wtorek, 7 października 2014

Msza na ludową nutę

Na Tajwanie chrześcijanie wszelkiej maści stanowią znikomą mniejszość. Większość jest buddyjsko-daoistyczno- budda raczy wiedzieć jaka, bo zmiksowana na dziesiątą stronę. 

Wśród tych "chrześcijan" najwięcej jest rozmaitych protestantów, adwentystów dnia siódmego i innych -dla mnie woniejących sekciarską siarką, smołą z pierzem i dymem piekielnym. Kilkoro moich znajomych zasila w pierwszym lub drugim pokoleniu gorliwe szeregi neofitów i nasłuchałam się ciekawych historii "religijno-oświeconych".
Mój kolega Ben ma siostrę i rodziców, wszystkich gorliwych nawróconych. Bena chińskie imię znaczy "wierzę w ducha", jego siostra to "wierzę w świętość", razem - dzieci zwą Duch Święty Lin. Razem rodzinnie modlą się w niedziele, jeżdżą na jakieś świątynno-kościelne spędy i spotkania biblijno - modlitewne co czwartek. Ben nawet mieszka w świątynnym internacie, co ma go chronić przed zgubą czyhającą na młodego człowieka w wielkim mieście (a co absolutnie nie przeszkadza Benowi mieć minimum 2 równoległe dziewczyny i szereg podrywek, i bynajmniej nie spotykają się w celu czytania biblii i trzymania za rączki, bo i jakieś historie z szybką zbiórką pieniędzy na aborcję też miały miejsce). No ale odpuśćmy Benowi.
Żorżetta z kolei nawróciła się z buddyzmu-daoizmu w dużym mieście. Usiłowała ciągać mnie i Kasię na jakieś spotkania modlitewno-rekrutacyjne i koncerty ze świadectwami wiary, ale jakoś nie byłyśmy zainteresowane. Choć kusiła jak mogła, opowiadając o zbawczej mocy wspólnych modłów i nakładania rąk tudzież błogosławieństw, ponoć jakiejś kobiecie na takim spotkaniu noga urosła czy odrosła. No właśnie...
O nasze zbawienie dbała nasza koleżanka z klasy, siostra Vicky Chang Coco, z którą jeździłyśmy do filipińskiej parafii z mszą po angielsku, małym kościółkiem i poczęstunkiem oraz bardzo sympatycznymi księżmi. Szczerze mówiąc, religijność moja sięgnęła szczytów od czasów chyba komunijnych, bo w mszy uczestniczyłam co drugi tydzień. Mniej o religię chodziło, bardziej o atmosferę. No i o wyżerkę - albowiem jeden z księży, Father Joel, smakoszem był i spożywać w naszym towarzystwie wypasione obiadki lubił, a my korzystałyśmy i dupki nam rosły.
Father Joel prowadził prawdziwy katolicki kosciół w aborygeńskiej wiosce. Aborygeni bowiem, w odróżnieniu od Chińczyków zasiedlających Tajwan - zostali schrystianizowani przez misjonarzy holenderskich oraz hiszpańskich, i do dzisiejszego dnia pozostają w znacznej mierze religijni w duchu katolickim.
Ale msze aborygeńskie różnią się od zwykłych chińskich, Aborygeni podobnie jak nasi polscy górale - lubią celebrować ważne wydarzenia tradycyjnymi ceremoniami, z użyciem tradycyjnych strojów, śpiewami i grą na instrumentach.

Również kościoły przystrajają na swoją własną, folkową nutę, zupełnie inną od nowoczesnych czy tradycyjnych kościołów europejskich - za to z ciekawą nutką indiańsko- zakopiańską.

Dziś zdjęcia z uroczystego otwarcia kaplicy św. Jana Vianney w Ulaljuc (chińska nazwa -吾拉魯滋, region Taiwu, hrabstwo /województwo Pingdong), w którym brał udział mój znajomy ksiądz father Joel (ostatnia msza przed jego wyjazdem na Filipiny i prawdopodobnie do Rzymu), chiński - tajwański biskup oraz Aborygeni z plemienia Paiwan.







