czwartek, 7 sierpnia 2014

Mój kolega Irek - okruchy tajwańskich wspomnień

Do ogólnokrajowych katastrof tajwańskich dołączyła prywatna. O ile rozbity samolot czy wybuch gazu pociągnęły za sobą kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych i kilkaset rannych, w tej poszkodowana została tylko jedna osoba. Niby nic wobec skali poprzednich wypadków - gdyby nie taki drobiazg. To był mój kolega - Irek.

Zaczęło się niewinnie, od wiadomości na grupie dla Polaków na Tajwanie, gdzie ktoś zapytał o potwierdzenie co stało się z Irkiem. Znając Irka, sądziłam że został przyłapany na nielegalnej pracy i grozi mu deportacja - ale nie. Szybko wyprowadzono mnie z błędu, uczynnie wysyłając link do wiadomości w tajwańskim tabloidzie. Już nie mogłam mieć wątpliwości...
Chińskie literki skakały mi przez oczami, patrzyłam na nie, czytałam głośno sylabizująć - ale znaczenie mi umykało. Jeszcze raz, 30 letni Polak, morze, skały, fala, helikopter, 3 godziny, przyjaciele, pogotowie...  Znaki znów zaczęły być zrozumiałe, układać się w smutną historię. Włączył się filmik - montaż nagrań ze smartfonów, wykonanych przez licznie zgromadzonych na plaży. Moja czarna plaża, na której spędziłam tyle ciepłych popołudni; panorama linii brzegowej urozmaiconej potężnymi głazami, gdzie w słoneczne dni obserwowałam płochliwe kraby; zamglone niebo pełne chmur i wzburzony ocean z niewielkimi falami - aczkolwiek "bąblującymi", z białymi grzwami. Pełno ludzi, z aparatami, komórkami, uciekających przed obiektywami innych, wpatrujących się w morze. Straż Przybrzeżna w pomarańczowych mundurach patrolująca skały. Czerwono-biały Eurocopter wiszący nad wodą i wracający - z ratownikiem podczepionym do liny. Zbliżenie na ratownika podtrzymującego wiotkie, bezwładnie wiszące ciało zawieszone w pętli ratowniczej, potężne ramiona z zawsze wyraźnie zaznaczonymi splotami mięśni - zwisające bez sił, smutno pochylona głowa. 
Nie takiego Irka znałam, nie takiego go pamiętam.

Irka poznałam 2 lata temu, gdy spełniając marzenie o lepszym życiu przyleciał na Tajwan z misją znalezienia pracy jako doskonale opłacany nauczyciel angielskiego o białej twarzy - tak jak wcześniej realizowało się tu zawodowo wielu Polaków. 

 Oprócz tego chciał doskonalić swoje kung-fu w kolebce tradycyjnych sztuk walki, mieć szkołę Wing Chun ( w Polsce osiągnął status szifu, czyli mistrza), oraz podróżować po krajach pełnych giętkich palm i pięknych plaż.



Nie było łatwo, ale Irek nie poddał się - codziennie mozolnie ćwiczył angielski, by z poziomu "dukacz średnio-polski" przenieść się w bardziej adekwatne dla nauczyciela rejony znajomości języka wykładanego.  Upór i determinacja Irka zawsze mi imponowały. 

Na swoim wielkim skuterze Irek zjeździł cały Tajwan wzdłuż i wszerz, niejednokrotnie odwiedzając miejsca, o których nawet lokalsi nie słyszeli. Szczególnie fascynowały go góry, oraz okoliczne wioski zamieszkane przez mniejszość Hakka, pochodzącą z prowincji Fukien. Twierdził, że kojarzą mu się z jednym filmów z Brucem Lee, gdzie główny bohater dochodził do siebie w zagubionej wśród ryżowych pół maleńkiej osadzie - i sam w takim otoczeniu szukał wytchnienia i harmonii.



Ku zdziwieniu (i radości) wszystkich, którzy pamiętali jego ciężkie początki w roli bramkarza w lokalnym barze dla obcokrajowców - dostał rewelacyjną pracę w sieciowej szkole językowej, znalazł mieszkanie z basenem, kupił wielki skuter, którym zjeździł Tajwan wzdłuż i wszerz, odwiedził większość krajów Azji Południowo-Wschodniej. 
Nie byliśmy najbliższymi przyjaciółmi, ale spotykaliśmy się regularnie. Zazwyczaj mieliśmy odmienne zdania na każdy temat („Irek, jak ty możesz jeść te rybne pulpety, one są takie ble!” – „E tam, jak patrzę na te łobślizgłe krewetki na twoim talerzu, to już mam alergię, gorszą niż na warzywa”), ale i sporo wspólnych przeżyć i przepysznych chwil spędzonych w rozmaitych zakątkach Tajwanu i w czeluściach tajwańskich jadłodajni.

