wtorek, 26 lutego 2013

Poznaj moją rodzinę

Rodzina to na Tajwanie i ogólnie dla Azjatów - najważniejsza kotwica życiowa. A zaproszenie do poznania rodziny - to dla gaijina (czyli wieguorena, czyli laowaja, czyli obcokrajowca) to raczej niemała nobilitacja, bo oznacza, że Tajwańczyk ufa na tyle, żeby się nie wstydzić za nieokrzesanego białasa, lub niekrzesany białas nagiął już swoje zachowanie do stopnia zintegrowania się z żółtą większością.

Albo - całkowicie interesownie, korzyści z pokazania się w towarzystwie białej twarzy na tyle podbiją ranking towarzyski rodziny, iż drobny fakt absolutnie z buszu wziętego zachowania tegoż białasa nie stanowi aż tak olbrzymiego dyskomfortu...
Poznałam do tej pory rodzinę pół tajwańsko, pół rosyjską, i rdzennie lokalne familie mojej tutorki Nico oraz jej przyjaciółki Lydii. Cała reszta pozostała w sferze mglistych obietnic, lub nieco bardziej konkretnych aczkolwiek ciężkich do spełnienia ze względu na odległość (czyli zaproszenie do Makaronowej Wioski do babci koleżanki Arielki i na Wyspy Penghu, po polsku Peskadory, do TangXin).





I tak oto przed wyjazdem samym, gdy wracaliśmy z lotniska z fotografowania Jumbojeta EvaAir, Młodociany -upewniwszy się, iż mój humor jest doskonały za jego zasługą - palnął: A może byśmy pojechali do mnie do domu? Moi rodzice bardzo chcieliby cię poznać?
Że what???
Moja mina chyba mówiła wszystko na temat tej heretyckiej i poronionej idei, zrodzonej w czubku głowy Młodocianego.
Młodociany zrobił minę żałośliwą solidnie stłuczonego jamnika. Taką, jaką robi każdy pies w okolicy stołu, kiedy akurat coś jest jedzone, ale przegubowym wychodzi najbardziej ekspresyjnie. Na żałośliwe łypnięcia jestem uodporniona, miałam psa, który żebrał - i żebrał, i żebrał... aż mu się znudziło. Gdyby miał liczyć na kąski lecące z mojego talerza, to z miejsca byłby chartem- borzojem z galopującą anoreksją. Nieczuła bestia ze mnie i basta.

No więc szybka zmiana strategii. Na logiczną.

- Nie naciskam, bo wiem, że nie lubisz niezapowiedzianych wizyt, a i jesteś bardzo zajęta. Ponadto wiem, że irytują cię próby przyszpanowania za pomocą twojej osoby - ale moi rodzice nie są tacy. Nie będą ci się wgapiać w pałeczki, bo nie będziemy jeść, tylko taka krótka wizyta. Nie będziesz musiała mówić po chińsku, choć na pewno by się ucieszyli, ale wiem że jesteś wybredna i uważna w tym do kogo mówisz po chińsku. Ale- widzisz, moi rodzice chcieli cię zaprosić na obchody Chińskiego Nowego Roku i bardzo im zależy, żeby cię poznać, bo w sumie to cały czas wolny, który dotąd spędzałem z nimi, spędzam z tobą i dużo im o tobie opowiadam ( a ja spłonęłam niczym piwonia, na wspomnienie pierwszej wzmianki na mój temat, o której mi wiadomo). Musisz zrozumieć, że oni się trochę o mnie boją - bo przepadam na całe dnie i wracam tylko się wyspać. A nie jestem najgrzeczniejszym chłopcem i moi rodzice się martwią, że wplątujesz mnie w jakieś ćpuńsko- narkomańsko -imprezowe towarzystwo, bo dobrze wiesz, jacy są białasi. I dlatego chciałem, żeby cię poznali, to zmienią zdanie... I może pozwolą mi więcej jeździć Toyotą... - tu Młodociany rozmaślił się konkretnie, a po chwilowym odmóżdżeniu kontynuował - Rodzinę Nico to odwiedziłaś kilka razy, nawet u nich nocowałaś. A jak byłaś ze mną, to wolałaś czekać przy motorze, i mojej mamie było trochę przykro. A moi rodzice nie są gorsi od rodziny Nico. Jesteśmy co prawda biedniejsi niż Nico i nie mamy fabryki końcówek do układów wtryskowych do amerykańskich samochodów, ale nie jesteśmy złymi ludźmi. Mój tata jest specyficzny, ale moja mama to cudowna kobieta i właśnie ze względu na nią chcę, żebyście się spotkali.

