piątek, 28 marca 2014

Co mają wspolnego hodowla papai oraz baseball?- czyli o filmie "Kano" słów kilka

- Smakuje ci ta papaja?
- Przepyszna, słodka, znacznie lepsza niż inne które znam.Jak to możliwe, Nauczycielu?
- Spójrz w jej korzenie - widzisz tam gwóźdź? To mój sekretny sposób na najsłodsze papaje. Wbiłem go specjalnie, aby przekonać drzewo, że umiera. A kiedy drzewo umiera, wszytskie swoje siły i soki przeznacza nie na wzrost, a na urodzenie jak najlepszych owoców, które zapewnią mu przetrwanie.
(cytat z filmu "Kano")
Kiedy Młodociany oznajmił, że chciałby iść ze mną do kina na trzygodzinny film o przedwojennej drużynie  z liceum rolniczego, grającej w tak nad Wisłą zwanego "palanta" (od którego ponoć - wg Normana Daviesa - pochodzi amerykański baseball, patrz " Boże Igrzysko"), rzecz jasna wykazałam się absolutnym i całkowicie zrozumiałym brakiem entuzjazmu. Nazwisko reżysera - Umin Boya- jednoznacznie kojarzyło mi się z krwawym "Seediq Bale - Warriors of the Rainbow", którego obejrzenie można przypłacić ciężką depresją. O baseballu zaś wiedziałam, że się rzuca, odbija i biega, część zawodników nosi obcisłe gatki, koszulki z kołnierzykami i czapki z daszkiem, a część ma pancerzyki. O coś w ten deseń:
O co kaman w bieganiu do bazy, punktowaniem, strajkami itp miałam takie pojęcie, ile przemyciły japońskie kreskówki - przy czym tłumaczone z japońskiego przez włoski na polski anime nie stało zbyt wysoko w hierarchii ulubionych, więc wiedza siłą rzeczy przypominała solidnie rozwodniony groch z kapustą posypany kminkiem.
Młodociany musiał wspiąć się na wyżyny dyplomacji, argumentacji i manipulacji ("Myślałem, że się ucieszysz, bo to ważne wydarzenie dla Tajwańczyków i do tej pory o tym pamiętamy. Ale skoro nie interesuje cię tradycja i kultura oraz historia mojego kraju, to trudno, pójdę z bratem. On to doceni"), zatem dałam się wyciągnąć - obiecując, że jeżeli film będzie słaby to nie tylko będę mu truła i marudziła oraz miauczała przez cały seans, ale także grała w EngryBerdsy i w rewanżu oboje pójdziemy na najbardziej szmirowatą i kiczowatą produkcję, jaką tylko wynajdę, na przykład "Akademię Wampirów". No bo- czy film zrealizowany przez Tajwańczyków (UWAGA!smaczek!) po japońsku, opowiadający historię o papajach, dużej ilosci błota, ryżu i chłopcach w workowatych spodniach ganiających bez widocznego dla mnie ładu i składu w ramach obcej mi zupełnie aktywności fizycznej może być aż tak intrygujący?

W lecie 1931 roku na stadionie Koshien w japońskiej miejscowości Nishinomiya licznie zgromadzeni widzowie niecierpliwie czekali na ceremonię rozpoczęcia finałowych rozgywek Narodowych Baseballowych Mistrzostw Szkół Średnich. Flagę wciągnięto na maszt, drużyny zostały przedstawione wiwatującym kibicom... i zapadła konsternacja. Brakowało zawodników z dalekiej prowincji Tajwan, ze szkoły o której nikt nigdy dotąd nie słyszał...
Tak dla przypomnienia. Wyspa Tajwan, na której obecnie mam przyjemność przebywać - przechodziła z rąk do rąk. Mieli ją i Holendrzy - wygonieni przez Chińczyków, którzy na tym zapomnianym przez Buddę końcu świata szukali ucieczki przed nowo nastałą mandżurską dynastą Qing. Wiele lat chińskiego panowania (oraz powstań, buntów i zmieniających się jak w kalejdoskopie gubernatorów) później, w 1895 roku to terytorium przejęli Japończycy, którzy owe dzikie, dziewicze tereny pełne niezbyt przychylnych im ludzi usiłowali ucywilizować i przemienić w spichlerz Cesarstwa Wschodzącego Słońca. O tym cywilizowaniu pisałam - w kwestii Aborygenów tajwańskich - przy okazji innego filmu  TUTAJ >>KLIK<<. Od Japończyków przejęli ją znów Chińczycy, tym razem dla odmiany z Republiki Chińskiej - ale to już osobna historia i osobne filmy...
W każdym razie - wtedy, gdy toczy się akcja "Kano", Tajwan stanowił integralną część Imperium Japonii, dlatego też uczniowie tajwańskich szkół średnich zachęcani byli do grania w rozwijające intelektualnie i ogólnosportowo gry - w tym niezwykle popularny w Japonii baseball. A w razie osiągnięcia imponujących wyników - jak każda szkolna drużyna, mogli wystąpić w mekce i Carnegie Hall oraz  "palancistów" czyli na stadionie Koshien. Ponieważ zaś w tym czasie językiem urzędowym był - niespodzianka - japoński, znakomita większość (jakieś 99%) filmu zawiera dialogi właśnie w tym języku (plus chińskie i angielskie napisy).
Wracając  zatem do Koshien...

