czwartek, 9 października 2014

Jak Antek został Wiedeńczykiem... - niezwykła historia pewnego samolotu

Każdy pilot ma swoją ksywkę noszoną z dumą na identyfikatorach, hełmach i burtach maszyn - kto oglądał "Top Gun" ten wie. Poszczególne modele samolotów też mają - oprócz nazw kodowych np MiG-29 Fulcrum czy Mi-24 Hind, pieszczotliwe lub pejoratywne określonka identyfikacyjne dla wtajemniczonych. Są "krokodyle" (helikoptery Mi 24), "pszczółki" lub "betoniarki" (zaokrąglone Mi-8 i Mi-17), albo "ołówki" (znane ze smukłej sylwetki i dzióbka z przodu MiGi-21). Ale tylko niezwykły samolot dostaje indywidualne malowanie i jedyne w swoim rodzaju imię...

Gdy zafascynowana "zielonym czymś" oglądałam kadłub, nie sposób było przeoczyć napis lśniący świeżą farbą, tuż obok smoczych oznaczeń 13 Eskadry Lotnictwa Transportowego (i wcześniejszych).
Przelot Kraków- Wiedeń, 1 kwietnia 1982. Ponieważ od czasów pionierów lotnictwa, indywidualnych i zespołowych lotów transatlantyckich i trans-pacyficznych minęło trochę i nikt nie powinien ekscytować się aż tak bardzo pokonaniem trasy, która średniej klasy samochodowi z średniej klasy kierowcą zajmuje kilka godzin - zapytałam, o co chodzi. I usłyszałam historię, która mogłaby stać się scenariuszem do filmu akcji. Tak właściwie uważam, że Tom Clancy pisząc "Polowanie na Czerwony Październik" mógł się inspirować nie tylko buntem Walerego Sablina na radzieckiej fregacie "Storożewoj" w 1975 roku...

Gdy Europę na wschód od Magdeburga zasłoniła żelazna kurtyna, ludzie ze wszystkich krajów radosnego braterstwa ludowego usiłowali uciekać "na Zachód", który jawił się jako mityczna kariera miodu, mleka i lśniących cadillaków. Kopano tunele do Berlina Zachodniego, kajakami ruszano przez Bałtyk, nieliczne polskie wycieczki Orbisu notowały spory odsetek "zaginionych w akcji" pasażerów... Także wojskowi usiłowali przenieść się tą kapitalistycznie zgniłą stronę świata - niekoniecznie na barkach desantowych i czołgach niosących widmo komunizmu i władzę ludową w prezencie dla reszty świata, za to często z nowymi radzieckimi technologiami jako gwarancją dobrego startu w nowej rzeczywistości (Amerykanie hojnie płacili za dostarczone nawet we fragmentach przejawy radzieckiej myśli militarno-technicznej).

