Właśnie strzeliło 2 lata od czasu, kiedy zaczęłam przygodę z blogowaniem.
Dwa lata temu położyłam wszytsko na jedną kartę, spakowałam dobytek, resztę porozkładałam po krewnych i znajomych - i poleciałam szukać przygód i szczęścia do Azji.
Było różnie - wesoło i smutno, czasem ciężko, czasem euforycznie. Nauczyłam się mówić językiem chińskawym, potem chińsko-podobnym, potem śmiesznym ale zrozumiałym chińskim. Za to niekoniecznie nauczyłam się rozumieć Tajwańczyków.
Przytyłam, schudłam, zapuściłam włosy, ostrzygłam włosy, nauczyłam się pleść warkocze i jeść pałeczkami - nawet jajecznicę...
Byłam na czubku Tajpej 101, na czarnej plaży i na koralowej plaży z najbielszym piaseczkiem na świecie, w szklanym korytarzu 20 m pod wodą z rekinami pływającymi nade mną. Jechałam pociągiem o jakim w Polsce możemy poczytać, w ciągu roku przelatałam więcej mil niż niejeden prezes, odwiedziłam miejsca znane do tej pory tylko z filmów... Czy czuję się przez to lepsza? Nie. Zmądrzałam, trochę spokorniałam i przestałam wachlować się sukcesami. No dobra - nadal mnie łechce ten szok z podziwem w oczach słuchacza, kiedy mówię - "mieszkam na Tajwanie, to taka wyspa koło Chin, między Japonią a Filipinami" - ale nie muszę tym wymachiwać jak tablicą reklamową.
Czy się zmieniłam? Tak, i to sporo. Przestałam być furią, tajfunem z piorunami. W niezauważalny dla mnie sposób nadszedł spokój duszy i pewna dojrzałość. Pewnie nad Wisłą też by nadeszła - to chyba konsekwencja sumy doświadczeń. Czy Arnold musi udowadniać że jest twardzielem? No właśnie. Ja też.
A jak to było z blogiem?
Pomysł poddała mi Agga, moja najwierniejsza czytelniczka. Bloga zaczęłam pisać, żeby zakląć czas, żeby zamiast niekoniecznie oczekiwanych sążnistych maili wysyłanych czasem ku irytacji znajomych - mieć takie miejsce, gdzie można spokojnie poczytać o tym co u mnie słychać. Kiedy zaczynałam przygodę z zaklinaniem czasu w internecie - myślałam o moich realnych znajomych, zawsze ciekawych co u mnie słychać. Licznik tykał pomaleńku - 10, 100, 1000 odwiedzin. Nawet jeżeli sama nabiłam z połowę - byłam dumna, że ktoś to czyta. Aż nagle z 10 000 zrobiło się 20 000... bo Onet.pl zauważył mój wpis o herbacie. I zupełnie dla mnie niespodziewanie okazało się, że na mój blog przychodzą niekoniecznie moi znajomi, ale ludzie kompletnie mi obcy, rzuceni losem na inny koniec świata - do Argentyny, Rosji, USA, Kanady... A moi znajomi zaglądają - sporadycznie.
Chciałabym podziękować wszytskim, którzy dzień rozpoczynają od kawy i przygód Gong Zhu Majii, którzy zaglądają, komentują, podpowiadają, wymieniają poglądy. Dzięki wam mam wciąż motywację do blogowania.
Co mogę wam powiedzieć urodzinowo?
Jest
takie miejsce na wzgórzach otaczających
Kaohsiung, gdzie droga zakręca,
i spośród
krzaków błyska
rozjarzona milionem kilowatów panorama nocnego miasta. Nie widać
odrapanych budynków, nie słychać
hałasów
śródmieścia,
nie czuć
smogu i smażonego
tofu, widać
morze wesoło
lśniących
i migających
światełek
rozpościerające
się
po horyzont, widać
wesołe
wzory na diabelskim młynie
Hello Kitty, ciepły
wiatr znad miasta rozwiewa mi włosy
– wtedy czuję,
że
jest mi naprawdę
niesamowicie i w pełni
dobrze. I że
jestem niewiarygodną
szczęsciarą,
że
dotarłam
aż
tu, i że
warto marzyć
– a jeszcze bardziej warto dać
życiu
szansę,
żeby
poprowadziło
nas nową
drogą,
inną
niż
wszystkich.
萬歲萬歲萬萬歲!!! :)
OdpowiedzUsuńA tort gdzie? :)
OdpowiedzUsuńNo w sumie... to zamiast tortu będzie rozdawajka. A tort właściwy w moje urodziny :D
OdpowiedzUsuń