piątek, 8 sierpnia 2014

Gdzie leży Peru i kto pochodzi z Tajwanu- czyli opowieści podrywowe znad norweskich fiordów

Co roku, gdy mam wystarczająco dużo wolnego, wyruszam do Europy, aby podreperować stan finansów i zdobyć trochę grosiwa na spokojne życie studentki języka chińskiego na Tajwanie - bowiem niestety tak jakoś wyszło, że pracowanie na Tajwanie akurat mi nie wyszło.

Imałam się w Norwegii różnych zajęć - między innymi sprzedawałam na ryby na straganie i opiekowałam się wycieczkami. I szybko weszłam w interakcję z rozmaitymi mieszkańcami Kraju Wikingów - i tymi rdzennymi, i napływowymi. Mówiąc krótko, budziłam spore zainteresowanie.
Wyjaśnijmy jedną kwestię. Nie mam nic przeciwko mieszkańcom Bliskiego Wschodu, kiedy znajdują się na Bliskim Wschodzie. Ba, nie mam nic przeciwko tym ludziom gdy znajdują się gdziekolwiek indziej. Ale w momencie, kiedy zjawiają się w mojej bezpośredniej bliskości i rozpoczynają tańce godowe tudzież mniej lub bardziej szarmanckie podrywy - zwyczajnie zalewa mnie krew, bowiem czar pustyni i oczy głębokie jak szyby naftowe na mnie nie działają... Nie mam absolutnie nic przeciwko dziewczynom, które upodobały sobie Arabów, Turków, Irańczyków itp - ale ja jestem na przeciwległym biegunie. Niestety, chyba na zasadzie odmiennych ładunków, jako jasnooka ciemna blondynka z warkoczem -ściągam takich adoratorów niczym magnes... I zaczyna się zabawa.

Sytuacja pierwsza
Siedzę sobie w swoim kramiku z dorszami, ważę i pakuję, kasuję i się uśmiecham. Nagle wyrasta taki smagłolicy dżentelmen czarnooki i zaczyna maślenie się z mruganiem i innymi, zapewne nie pod adresem rybich łbów i ości, a moim. No, ale kupuje jakąś tam płastugę i po kwadransie bycia ignorowanym z całych sił - znika. Uff.
Następnego dnia pojawia się znów i zaczyna konwersację. A że akurat nie mogę zająć się czymś innym, bo nastała przerwa w przepływie turystów, to odpowiadam mu półgębkiem - "Sorry, pochodzę z tradycyjnej katolickiej rodziny i mama nie pozwala mi gadać z innowiercami".
Pan, szczerząc białe zęby w całkiem sympatycznym usmiechu i przeczesując nażelowane loki wyjaśnia z charakterystycznym akcentem, w którym wyraźnie słychać zaśpiew muezina wyjącego z meczetu:
- My name is Thomas. And I am from Peru, no Arab! No Arab, no muslim!
Yhy. Po trzech minutach konwersacji dowiaduję się, że moja pani od geografii oraz wszystkie znane mi mapy świata kłamały. A Peru leży w Kurdystanie. 
Całe szczęście następnego dnia zostaję oddelegowana do mniej reprezentacyjnych zadań na zapleczu, i w kramiku siedzi Norweżka Ingrid, o posturze godnej swych wikińskich przodków. Gdy Thomas z Peru w Kurdystanie pojawia się w celu zintensyfikowania zalotów, nadziewa się  na biust Ingrid, którym skały by mogła kruszyć a nie tylko jego morale... Ingrid całe szczęście przytomnie wyjaśnia mu, że ta koleżanka co tu była wczoraj, to złamała nos ślizgając się na dorszu - i do dziś perfidnie nabija się z mojego absztyfikanta z Peru, co przyszedł z gitarą i jedną smętną różyczką pod kramik.