- Max, wszystko pięknie i w ogóle, ale po pierwsze, jest godzina 14, a o 20 lecę. Po drugie, jestem niewyspana, upocona, a ciuchy nadają się do siedzenia na płocie i robienia zdjęć samolotom, a nie składania pierwszej, zapoznawczej wizyty komukolwiek, zwłaszcza Chińczykom Tajwańskim, co wypatrzą każdy detalik w wyglądzie. Po trzecie, nie zmieszczę w siebie ani grama jakiegokolwiek jedzenia, czym zapewne ich obrażę niewymownie. Po czwarte, nie mam dla nich żadnego prezentu, jaki wypadałoby dać... A po piąte, miło słyszeć, że twoi rodzice zaplanowali mi dzień, ale szkoda, że nie spytali mnie o zdanie w tej drobnej kwestii. A nie jestem ich potomkiem i nie lubię dysponowania odgórnego bez konsultacji. Więc masz odpowiedź - 5 razy NIE.

Młodego aż przygarbiło. I mordka mu się wyciągnęła, a oczka jakby zaszkliły.

- Ale moi rodzice nic nie planowali! To ja sam, bo wiem, że mi będą dziurę wiercić przez cały tydzień noworoczny, bo chcieli cię zaprosić, a poza tym, jak by to miało być oficjalne, to by cały dom do góry nogami wywrócili, wypucowali i jeszcze odpicowali się na błysk! I ja bym został zagoniony do polerowania i wycierania kątów a nie jeździł z tobą. Więc pomyślałem, że do nich zadzwonię, i powiem, że jestem blisko i w sumie to bym z tobą zajrzał, tak, żeby nie mieli za dużo czasu na kombinowanie..
- No dobra. Bez obiadu i na 20 minut. Zgoda.
Po czym Młody rozjaśniony jak neonek, wykonuje telefon do domu.
- ??? Wei? Mama? No mama, bo wiesz, jestem teraz na lotnisku. Tak, no z Majia... Tak, no załatwialiśmy sprawy przed wylotem... No i wiesz, bo jest tak gorąco, i w ogóle, tak sobie pomyślałem, że może byśmy wpadli... No, bo wiesz Majia bardzo żałuje, ze nie pojedzie z nami do cioci do Tajpej, i chciałaby was poznać przed wyjazdem, więc tak pomyślałem, że jak jesteście w domu to my byśmy wpadli... Tak za jakieś 15 minut... No to pa, do zobaczenia!

I pojechaliśmy... Młody uchachany od ucha do ucha zaparkował pod domem, zadzwonił do mamy na komórkę i zdziwił się, że nie odbiera... Pewnie sprząta, rzuciłam domyślnie. Skąd wiesz? Też mam mamę... No, masz rację, sprząta i nie słyszała komórki, bo macha do nas z balkonu.

Do mieszkania Młodego wchodzi się przez balkon, i buty obowiązkowo zostawia przed drzwiami. Dalej jest nora zwana salonem, z obowiązkową kanapą i niziutkim stolikiem oraz komoda na której bez ładu i składy postawiono masę stanowczo zbyt kolorowych, plastikowych gadżetów, mających w założeniu upiększać pomieszczenie. No cóż. Jeżeli chodzi o dekorację wnętrz, Tajwańczycy są raczej 100 lat za Murzynami... eee no, może ciut przed Murzynami, ale pojęcie mają mizerne w temacie.

Vis a vis drzwi - ołtarzyk buddyjski z czerwonymi lampami (mama jest buddystką, taką bardziej zaangażowaną). Ołtarzyk dla dawnych członków rodziny - skitrany nieco z boku (tata jest z kolei wyznawcą dao, czyli miliona bożków od wszystkiego i duchów przodków). Z radyjka sączą się powolne, uspokajające sutry. Na stoliku jakieś obrzydliwe wegetariańskie mordoklejki sezamowo-ryżowe, których musiałam spróbować, bo poleciał po nie tatulo Młodocianego, wysłany w trymiga po zakąskę... Mama przejęta, tata z lekka onieśmielony i kopcący papierosa jak mała, wytatuowana lokomotywa (mama z wrażenia zapomniała go o to ... no wiadomo), do tego starszy brat Młodocianego, który zdradzał wyraźne oznaki zesłupienia połączone z wypisaną na czole chęcią schowania się za kotarą, ewentualnie w komodzie i oglądania widowiska z białasem w tym bezpiecznym miejscu... Nawet Młodocianemu się udzieliło, i cały się aż spocił. Jedynym normalnie zachowującym się członkiem rodziny był pies, który mnie obskoczył, obwąchał, koniecznie chciał dac mi buzi i siąść na kolankach, i jak przyszłam, tak nie odszedł ode mnie na krok. Ku zazdrości zignorowanego Maxa i zdziwieniu reszty.

