wtorek, 23 września 2014

Urodzinowo...

Właśnie strzeliło 2 lata od czasu, kiedy zaczęłam przygodę z blogowaniem.
Dwa lata temu położyłam wszytsko na jedną kartę, spakowałam dobytek, resztę porozkładałam po krewnych i znajomych - i poleciałam szukać przygód i szczęścia do Azji.

Było różnie - wesoło i smutno, czasem ciężko, czasem euforycznie. Nauczyłam się mówić językiem chińskawym, potem chińsko-podobnym, potem śmiesznym ale zrozumiałym chińskim. Za to niekoniecznie nauczyłam się rozumieć Tajwańczyków.

 Przytyłam, schudłam, zapuściłam włosy, ostrzygłam włosy, nauczyłam się pleść warkocze i jeść pałeczkami - nawet jajecznicę...

Byłam na czubku Tajpej 101, na czarnej plaży i na koralowej plaży z najbielszym piaseczkiem na świecie, w szklanym korytarzu 20 m pod wodą z rekinami pływającymi nade mną. Jechałam pociągiem o jakim w Polsce możemy poczytać, w ciągu roku przelatałam więcej mil niż niejeden prezes, odwiedziłam miejsca znane do tej pory tylko z filmów... Czy czuję się przez to lepsza? Nie. Zmądrzałam, trochę spokorniałam i przestałam wachlować się sukcesami. No dobra - nadal mnie łechce ten szok z podziwem w oczach słuchacza, kiedy mówię - "mieszkam na Tajwanie, to taka wyspa koło Chin, między Japonią a Filipinami" - ale nie muszę tym wymachiwać jak tablicą reklamową.

Czy się zmieniłam? Tak, i to sporo. Przestałam być furią, tajfunem z piorunami. W niezauważalny dla mnie sposób nadszedł spokój duszy i pewna dojrzałość. Pewnie nad Wisłą też by nadeszła - to chyba konsekwencja sumy doświadczeń. Czy Arnold musi udowadniać że jest twardzielem? No właśnie. Ja też. 

A jak to było z blogiem?
Pomysł poddała mi Agga, moja najwierniejsza czytelniczka. Bloga zaczęłam pisać, żeby zakląć czas, żeby zamiast niekoniecznie oczekiwanych sążnistych maili wysyłanych czasem ku irytacji znajomych - mieć takie miejsce, gdzie można spokojnie poczytać o tym co u mnie słychać. Kiedy zaczynałam przygodę z zaklinaniem czasu w internecie - myślałam o moich realnych znajomych, zawsze ciekawych co u mnie słychać. Licznik tykał pomaleńku - 10, 100, 1000 odwiedzin. Nawet jeżeli sama nabiłam z połowę - byłam dumna, że ktoś to czyta. Aż nagle z 10 000 zrobiło się 20 000... bo Onet.pl zauważył mój wpis o herbacie. I zupełnie dla mnie niespodziewanie okazało się, że na mój blog przychodzą niekoniecznie moi znajomi, ale ludzie kompletnie mi obcy, rzuceni losem na inny koniec świata - do Argentyny, Rosji, USA, Kanady... A moi znajomi zaglądają - sporadycznie.

Chciałabym podziękować wszytskim, którzy dzień rozpoczynają od kawy i przygód Gong Zhu Majii, którzy zaglądają, komentują, podpowiadają, wymieniają poglądy. Dzięki wam mam wciąż motywację do blogowania.

Co mogę wam powiedzieć urodzinowo?

Jest takie miejsce na wzgórzach otaczających Kaohsiung, gdzie droga zakręca, i spośród krzaków błyska rozjarzona milionem kilowatów panorama nocnego miasta. Nie widać odrapanych budynków, nie słychać hałasów śródmieścia, nie czuć smogu i smażonego tofu, widać morze wesoło lśniących i migających światełek rozpościerające się po horyzont, widać wesołe wzory na diabelskim młynie Hello Kitty, ciepły wiatr znad miasta rozwiewa mi włosy – wtedy czuję, że jest mi naprawdę niesamowicie i w pełni dobrze. I że jestem niewiarygodną szczęsciarą, że dotarłam aż tu, i że warto marzyć – a jeszcze bardziej warto dać życiu szansę, żeby poprowadziło nas nową drogą, inną niż wszystkich.

3 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...