Ku rozbawieniu publiki, z szatni w stylu wybitnie rozpaczliwie chaotycznym wypadła w końcu skotłowana grupka, która nawet składnie pod linijkę nie umiała się ustawić, nie wspominając już o synchronicznym ukłonie witającym czcigodną widownię. Kmiociaste wsioki z zakuprza rzecz jasna nie wzbudziły respektu, nie potraktowano ich jako poważnych przeciwników - raz, że wyglądali mocno małomiasteczkowo (jak na drużynę Szkoły Rolniczej przystało), a dwa - wygląd mieli wybitnie skundlony i nie-japoński. Obstawiono, że dostali awans z łaski, albo z dzikiej karty może...

Tak prawdę mówiąc, to jeszcze rok wcześniej sami "studenci" rolniczego liceum w Kagi/Jiayi nie tylko nie wiedzieli, że staną właśnie w tym miejscu, w centrum bejsbolowego uniwersum Japonii - ale gdyby ktokolwiek im powiedział, że tak będzie, wyśmialiby go bezlitośnie. Kano bowiem było drużyną tak dennego poziomu, że nigdy - powtarzam - nigdy do tej pory - nie wygrało żadnego meczu. A prawdopodobieństwo ich najmniejszego zwycięstwa było zbliżone do uzyskania stabilnego poziomu nawodnienia tajwańskiego gruntu - który albo był niemiłosiernie suszony przez palące słońce, albo dla odmiany zalewany tajfunem.

Japończycy w Kagi dokonali dwóch niemożliwych na pozór czynów: zbudowali działający do dziś system irygacyjny Jianan, nawadniający całą równinę wokół miasta (wcześniej wodę na pola ryżowe, rosnące w błotku i kałużach - donoszono na własnych plecach, wiadrami...), a chłopców z najżałośniejszej drużyny bejsbolowej zaprowadzili niemal na szczyt. 
Były trener a potem księgowy - dał się ubłagać fajtłapowatemu nauczycielowi od hodowli papai i wziął w opiekę dziwny zlepek Japończyków, Chińczyków Han i Aborygenów, którzy absolutnie nie umieli grać w bejsbol, i z pomocą buddów (zarówno buddyzm jak i dao są religiami politeistycznymi), treningów motywacyjnych i innych stworzył "od zera do bohatera" drużynę, którą zapamiętano na zawsze... Najciekawsze jest to, że zawodnicy z Kano tak naprawdę początkowo nie byli specjalnie zainteresowani grą w bejsbol, bo ich 'drużynę' w istocie stworzono w ramach klubu sportowego i namiastki WF.
Pomimo kpin ze swoich "kundli" i braku sponsora, trener Kondo nauczył miotacza rzucać z siłą wodospadu, pałkarza - trafiać w piłkę, a biegacza - biegać we właściwym kierunku. A potem, gdy już to opanowali, nic nie stało na przeszkodzie, żeby roznieść w perzynę konkurentów i popłynąć do Japonii, na finały na stadionie Koshien.
W środku - bohater całego filmu, czyli miotacz Wu, Chińczyk. Z prawej i lewej - zawodnicy aborygeńscy.
Czy muszę dodawać, że ciemnoskórzy (bo spaleni słońcem), słabo mówiący po japońsku -ale dający z siebie wszystko zawodnicy wygrali serca publiczności? Nawet nieco sceptycznie nastawionych do "obcych" Japończyków...
Nie wiem, czemu nazywają się tu "Yano", ale wg źródeł to autentyczne zdjęcie drużyny z Koshien.
Wiecie już, skąd papaje w tym cytacie na początku? A gwóźdź? Nie powiem, bo to za duży spoiler :D

Krótki trailer -tu:
Fontanna, którą budowano na suchym jak pieprz rynku Chiayi istnieje i ma się dobrze. Nawet ją nieco odnowiono i udekorowano...Oto foto z gógla mapy.
Dormitorium Szkoły Rolniczej również istnieje, aczkolwiek nie jest już akademikiem - a raczej izbą pamięci. Na podwórku stoi zaś pamiątkowa rzeźba miotacza Wu. Siermiężna trochę, ale co z tego?
Jeżeli chodzi o drużynę Kano:
- Japończycy zgineli podczas wojny, jeden z graczy po wojnie zginął w wypadku samochodowym, pozostali zaś dożyli pieknego wieku. Ostatni z drużyny biorącej udział w Koshien '31 zmarł trzy lata temu.
- Prawie wszyscy zawodnicy z Kano kontynuowali karierę sportową.
- Szkoła z Chiayi brała jeszcze kilkakrotnie udział w rozgrywkach Koshien- ale nigdy nie powtórzyła debiutanckiego sukcesu.

