie rytmu i koordynację ruchową mają kiepskawą, dla równowagi. Więc tańcują niczym lebiegi (w większości, bo edukowani w tym kierunku mają z kolei niezłe osiągnięcia)…
    Myślę jednakże, iż po pierwszych trzech do pięciu toastów za zdrowie młodej pary po raz… nty leżeliby pod stołem ululani w pestkę i tyle by ich było z 12 godzinnego wesela plus poprawiny. A nad ranem zabiłby ich tupot białych mew…
    To tutejszy szpan, na zapraszanie polityków, aby pokazać swoje guanxi czyli koneksje. Bogaci i wpływowi mają top trendy świecznik rządowy i opozycyjny, natomiast biedniejsi muszą zadowolić się lokalnym parlamentarzystą z rady dzielnicy albo działaczem spółdzielni mieszkaniowej :D

    I co do napicia się – to ilości homeopatyczne, bo winko jedno na stole :D A co mówił, i czy się go rozlicza jakoś z obietnic – nie wiem, gdyż wypowiadał się w lokalnej gwarze tajwańskiej, w której ja przyswoiłam trzy słowa, wszystkie nadające się raczej do poproszenia o solidne trzepanie skóry w lokalnej spelunie niż do wygłaszania w miejscach publicznych i oczekiwania na aplauz…

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Mantis
    12 kwietnia 2013 o 16:31
    Myślę, że młoda para jak i wy (wraz z młodocianym) nieźle się spisaliście. Dwie godziny pod bacznym okiem gapiów – to musi być niezwykle stresujące. Jeżeli tak wygląda wesele w wersji zachodniej, to jak wyglądają/ły tradycyjne, chińskie zaślubiny?

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Majia
    14 kwietnia 2013 o 04:57
    Joanna mi napisała na F… (wyciełam kawałki)i muszę ustosunkować się do reszty…

    dzieki za foty… – służę :D lubię się chwalić gdzie byłyam i co widziałam, zresztą bez fotodowodów nikt mi nie uwierzy w co poniektóre epizody

    panna mloda sliczna, (albo nic… niech tak pozostanie)
    album miala boski, – to fakt, bardzo mi się podobał. A jeszcse bardziej stojący obok mały albumik, który własnoręcznie wykonała panna młoda, wklejając dużo zdjęć i naklejek i napisów po chińskiemu na kalendarz, taki obracany
    tort przegiety moim zdaniem, – widziałam bardziej przegięte w PL, nawet takie ze sztucznymi ogniami, więc ten był oazą zwyczajności, nawet figurek nie miał na czubku…
    polowa gosci jakos tak malo okazyjnie ubrana, ha, bo tu możesz na wesele iść w tiszercie i też dobrze, bo twpoj statrus określa i tak stopień wypchania koperty :D Nota bene, istnieje cały skodyfikowny system widełek ile masz zapłacić w związku z – osiągnietym wykształceniem, zarobkami,ilością członków rodziny etc. Chyba lepsze to niż nasze co łaska, gdzie rosnący odsetek kopet jest pusty…

    Wesele tradycjne – no cóż. Jak powiedział Młodociany – na takowym to tylko się je. A jeżeli chodzi o jakieś bardziej wypasione zaślubiny w stylu tradycyjnym, z lektyką,czerwonym welonem, parasolkami (dlaczego parasolki? bo chiński znak na parasolkę 傘 Sǎn ma w sobie pod daszkiem dużo ludzików czyli 人, ergo, jest parasol elementem sugerującym dzieciodajność, płodność i powiększanie rodziny) – to tylko na filmach…

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...