Trzech kolegów-pilotów (chorążowie Krzysztof Wasielewski, Jerzy Czerwiński i Andrzej Malec) z 13 Pułku Lotnictwa Transportowego stacjonującego w podkrakowskich Balicach wysnuło nieco ryzykowny plan ucieczki wraz z całymi rodzinami. Nie wiem, czy datę zaplanowali z rozmysłem - licząc że zmiana kursu samolotu zostanie wzięta za dowcip primaaprilisowy, czy też zadecydował przypadek, kolejność służb i wyznaczone na ten dzień ćwiczenia desantowe - w każdym razie w czwartek 1 kwietnia 1982 rozpoczęli realizację śmiałego planu zakładającego po prostu - uprowadzić samolot i zwiać. Padło na maszynę o numerze bocznym 7447 (wcześniej - "jedenastkę", dopóki nie zmieniono numeracji na czterocyfrową).
Nie nastawiali się zapewne na jakąś wielką nagrodę finansową za służbowy samolot - konstrukcja An-2 w 1982 roku liczyła sobie okrągłe 25 lat i była dosyć dobrze opisana oraz obfotografowana. Ważne było, że wraz z rodzinami rozpoczną nowe życie w lepszym świecie, bez stanu wojennego i czołgów na ulicach, bez groźby radzieckiej interwencji i bez kartek na wszystko. 
Po wykonaniu zaplanowanych na ten dzień zrzutów spadochroniarzy, para pilotów-spiskowców zgłosiła do bazy "problem techniczny" wymagający przelotu nad miastem i przystąpili do dzieła. Najpierw przekonali "latającego mechanika" (na pokład Antka zawsze wchodzi 2 pilotów i mechanik) do niewszczynania alarmu, następnie wylądowali na łączce w podkrakowskim Czernichowie, gdzie zabrali na pokład resztę pasażerów - trzeciego spiskowca, dwie żony i czwórkę dzieci (z których najmłodsze miało mniej niż rok), po czym rozpoczęli pełną emocji i strachu podróż ku wolności...
Lot na wiedeńskie lotnisko Schwechat trwał około dwóch godzin. Może to niewiele, ale były to najdłuższe godziny w życiu pasażerów i pilotów. Lecieli nisko (jak już wspominałam, Antek choć zbudowany z kompozytu i płótna, to dla radarów niewidzialny nie jest), nad bardzo trudnym, górzystym terenem Sudetów, bez wsparcia z wieży, bez naprowadzania. Na dodatek - z wątpliwościami, z gonitwą myśli... Co będzie jak się zorientuje dowódca, jak zareagują Czesi i Rosjanie? Czy nie będą próbowali zestrzelić uciekającego samolotu? Jak przywitają nieznaną maszynę z wrogimi oznaczeniami Austriacy? Czy damy sobie radę w nowej rzeczywistości?
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Wszyscy pasażerowie otrzymali azyl polityczny (oprócz mechanika, który jako jedyny nie ubiegał się o takowy i przy pierwszej sposobności powrócił do kraju), rozpoczęli nowe życie w nowym świecie. "Uprowadzony" samolot przetransportowano do kraju i sprawdzono na okoliczność dywersji kapitalistów, po czym przywrócono do służby.
Mijały dni, miesiące, lata... 
Antek zwany "wiedeńczykiem" najpierw nieoficjalnie, potem już z aprobatą władz jednostki - służył wiernie i nieprzerwanie, wyrzucając kolejne pokolenia skoczków, przewożąc ładunki, a nawet pomagając pilotom śmigłowców w nauce celowania - za pomocą ogniście pomarańczowego rękawa wleczonego za ogonem, na który to rękaw kierowano ognień (a zdarzali się tacy snajperzy, że potrafili nie tylko trafić w cel długi na kilka metrów, ale i w linkę mocującą - i odstrzelić rękaw dokumentnie i nieodwołalnie).
Maszyną z niebanalną historią zainteresowało krakowskie Muzeum Lotnictwa Polskiego, i zapewniło "Wiedeńczykowi" miejsce na spokojną emeryturkę pod chmurką, pośród innych wycofanych ze służby eksponatów, naprzeciwko Alejki Migów i Suchojów.  Jednak "Wiedeńczyk" wcale nie wybierał się na emeryturę - najpierw przeszedł lifting, pozbywając się niebiesko-oliwkowo-burego kamuflażu na rzecz jaskrawych, smoczych barw autorstwa Marka Radomskiego.
Potem przeszedł remont kapitalny, i kolejny, i jeszcze jeden... W końcu w 2012 wraz ze swoją ostatnią załogą udał się na zasłużony odpoczynek.  I już miał trafić na muzealną ekspozycję.Ale...

Szkoda smoka moknącego bezczynnie pomiędzy hangarami, prawda? Miejsce smoków (i samolotów) jest na niebie!

Do takiego wniosku doszli też emerytowani już piloci Jerzy "Jerry" Antonkiewicz i Zbigniew "Funiek" Chłopecki, i postanowili swoją maszynę ocalić od smutnego marazmu właściwego eksponatom muzealnym. Po czym założyli Fundację An-2 Wiedeńczyk, która pozwoli przedłużyć aktywny żywot największego dwupłata w NATO, i jeszcze niejednej osobie pomoże zakochać się w lataniu.

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów "Fundacji An-2 Wiedeńczyk".
O dalszych losach osób biorących udział w historycznym przelocie - można przeczytać TU (niestety, dostęp płatny) oraz na stronie lotniczapolska.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...