A potem bawiono mnie rozmową. Przez tłumacza - bo mama mówi po chińsku, tata po tajwańsku a brat szeptem, więc Max ćwiczył. Było miejsce na standardowe pytania - a jak mi się podoba Tajwan (bardzo), a jedzenie (smaczne), a czy jadłam słynne śmierdzące tofu (jadłam, nie jest złe tylko cuchnie), czy mówię po chińsku (mówię, ale jestem nieśmiała), czy chcę mieszkać na stałe w Kaohsiungu...

A potem tatulo zabił mi gwoździa - a kiedy chcę mieć dzieci? Maxowi zadrgała powieka, więc nie wypadało burknąć, że nie tatulowy to interes... I nastało oświecenie... Kiedy tylko znajdę fajną śmieciarkę*, proszę pana.

* u nas dzieci znajduje się w kapuście, ewentualnie przynosi je bocian. Tradycyjnie chińskie i tajwańskie bobasy wyciosywano z kamienia (wedle bardzo starej buddyjskiej legendy o podróży na zachód Xuanzanga), natomiast wraz z pojawieniem się grających śmieciarek - o nich TUTAJ, to właśnie wśród surowców wtórnych i niewtórnych zaczęto znajdywać zawiniątka pieluchowe, które przynoszono do domu - ku utrapieniu starszego rodzeństwa. Tak, bowiem Starszy Brat Młodocianego miał ze swoim Młodszym Bratem na tyle ciężki żywot, że nie tylko błagał rodziców, aby go oddali, ale i wpychał go do kosza na śmieci, w nadziei, że wróci skąd przyszedł...
Tatulo plasnął w dłonie, ucieszony ripostą - nawet zaoferował się, że jeżeli chcę, to mogę u nich zamieszkać - za friko, bo Starszy Brat idzie do wojska, to jeden pokój będzie wolny. A jakbym potrzebowała, to on mnie wszędzie zawiezie (i tu rozpłynęła się wizja tojotkowa Młodocianego). I po chińsku może ze mną rozmawiać...

Już byłam pełna złych przeczuć.

Zapytałam po wyjściu: Młody, do cholery jasnej - coś ty tym swoim rodzicom naopowiadał? Bo nie mów mi, że to standardowe pytanie o planowane dzieci! U Nico o to nie pytali!
Młodociany zacukał się z lekka, i wydusił: no bo właściwie to wszyscy sądzą, że my jesteśmy parą...
- Jacy wszyscy???
- No w szkole, twoi nauczyciele, moi rodzice, moi znajomi, moim rodzicom też tak powiedziałem, bo łatwiej im było wytłumaczyć... Bo przecież my jesteśmy prawie jak para... Spędzamy ze sobą tyle czasu, rozmawiamy, ja ci kupuję śniadania, jeździmy razem na wycieczki...
- Mój drogi nie walnę cię w nos tylko dlatego, ze masz targać moje walizki, a z rozbitym kinolem będzie ciężko. Do cholery jasnej. Nie jesteśmy parą. Ale wszyscy sądzą, że owszem, i dlatego nie mogę sobie znaleźć żadnego męskiego towarzystwa, przynajmniej w szerokim kręgu skoligaconym z Wendzarnią, stanowiącym jakieś 80% moich znajomych?
- Noooo, bo przecież nie będą podrywać mojej dziewczyny, więc dlatego nikt do ciebie nie podejdzie, jak jesteś sama, a jak jesteś ze mną to z tobą rozmawiają...
- Mój drogi, chyba jednak cię walnę. Na otrzeźwienie. Nie szukam sobie chłopaka, ale... Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że pary między sobą robią kilka rzeczy, których my nie robimy. A trochę mi brakuje.
- Chodzi ci o seks, tak? W tej materii to muszę przyznać ci się, że jestem dziewicą. I chciałbym raczej, aby tak pozostało, póki nie poznam odpowiedniej dziewczyny, która mi to dziewictwo odbierze...

Mi w tym momencie, na takie wyznanie opadła szczęka. A zanim ją zebrałam z podłogi, Młodociany dokończył (bynajmniej nie zalotnie, a raczej z lekka cierpiętniczo):
- Ale jeżeli cię to uszczęśliwi, to ewentualnie mogę się poświecić...
[tytułem wyjaśnienia - rodzinę Lin/Shi znałam z opowiadań Młodego baaaaardzo dokładnie. Aż po takie detale, których niekoniecznie chciałabym znać. Od tego, czemu Max jest Shi a jego rodzony brat Lin, choć maja tych samych rodziców, po to, ze siadając na kanapie trzeba uważać, bo pies gwałci regularnie jeden z narożników... O detalach - kiedy indziej...] 

6 komentarzy:

  1. ~Agga
    21 marca 2013 o 21:54
    Noooo, zacieśniasz więzy rodzinne?
    Jesteś okropna – chłopak Cię do siebie zaprosił a Ty się natrząsasz z tego jak mieszka. Typowa naleciałość laski wychowującej się w NH.

