Przy śniadaniu, o ile przezwyciężę zew Wściekłych Ptaszysk - mam zwyczaj czytywać gazetę. Gazeta jest lotów nienajwyższych, taki odpowiednik SuperExpresu i Faktu, ale umówmy się - mój poziom tzw "Szumieju" (書面語 shūmiàn yǔ, formalny język pisany) jest zblizony do "małoumieju" a wręcz "ch..jaumieju" i czytanie czegoś ambitniejszego skończyło by się drastycznymi scenami i pluciem herbatą z rozpaczy.
Tematem numer jeden są protesty studenckie. Konkretnie rzecz biorąc, studenci zablokowali parlament, zrobili barykady z krzeseł i siedzą, część w środku - a część na zewnatrz.
O co chodzi?
Tak prawdę powiedziawszy - nie do końca wiadomo...
Poszło o to, że obowiązujący Przystojny Prezydent o Końskim Nazwisku i Nikłym Poparciu podpisał jakiś pakt z Chińczykami. Ponieważ żaden ze mnie znawca tematu, na Pięknej Wyspie tylko pomieszkuję - nie spodziewajcie się proszę artykułu dogłębnie analizującego problem i rozbierającego go na atomy. Jestem Polką, a nie Tajwanką, osiągnięcia tutejszej telewizji oglądam głównie w knajpie lub w poczekalni u lekarza, a meandry polityki lokalnej obchodzą mnie w bardzo ograniczonym zakresie.
Sprawca zamieszania - Ma Ying-jeou |
Prezydent Ma Ying-jeou, przedstawiciel partii Kuomintang (tej samej, co Wujaszek Generalissimus Czang Kaj-szek) miłościwie panujący nad Tajwanem od niemal dwóch kadencji i tracący popularność wśród wyborców szybciej niż Doald Tusk, Obama i Jarosław Kaczyński razem wzięci jest zwolennikiem ścisłych więzi z Chinami. Logiczne - kto poza Chińczykami będzie inwestował w Tajwan? A Tajwan, jak każde państwo - potrzebuje regularnych wpływów i dodatniego bilansu handlowego, nie wspominając już o konieczności zmniejszenia szalejącego bezrobocia 5% i stworzenia nowych miejsc pracy odpowiednich dla rozlicznych absolwentów rozmaitych bujnie krzewiących się placówek edukacyjnych.
Zatem w ramach regulowania skomplikowanych stosunków wzajemnych stanęło na porozumieniu o otwarciu rynku usług, uregulowaniu kwestii wizowo-pracowniczych... i zaczeła się siupa.
Najpierw eksperci doszli do wniosku, że jest to układ jednostronnie korzystny, a beneficjentem nie jest bynajmniej Piękna Wyspa - i rozpoczęli nagonkę medialną. Potem zaś okazało się, że traktatu nikt nie widział, poza parafującym go prezydentem Ma i przedstawicielem Chin, więc tak naprawdę nie wiadomo co w nim jest. Jednakże fakt próby przeforsowania jego akceptacji "tylnymi drzwiami", bez zwyczajowego trzykrotnego czytania i głosowania w parlamencie oraz naciski partii rządzącej, aby traktat parafować w całości, bez omawiania poszczególnych zagadnień - wzbudziły zrozumiałe podejrzenia co do tak zwanej transakcji wiazanej z kotem w worku. Sarkania społeczne niosły sie i niosły.
Aż w końcu pokojowo nastawieni studenci, bojący się o własną przyszłość w obliczu chmary chińskiej konkurencji - potencjalnie kandydującej na tajwańskie uczelnie, rywalizującej z podporą tajwańskiej gospodarki, czyli małymi rodzinnymi firmami - wzięli się do kupy, wbili na kwadrat i zrobili sobie majdanek, wiec protestacyjny w mikroskali znaczy.
A poważnie - przeskoczyli przez płot ( :D ), wdarli się do budynku tamtejszego sejmu z senatem, obwiesili transparentami salę obrad i zamknęli się na cztery spusty, goniąc oddziały policji za pomocą latających krzeseł.
Skutecznie goniąc.
Podobieństwo do "pokojowego wiecu" na Placu Niebiańskiego Spokoju zupełnie niezamierzone, ale samo się narzuca. Nie wiem, jaka motywacja kierowała chińskimi studentami w 1989, i czy wszyscy tam zgromadzeni płonęli szczytnym zapałem reformatorskim - czy też było jak w latach 80-tych w Polsce, gdzie w Krakowie ponoć w dobrym tonie było uczestnictwo w popularnym wydarzeniu towarzyskim, czyli w protestach pod gmachem ambasady sowieckiej lub alternatywnie - produkcji i kolportażu "bibuły", a oberwanie zomo-pałą lub wodą z armatki dawało +50 do rispektu ogólnego i +100 do skilla podrywowego (info z relacji znajomych).
Rozrywki młodzieży nowohuckiej - oś. Szkolne. W tle Kombinat |
W każdym razie, w tajwańskich kręgach uczelniano-absolwenckich oraz nauczycielskich obecnie "hot" jest:
- doglębnie analizować program partii rządzącej (szkoda, że jakieś 2 lata z kawałkiem po wyborach...) i znajdować w nim niezbyt miłe dla oka postulaty wyborcze, oraz rzecz jasna jechać z koksem na osi czasu tudzież profilach publicznych
-grozić smiercią prezydentowi, i podżegac do okaleczenia jego botoksowej facjaty oraz wybicia porcelanowych implantów
- solidaryzować się z tłumem i lajkować na potęgę wszelkie niusiki związane z okupacją sali konferencyjnej, tfu, plenarnej.