Sytuacja druga
Inne miasto. Tym razem jestem z wycieczką Chińczyków i udajemy się na zakupy do galerii. Chińczyki rozpełzają się w poszukiwaniu torebek Gucci i innych pamiątkowych LV, ja zaś czekam w miejscu zbiórki sącząc kawunię w towarzystwie koleżanki -drugiej pilotki. I oto zza  rogu wyłania się on. Czarne włosy, długie rzęsy, smagła cera, białe zęby, nienagannie opięte spodnie i kusząco rozchełstana koszula eksponująca biżuty lśniące na dekolcie, plus ten nos dorodny i wygięty niczym klamka od zakrystii.
Gapię się w kawę - a koleżanka klepie na smartfonie odcięta od rzeczywistości. Pan, nie zwracając uwagi na nasz brak zainteresowania, rozsiada się tuż obok mego stolika i zaczna od puszczenia perskiego oczka, po czym przechodzi do nawijania makaronu na uszy - i nie przejmuje się tym, że go ignorujemy. Dookoła nas pomału rośnie tłumek wycieczkowiczów objuczonych torbami - ale niestety nie tak szybko jak bym chciała, bo jeszcze trochę ludzi zagubiło się w butikach.
W końcu postanawiam spławić owego lolo-żigolo sprawdzonym tekstem.
- Wiesz, pochodzę z tradycyjnej katolickiej rodziny i nie wolno mi rozmawiać z innowiercami.
- Ale ja nie jestem Arabem! Jestem z Tajlandii!
- Z tymi z Tajlandii też mi nie wolno rozmawiać, tylko z Norwegami.
- Ale ja jestem Norwegii! Mój tata jest z Norwegii, a moja mama jest z Tajwanu, nie Tajlandii. Taiwan, not Thailand! (to dosyć częste zjawisko - Norwegowie często po wakacjach w Bangkoku wracają z tajską żoną u boku)
Po trzeciej z kolei zmianie stanowiska w sprawie etnicznej - wstępuje we mnie diablątko. Chińczyki na hasło "Tajwan" rozwieszają uszęta niczym słonie, z Tajlandii rodem.
- Aaaa, Tajwan! A to co innego! Bardzo się cieszę że jesteś z Tajwanu - oznajmiam, rzucając powłóczyste spojrzenie na jego mało azjatycki nos i resztę rysów twarzy, znamionujących raczej powinowactwo z Beduinami i dynastią Abbasydów. Facet wyraźnie się rozjaśnia, błyska czarnymi oczami i szykuje się do decydującego ataku frontalnego na me serce.
- Cudownie, że jesteś z Tajwanu! Będę mogła poćwiczyć z tobą chiński, bo tu mam mało okazji! -płynnie przechodzę zatem na mandaryński - 您好!我叫瑪嘉! 很高興認識你!(cześć, nazywam się Majia, miło cię poznać)...
Czy muszę dodawac, że licznie zgromadzeni Chińczycy z mojej wycieczki pokładają się ze śmiechu, Norwegowie w kafejce mają ubaw, a smagłolicy Tajo-Norwego-Tajwańczyk zmyka jak niepyszny. Tylko w jego oczach widzę ten błysk, znamionujący dżihad...

A tak wygląda prawdziwy Taj i prawdziwy Peruwiańczyk - obydwóch spotkałam przy okazji pikniku na szkolne urodziny.

5 komentarzy:

  1. hehe dobre:)
    a to gdzie przebywasz w te wakacje???

    pozdr

    OdpowiedzUsuń
  2. To skomplikowane, ale zrobiłam sobie tour de alfabet - Zaczełam od Filipin, potem Finlandia,Polska, Norwegia, Szwecja... i tak dalej, wakacje trwają

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinnaś swoje wakacje koniecznie opisać. A na podrywach to ja się nie znam i marna ze mnie swatka. Może się w końcu trafi ten odpowiedni? Na to chyba nie ma reguły. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na razie dużo się dzieje więc mam odpoczynek od bloga... Ale teksty powstają, powstają pomału.

    Co do lubego... Myślę, że niekoniecznie będzie pochodził z Krainy Latających Dywanów... :D ale trzeba przyznac, tamtejsza reprezentacja walczy z całych sił.

    Swatką też jestem marną. No ale jak mówiłam mojej babci, jak się w Polsce nie trafi, to może wśród miliarda Chińczyków coś wybiorę?

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...