Koło Wendzarni płynie sobie romantyczny ściek, dalej przechodzący w Ai He – Love River. Nazwa romantyczna, pochodzi od niezliczonej ilości kochanków, którzy w przeszłości, na skutek matrymonialnych decyzji rodziców i swatów mieli zostać rozdzieleni i w związku z tym wybierali samobójstwo w nurcie tej właśnie rzeki. Swoją drogą, trzeba było mieć zaparcie, aby próbować się topić w wodzie głębokiej na jakieś 40 cm, z minimum metrową warstwą zielonego szlamu…
W wodzie tej pływają gigantyczne rybiska, nie wiem jakie dokładnie, ale plusnąć potrafiły dość potężnie – wielkości minimum wigilijnego karpia. Oprócz ryb, dyżuruje tam biała czapla na cienkich nóżkach, a wieczorem porządek wśród rojów komarów zaprowadzają stada nietoperzy, też sporo większych od tych polskich… Przypomnę – jest to środek miasta, dosyć daleki od spełnienia norm czystości powietrza, wody i w ogóle czystości czegokolwiek.
Pewnego dnia podczas lekcji z naszymi xiao laoshi – czyli studentkami, uczącymi się jak uczyć obcokrajowców, zobaczyłyśmy nad głowami całkiem sporego gekona, który zasuwał po suficie, pomiędzy brudnymi rurami od klimatyzacji a jeszcze brudniejszymi rurami od czegoś innego. Co ciekawe, dziewojki zareagowały przerażonymi piskami – czyli jakby Polki po bliskim spotkaniu myszy, i ogólnie były lekko zdegustowane faktem, że jaszczurka o ślicznych paluszkach śmiga im nad kawą/herbatą/wodą/piórnikiem itp. Gekon wyczuł ich antypatię, bo chwili się kulturalnie zmył, a one nie mogły uwierzyć że: A) nam się podobał B) u nas takie rzeczy to tylko w zoo, albo sklepach zoologicznych, za grubą kasę.
Gekony to pożyteczne zwierzątka, żywią się owadami – a tych na Tajwanie sporo, w większości niezbyt milusich. Mam na myśli komary i karaluchy.
Komary tajwańskie to małe wredne skur…y! Mają nóżki w zeberkę, przeciskają się przez dziurki w okiennej moskitierze bez najmniejszego problemu, inteligentnie chowają się pod stołem/pod łóżkiem/ w szafie – w przeciwieństwie do tych polskich poczciwców, które siedzą na suficie i można je rozplaskać kapciem lub gazetą. A potem w nocy gryzą… I to jak! Nie jak polskie – raz a porządnie, do fula tankując- więc można takiego drania efektownie roztłuc i załagodzić w ten sposób swędzenie… O nie! Tajwański komar, spełniając zalecenia chińskiej szkoły zdrowego żywienia będzie spożywał wiele małych posiłków. Efekt – zamiast jednego bąbla, swędzi cała stopa ( nie wiem czemu, one uwielbiają gryźć właśnie nogi, a szczególnie – spód stopy lub paluszki), bo przecież 3cm dalej należy sprawdzić, czy aby krewka nie będzie lepsza. W dodatku, swędzenie zaczyna się dobre 10 minut po ugryzieniu, i utrzymuje się nawet 2 dni… Aha, i to nasienie szatana roznosi dengę, której niby tu nie ma (oficjalne informacje z internetu), ale jednak jest (wielkie jak byk plakaty na kampusie w kilku językach)…
Karaluchy to następne dranie. Wielkie na jakieś 5-6 cm. Raz na czas mają wyrój, i wtedy jest ich sporo… W moim mieszkaniu zlikwidowano przed moim wyjazdem kolonię tego draństwa, w poprzednim akademiku też się pelentały. Ponieważ Kasior niezbyt lubi owady a nawet więcej, brzydzi się i boi, trzeba było drania się pozbyć – i to na mnie padło to zaszczytne zadanie. Więc dziab nożem… Ku mojemu zaskoczeniu, przyszpilony scyzorykiem karaluch zaczął wiać, ciągnąc nóż i moją rękę! (to było w zeszłym roku)
A dziś miałam bliskie spotkanie z …
Stoję sobie w oknie, jaram szluga i patrzę na nietoperze latające nad ulicą (pożytek mieszkania na 4 piętrze, które wg polskich standardów jest piętrem trzecim to ograniczona ilość komarów, tutejsze komary są równie leniwe jak Tajwańczycy i tak wysoko do stołówki nie chce im się latać, nawet na egzotyczną krew AB Rh+ made in Poland)…
i nagle czuję, że coś spadło mi na głowę.
I gramoli się po włosach.
Pomna Gilemowych ostrzeżeń o karaluchach ( Gilem mieszkał w tym mieszkaniu przede mną, więc wie co mówi), łapię za to coś, a tu niespodzianka, nie dość, że miękkie i miłe w dotyku, to jeszcze pisnęło rozdzierająco.
Karaluchy nie piszczą…
Więc patrzę na rękę a tam gekonek, malutki, taki ze 3 cm długi, z czarnymi oczkami. Fakt, gekony to jedyne jaszczurki, które umieją wydawać dźwięki, w dodatku nawet dosyć głośne…
Odstawiłam wytarmoszonego jaszczurka na parapet, i mam nadzieję, że zostanie na dłużej… Wszak jeśli gekon w domu, dba o porządek z karaluchami… Oby tylko nie był głośnym imprezowiczem