- A teraz popatrzcie na tą papaję. Ma piękne, wielkie owoce. Dokładnie tak, jak wszystkie  dookoła, prawda? A czy widzicie  w jej korzeniach jakiś gwóźdź?
- Nie, nauczycielu! Żadnego gwoździa!
- To mój drugi sekret. Jeżeli posadzisz zwykłą papaję między tymi pięknie owocującymi, to z całych sił będzie starała się im dorównać, aby również zwiększyć swoje szanse na przetrwanie.
(cytat z filmu "Kano")

Niesamowite osiągnięcie zawodników z wioskowej drużyny wpłyneło na rozwój dyscypliny na Tajwanie. Tak naprawdę amerykańsko-japoński importowany sport stał się narodową dyscypliną Tajwańczyków, którzy przez 20 lat rządzili w rozgrywkach tak zwanej "Małej Ligi", regularnie pokonując wszystkich :D A już absolutną legendą stał się zespół "Czerwonych Liści" z małej aborygeńskiej wioski pod Taidong, w którym uczniowie lokalnej podstawówki z braku funduszy w początkowym okresie (czyli pierwszo- i drugoklasiści) trenowali za pomocą... kamyków i kijów bambusowych - bo na regularny sprzęt dla wszystkich nie było pieniędzy. I te dzieciaki, trenujące na klepisku, na bosaka, kamykami i kijkami - pokonały "nieco bardziej" dofinansowaną drużynę japońską, która przez media była typowana na zwycięzcę finałów Małej Ligi w Williamsport, Pennsylvania.... Do tej pory bejsbol jest -drugim po koszykówce - ulubionym i najchętniej oglądanym sportem, wielu graczy z Pięknej Wyspy emigruje do USA i tam ponoć robi zawrotne (albo przyzwoite) kariery.

Sam film to przyzwoita, miła dla oka produkcja, odrobinę przesadnie udramatyzowana w finalnej rozgrywce. Spędziłam trzy godziny bez marudzenia (pomimo zerowej wiedzy w temacie i jeszcze bardziej zerowego zainteresowania bejsbolem) - zatem nie było źle. Fabułę odrobinę naciągnięto dla tak zwanej wymowy symbolicznej, ale odkryłam to dopiero szukając informacji do tego tekstu. Wielkim minusem są  niestety fatalne efekty specjalne (szczęśliwie w niewielkich ilościach) - ale tak naprawdę, pomimo kiepskiej animacji walącej po oczach, nie wpływa to na odbiór całości.
Na plus można poczytać fakt zaangażowania debiutantów na wielkim ekranie - ale za to prawdziwych sportowców.
W głównych bohaterów wcielają się bowiem autentyczni gracze, którzy także musieli pokonać swoje drobne słabości.
Yu-ning Tsao po lewej, po prawej Chin-hung Chen
Miotacz Yu-ning Tsao z uwagi na wizerunek sceniczny nauczył się kontrolować tak zwane "leniwe oko" (całkiem powszechna przypadłość w Azji, gdzie właściwie każdemu oczy się zbiegają lub rozbiegają - co widać zwłaszcza przy graniu na smartfonach lub podczas robienia zdjęć, zresztą nawet na tej fotce też da się zauważyć drobnego zeza) - bo reżyser kazał spoglądać bystro, ostro i drapieżnie i przede wszystkim -prosto... Natomiast odtwarzający pałkarza Chin-hung Chen sprostał nieco bardziej skomplikowanemu wyzwaniu - bowiem, choć z natury leworęczny - na potrzeby roli odbijał piłki prawą ręką, więc musiał od nowa poznać tajniki gry "na odwyrtkę".

Film polecam do obejrzenia rodzinnie w ramach tak zwanego "pozytywnego kina niedzielnego".

Pisząc, korzystałam z:
http://focustaiwan.tw/news/aedu/201403120023.aspx -plotki z planu, ploteczki o aktorach
http://web.pts.org.tw/php/_utility/ehomepage/detail.php?PID=101 - historia tajwańskiego bejsbolu
http://www.culture.tw/index.php?option=com_content&task=view&id=1280&Itemid=157 - o drużynie "Czerwonych Liści" i dziejach Małej Ligi na Tajwanie
http://plogspot101.blogspot.tw/2013/10/la-costa-sports-film-festival.html - o dormitorium Kano
http://okok1111111111.blogspot.tw/2013/04/kano.html - zdjęcia drużyny
http://ablazeimage.com/kano-info/ - więcej informacji o filmie, w tym pominięte przeze mnie detale typu nazwiska aktorów :D





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...