To - jak widać, fejsunio na barykadzie |
- mieć odpaloną "live transmisję" z powyższej sali - a jak, kraj rozwinięty jesteśmy, każdy ma tableta i nie zawaha się go użyć. Serio, wczoraj oglądałam jakieś 3 minuty live streama - potem mi się znudziło
- czytać i entuzjazmować się takimi niusami jak "300 protestujących w sali - jak radzą sobie bez toalety (art. ze zdjeciami)" albo "Okupacja parlamentu, kalendarium minutowe" - oszczędzę wam zdjęć, ale minimum strona w moim szmatławcu poświęcona jest takim właśnie wieściom. Czekam na wskazówki makijażowe "Cross Strait Protest Look" oraz porady stylistów.
- stadnie (jak to w Chinach i krajach stowarzyszonych) ruszyć pod parlament
- a jeżeli do parlamentu za daleko, to zablokować np stację metra w Kaohsiung, w ramach solidarności
- a jeżeli do parlamentu za daleko, to zablokować np stację metra w Kaohsiung, w ramach solidarności
"Znak solidarności" - główna stacja przesiadkowa w Kaohsiung i studenci |
A klu sprawy i w ogóle trofeum dla najlepszych jest - posiadanie na fb/twitterze/czymkolwiek tzw samojebki z barykadą lub policją w tle... :D
Zastanawiam się... Gdyby 30 lat temu istniały wszytskomające telefony komórkowe oraz fb i inne zarazy - jak wyglądałyby na przykład marsze spod krakowskiego Kombinatu, czy fejsbukowy profil "Solidarności w Stoczni Gdańskiej" miałby więcej udostępnień niż akcja "Gurba, daj pan 5" i czy na najsłynniejszym zdjęciu protestów z Placu Tian An Men
nie widniałby czasem kolo robiący chomiczka na tle kolumny czołgów...
No dobra, tytułem podsumowania tego "zrywu słonecznikowej rewolucji"
Prezydent Ma, po olaniu propozycji rozmów ze studentami - rozpędził w niedzielę cały wiec za pomocą policji, gazu i pałek, co wzbudziło silne reakcje Tajwańczyków i obcokrajowców zamieszkujących Tajwan.
Tajwańczycy są narodem raczej pokojowym, nie lubią otwartej konfrontacji (co innego tajniackie obrabianie tyłka za plecami i ogólny onanizm słowny), więc widok zakrwawionych i szarpanych studentów mógł byc dla nich pewnym szokiem. Niestety, do protestów zabrali się równie zgrabnie jak do robienia pizzy czy spaghetti - czyli rzeczy o której mają blade pojęcie. Nic dziwnego, że efekt był dosyć... żałosny.
Wiem, że w Polsce ludzie na listę postulatów solidarnościowych wpisywali "papier toaletowy", ale - to było obok innych, nieco większego kalibru żądań. A czego oczekiwali "słonecznikowi studenci"? Ano, żeby - uwaga - prezydent Ma przeprosił za karygodny sposób wprowadzenia umowy o otwarciu rynku.
Nie - anulował umowę.
Nie - oddał urząd i zniknął w pomroce dziejów.
Nie - zorganizował referendum.
Po prostu miał przeprosić. Nie dziwię się zatem facetowi, że olał sprawę i studentów.
Mogę wyrazić ubolewanie i współczucie dla "ofiar reżimu", ale jaki protest takie ofiary. Znaczy paru gości z poobijanymi gałami, rozciętymi łukami brwiowymi (wygląda to widowiskowo, krew sika konkretnie, ale szkód większych nie powoduje) i kawą z nosa oraz jakimiś drobnymi siniakami i zadrapaniami płacze do kamery jak to ich skatowano. Znów smiech mnie z lekka łapał - bo w Polsce wieksze ofiary w ludziach są na balu gimnazjalnym, o zabawie w remizie nie wspomnę... No, ale fejs pełen jest wstrząsających i straszliwych widoków biednych poszkodowanych okrutnie - bo nikt tu nie propaguje załatwiania sprawy za pomocą mordobicia, nie ma ustawek i walk "marszu wszechpolaków" z marszem tęczowym", Legia, Wisła i Arka Gdynia nie grywają tu derbów. Ofiary przemocy wyglądały tak:
Z jednej strony im współczuję, bo dostać w ryj to niezbyt miła sprawa, zwłaszcza -zaliczyć strzała od policji, która w tym kraju jest przyjazna, pomocna i równie mało nastawiona na agresję manualną co reszta społeczeństwa. Prawdopodobnie był to pierwszy konkretny cios, jaki ci panowie przyjęli w całym swoim życiu - więc musiał spowodować olbrzymią traumę.
Niemiłym akcentem - pomijając tajwańskie przepychanki - okazało się stanowisko rządowe w sprawie obcokrajowców,"biorących udział" w proteście. Ni mniej ni więcej, tylko mają być oni wzięci za frak i deportowani. Ciekawa jestem, jak będzie to wyglądało w praktyce - raz, że wiele osób, w tym ja - podaje lewy adres w deklaracji wjazdowej, dwa - czy Tajwańczycy pozwolą sobie na tak straszliwy afront wobec swoich ukochanych Amerykanów/Australijczyków/ Kanadyjczyków. Ciekawe, czy zostanie uwzględniony fakt, że oni tam przyleźli sami nie wiedząc po co, do towarzystwa, zaproszeni przez tajwańskich znajomych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz