piątek, 12 kwietnia 2013

Polka w wiadomościach po raz wtóry

Przeszło tydzień temu w nadmorskim kurorcie Kending odbywał się Wiosenny Festiwal Muzyczny, czyli – dużo młodych ludzi, spore grono białych imprezowiczów, laski w bikini pośród piany mydlanej etc. Serio, te laski widziałam w telewizji… Musiało być im zimno – bo standardowo ze Świętem Zamiatania Grobów nadeszła wiosna, a z nadejściem wiosny – pojawiły się kolorowe chrząszcze czy inne robale oraz – wiosenny deszczyk. Taki… monsunik, ciepły i wilgotny. No dobra, wilgotny, a ciepły – może w porównaniu z nadwiślańskim klimatem.

Koledzy ze szkoły – w tym opisywany przeze mnie Michał i mój sąsiad z ławki, Roman zwany Marianem, alias LeiWen (Szok kulturowy/Wstrząsająca Kultura) rodem z Gujany Francuskiej i inni wybrali się celebrować 5 dni wolnego do Kending i potem na słynną górę Alishan, znaną z pięknych, zapierających dech w piersiach widoków.
W Kending bawili się średnio, bo pomimo optymistycznie słonecznej prognozy pogody - mżyło,  siąpiło oraz kropiło i wręcz lało. A jeżeli chodzi o widoki z Alishan – to LeiWen zapamiętał tylko jedno, dobitnie rzucające się w oczy - chmury  mgłę i chmurzyska…
Wczoraj Młodociany pyta mnie na fejsbuku – Majia, Sara Wantulok to polskie nazwisko?
- Ano, może być i polskie, może być też czeskie, słowackie i nawet ukraińskie, a ponadto- brytyjskie, amerykańskie, niemieckie, holenderskie, belgijskie (zależy dokąd emigrowali rodzice/dziadkowie owej Sary). A czemu pytasz?
- A bo w wiadomościach pokazywali studentkę i mówili, że z Polski, to się wolałem upewnić…
No cóż. Znalezienie się w tajwańskich wiadomościach kojarzy się raczej niezbyt fortunnie. Aczkolwiek Katarzyna i ja znalazłyśmy się dwukrotnie w gazecie, chyba nawet w okolicy pierwszej strony :D raz za sprawą Wendzarniowego Pikniku dla Sierotek, w którym ochoczo wspomagałyśmy nasze koleżanki, a raz za sprawą wycieczki do podstawówki w pobliskim PingTungu, gdzie udzielałyśmy dzieciom lekcji z polskiej (czytaj- zagranicznej) kultury i sztuki. A dlaczegóż to pani Sara znalazła się w materiałach publikowanych przez tajwańskie serwisy informacyjne?
Pamiętacie historię aparatu Canon, który znalazł się na plaży w Taidong?
Pani Sary akurat morze nie wyrzuciło pod nogi szczęśliwego znalazcy blond egzotycznej piękności, ale historia jest nieco podobna. W każdym razie morskie fale niosące najmniej spodziewane przedmioty – grają w niej sporą rolę.
Studentka pewnej krakowskiej uczelni  trafiła do tajwańskiego Hsinchu w ramach międzyuczelnianej wymiany, i wzorem chyba wszystkich obcokrajowców nie wiedzących co z sobą zrobić podczas z założenia rodzinnego święta Dnia Zamiatania Grobów – pojechała poimprezować do Kending. Tam w ferworze świetnej zabawy zapomniała o tym, że posiada jakąś torebkę… (no dobra, w tekście jest takie słówko oznaczające zgubić, zapomnieć, stracić). Zorientowała się po fakcie, gdy była już w drodze powrotnej do Hsinchu. Zapłakana zadzwoniła na komisariat w Hsinchu, informując o tym nieprzyjemnym fakcie, więc gliniarze z północnego Tajwanu w ramach pomocy skontaktowali się z tymi na południowym wschodzie. Niestety – torebki w klubie nie znaleziono… Sara była niezwykle zmartwiona, bowiem wśród zagubionych/skradzionych przedmiotów znalazły się jej dokumenty, przez co mogłaby mieć problemy z opuszczeniem wyspy.
W domniemaniu,  być może był to jej paszport? Jeżeli tak, to faktycznie, z uwagi na skomplikowane położenie geopolityczne Republiki Chińskiej, mogłaby mieć dziewczyna zgryz… Bowiem organu mogącego wystawić tzw dokument tymczasowy na Tajwanie Polska nie posiada, bowiem nie nawiązała stosunków dyplomatycznych ze „zbuntowaną prowincją”, i zamiast ambasadora/konsula w Tajpej rezyduje „radca handlowy” czy inny „przedstawiciel/pracownik Warszawskiego Biura w Tajpej”, wystawiający wizy dla Tajwańczyków jako „placówka Tokio II”
Ale… wszystko skończyło się dobrze. Podczas patrolu jeden z funkcjonariuszy Straży Przybrzeżnej zauważył unoszący się na falach szary przedmiot, który po wyłowieniu okazał się być damską torebką. Po sprawdzeniu zawartości stało się jasne, że jest to ta właśnie torebka, o którą pytał komisariat w Hsinchu, a wśród znalezionych w środku dokumentów była między innymi legitymacja tajwańskiej uczelni. Jeden z funkcjonariuszy, będący absolwentem owej Alma Mater  - spakował się w samochód i wyruszył w przeszło 400 kilometrową podróż, aby osobiście wręczyć zgubę studentce… :D
No i jak tu nie lubić Tajwanu?
Link do chińskiej gazety. Niestety, translator robi z tego straszną sieczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...