Nie wiem o co chodzi z tym wiankiem, ale był ważnym elementem


Aborygeńska Maryja z Dzieciątkiem w pierzastym stroju



Ministranci - w obowiązkowych strojach plemiennych podkreślających rangę wydarzenia







Dar chleba - zupełnie jak w Polsce na dożynkach

Komunia - udzielana "do ręki", zupełnie inna niż w Polsce

Wciąż - skośnooki ksiądz budzi moje niedowierzanie :D

Typowa chińska celebracja wyżerkowa

Występ chóru parafialnego


Aborygeńskie śpiewy, tańce i modlitwy w języku Paiwan

Chińsko-aborygeńsko-filipińscy katolicy (father Joel po prawej)
Jak wam się podoba taka msza? Widzicie jakieś podobieństwa do polskich wydarzeń religijnych?

7 komentarzy:

  1. Podoba mi się porównanie tajwańskiej ludności rdzennej do polskich górali, w końcu i jedni i drudzy głównie zamieszkują tereny górskie. Wkradło się do wpisu kilka błędów faktologicznych. Po pierwsze, na Tajwanie nigdy nie było osadnictwa portugalskiego, więc Portugalczycy raczej nie mieli okazji "nawracać" mieszkańców wyspy, za to na północy Tajwanu przez krótki okres swoją bazę mieli Hiszpanie, jednak to tylko Holendrzy zajmowali się działalnością religijną. Po drugie, chińskie 縣 tłumaczy się zwyczajowo na angielski jako county, ale po polsku to będzie raczej powiat, jednostka administracyjna poniżej prowincji. Pozdrawiam
    LTH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, mój błąd, Hiszpanie nie Portugalczycy. Poprawiłam.

      Co do tych prowincji, to sami Tajwańczycy nie wiedzą już jak to gryźć :D Bo niby powiat, a miasto... (po ostatniej reformie "miasto Kaohsiung" się nam roooozciąąągłooooo na "województwo/hrabstwo/powiat", i podobnie stało się z resztą miast i powiatów). Ja piszę "województwo" bo najlepiej pasuje to do polskich realiów, polska gmina czy powiat to coś mniejszego niż 縣.

      Dzięki za wskazówki.

      Ale nie do końca się zgodzę z tym, że tylko Holendrzy tu nawracali. Mimo wszytsko, tradycje - pielgrzymki z Maryjkami i świętymi w lektykach to nie jest tradycja holenderska, tylko raczej hiszpańsko-portugalsko-kolonialna. Transkrypcja języka Hakka czy jakiekolwiek pismiennictwo poświęcone Aborygenom i ich językowi to też nie holenderskie zasługi. W każdym razie, te pochody z orkiestrami, fajwererkami, kwiatkami i Maryjkami w lektyko-pawilonach to częsty akcent celebracji religijnych - być może tak popularny z uwagi na podobieństwo do chińsko-tajwańskich parad i zabierania buddów świątynnych na przechadzkę po dzielnicy w trzęsącej się lektyce.

      Usuń
  2. Komunia "do ręki" jest w wielu miejscach, podobno ze względów higienicznych. Przyjęłam tak komunię w Niemczech, ale w Polsce też mi się zdarzyło :) W polskich, góralskich mszach uczestniczyłam jako nastolatka i bardzo mi się podobały :) szczególnie śpiew...
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Tajwanie też :D W filipińskiej parafii komunię dostaje się do ręki - i co ciekawe, oprócz księdza rozdają ją też zakonnice.

    OdpowiedzUsuń
  4. W góralskich mszach zdarzało mi się uczestniczyć, ale czymś naprawdę super było góralskie wesele. Kościólek pachnący drewnem, goście w strojach regionalnych, oprócz organów gęśliki i skrzypce, zamiast Ave Maria coś po góralsku... Czułam się jak w jakimś filmie

    OdpowiedzUsuń
  5. W moim miasteczku ( w Polsce ) komunię oprócz księdza udzielają "cywilni" mężczyźni, tzw. Szafarze. Są to panowie, którzy mają rodziny, normalnie pracują, tylko udzielają się w kościele.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe. Niby jeden kraj a tyle zwyczajów.

      U mnie w Krakowie komunii udziela ksiądz w asyście ministranta lub lektora (czyli doroślejszego ministranta), w sposób tradycyjny.
      Ale - w polskim kościele na mszy ostatni raz byłam dość dawno, więc coś mogło się zmienić a ja nie zauważyłam.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...