    (Ciekawe czy Młody nie wrzuca sobie Twoich wpisów do jakiegoś translatora???)

    Niezłego disa dostałaś dotyczącego seksu!

    OdpowiedzUsuń

  2. ~Majia
    22 marca 2013 o 01:36
    Ależ ja się nie nabijam. Ja stwierdzam fakt. Brzydkie mieszkania mają wyjątkowo. Wiodący trend to taki u nas uznawany za wsiowo-babcino- kiczowaty. I rodzina Maxa nie jest jedyna.

    Urządzić wnętrza Tajwańczycy nie umieją. Zrobię kiedyś foto, to zobaczysz sama. Niby wszytsko jest, kupy się trzyma, jest na czym usiąść, ale – nic dekoracyjnego. Wszytsko pragmatyczne – jak obrazek, to religijny albo na pieniądze. Jak kwiatki, to koniecznie umajone kokardkami i złotem, bo na pieniądze. Jak figurka, to oczojebna i plastikowa – bo ma być widać, i ma przyciągać pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Agga
    24 marca 2013 o 22:33

    Może powinnaś im przekazać nasze porzekadło: „Że pieniądze szczęścia nie dają”.

    Chociaż skoro oni mają tyle zakazów i nakazów, czy to z powodu wiary czy ustroju jaki panuje w ich Państwie – to rzeczywiście jedyne co ich uszczęśliwia to posiadanie pieniędzy.

    W takim razie powiedzenie – „Kto ma pieniądze ten ma władze” – chyba będzie im bliższe sercu.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Mantis
    24 marca 2013 o 23:49

    A mnie to nie dziwi. Chińczycy produkują podróbki i żyją naśladując innych. Prywatna inicjatywa jest chyba rzadkością.

    OdpowiedzUsuń
  5. ha ha ha ha ha !!!!! mam nadzieje (bo nie znam twego zyciorysu jeszcze w calosci), ze ten Mlodociany, jednak, w koncu ... i moze bez poswiecenia !!! Co do dekoracji - tradycje maja dlugie zycie, ich kryteria "pieknosci" sa inne.Zalezy tez od srodowiska, poziomu socjalnego i znajomosci lub nieznajomosci innych cywilizacji...Ci co bardziej sa zmodernizowani, nasza uniwersalna estetyke staraja sie na ich sos dostosowac. widzialam wnetrza zaprojektowane przez mlodych designers, inspirowanych np naszymi Arts Déco ..byla inspiracja, ale wynik koncowy dal melanz roznych stylow. No i na szczescie, bo gdyby wszedzie, na calym swiecie, ludzie ubierali sie w ten sam sposob, mieszkali w takich samych domach i jedli te same rzeczy - to bylby chyba koniec naszych popedow podrozniczych i naszej checi do poznawania i odkrywania innych terytoriow. Mamy juz przyklad z Mcdonaldem...
    a co do komentarza "ANONIMOWY" - nie zgadzam sie, Chinczycy nie zyja nasladujac innych. Oni biora od innych co im moze sie przydac (np.technologie) i sami je uzywaja na wlasne potrzeby, odrzucajac po czasie tych co je im przyniesli. A ci co im technologie przyniesli chcieli znalezc u nich rynek zbytu, tylko i wylacznie. Wiec niby dlaczego Chinczycy nie mieli sami tego robic ? Nauczycili sie od nas i potem nas nie potrzebuja, a to dziwne ? A ze produkuja podrobki - to kto je kupuje ?? Przeciez my, bo taniej... ! Ale jesli chodzi o tradycje i sposob zycia - ich tysieczne tradycje i wartosci chyba jeszcze dlugo potrwaja...szkoda, ze my, na Zachodzie, tak malo o nich wiemy i tak malo je znamy...Niezrozumienie jest nasza glowna przeszkoda i nasza ciagla chec do podsuniecia do wspolnego wylicznika wszystkich innych ludzi na swiecie...a gdybysmy w koncu dali sobie spokoj z ta nasza checia do "zrozumienia" i wytlumaczenia na nasz system wszystkiego ?? czasami wystarczy po prostu ze sie cos pozna, nawet jesli dokladnie sie nie wie - dlaczego ..to powinno wtedy dac nam ochote do poznania dokladniejszego, ale nie do oceniania i szacowania

    OdpowiedzUsuń
  6. Tysiącletniej tradycji chińskiej bardzo zaszkodziła tzw rewolucja kulturalna.... I teraz to są jakieś resztki. Ale wartość nadrzędną w Azji jak w sumie wszędzie ma pieniądz. Tylko różnica jest taka że Chińczycy maja ich więcej. I bardziej się z tym obnosza bo prestiż materialny to widoczna oznaką boskiej pomyślności.
    Więc chałupa może się walić, zamiast toalety wychodek pod liściem ale Lamborghini od frontu stoi.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...