Pojechał na wycieczkę śladami swojego idola Bruce Lee, karmił tajskie tygrysy, pływał w filipińskim morzu, jadł japońskie suszi tuż obok japońskiej świątyni w wielkim Tokio.

Spełniał swoje marzenia, i żył tak, jak w Polsce nie mógł - spokojnie, wesoło, kolorowo. Wielokrotnie mówił, że Tajwan to jego raj i miejsce na ziemi,  że tu odnalazł równowagę. Zakochał się w Pięknej Wyspie, tu chciał się osiedlić i umrzeć.

Wierzę, że spełnił swoje azjatyckie marzenia, i chcę wierzyć, że umarł szczęśliwy. I takiego go pamiętam - skaczącego z falami, przygadującego się z Chińczykami i cieszącego się z każdego dnia. Szczęśliwego z drobnych konwersacji z tajwańskimi babciami, zachwyconych jego chińskim, poprawiającym się również z dnia na dzień.

Niestety - wypadek podczas kąpieli w morzu przerwał to wszystko. 

Pozostały kwestie smutne, przyziemne i praktyczne. Wraz z innymi znajomymi Irka chcemy pomóc jego rodzinie - a właściwie mamie - pokryć koszty związane z jego śmiercią. Niestety, trzeba zapłacić olbrzymi rachunek za akcję ratunkowo-poszukiwawczą Straży Przybrzeżnej, za kremację i wystawienie wszelkich dokumentów z tym związanych oraz za bilet dla jego mamy by mogła go pożegnać. Najbliższy przyjaciel Irka udostępnił swoje polskie konto - szczególy są na moim profilu FB (>>KLIK<<). Gdyby ktoś chciał wspomóc rodzinę Irka nawet drobną kwotą, będę wdzięczna. Każdy grosz się liczy.

Jeszcze jedno - do znajomych Irka.
Otagowałam wszytskie wpisy, w których się pojawił Irek Szifu etykietą "Irek". Jeżeli klikniecie na niebieski napis pod tym wpisem - wyświetlą się one wszytskie. Część z nich może być wam znana, bo Irek udostępniał je u siebie na FB - ale zawsze będzie wam łatwiej znaleźć Irkowe historie z Tajwanu, zamiast przebijać się przez całość mojego dosyć obszernego bloga.


10 komentarzy:

  1. Dziękuję pięknie za przybliżenie mi osoby Irka, bo choć go nie znałam osobiście, to wiadomość o Jego śmierci głęboko mnie dotknęła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łączę się w smutku z rodziną, przyjaciółmi oraz znajomymi Irka ...
    Wspaniała notka na temat wspaniałego i spełnionego człowieka.
    Lecz co dokładnie się stało ? W jaki sposób doszło do tragicznego wypadku w wyniku którego zginął Polak na Tajwanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było mnie tam, więc znam wersję zdarzeń tylko z opowieści. Według znajomych - Irek poszedł pływać, ściągnęła go fala i uderzył o skały. Wołał znajomych na brzegu ale szybko przykryła go woda, a potem prąd wyniósł go daleko w morze. Ale to opowiedział mi ktoś, dosyć chaotycznie - więc nie wiem czy ja też gdzieś nie przekręciłam.

      Usuń
    2. sr. Mariola (Marcina Stawasz)7 sierpnia 2014 17:18

      I ja dziekuje bardzo za podzielenie sie ta przyjaznia i peiknymi slowami o swietej pamieci Irku. Takze go nie znam , ale wiesc o tej tragedi dalej gdzies gleboko lezy mi na sercu, jest w modlitwie i pamieci. Mysle szczegolnie teraz o Jego MAMIE....

      Usuń
  3. Ja dalej nie wierze.... :(, Irek Szifu, 20 kilka lat przyjaźni ;((( Na zawsze w mojej pamięci....
    Dziękuje autorce za tekst o Mirusiu,

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając to wciąż nie moge w to uwiezy. Irek był moim znajomym jak i sąsiadem dlatego jest mi tak przykro ze odszedł na zawsze 😔

    OdpowiedzUsuń
  5. a powiedz mi jeśli dysponujesz takimi informacjami i możesz się tym podzielić, kiedy będzie pogrzeb i gdzie? tam czy jednak mam przywiezie go do Polski ?

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda chłopaka, znałem go średnio, ale jawił się jako wzór dla innych. Takich ludzi szkoda najbardziej... Rest in Peace

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mogę w to uwiezyć, był taki zafascynowany nowym życiem, mial tyle energii....

    OdpowiedzUsuń
  8. Znałam go tylko z Twoich opowieści, ale smutno mi się zrobiło. Niech spoczywa w spokoju.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...