piątek, 15 sierpnia 2014

Krajobraz potajfunowy ze statkiem w tle

Mam pecha do tajfunów - albo olbrzymie szczęście. Jestem tajfunoujemna, więc jak dotąd plaga wakacyjna całej Azji Południowo-Wschodniej omija mnie szerokim łukiem. W tym roku, gdy zażywałam wakacji w upalnej Skandynawii (+26 C za kołem podbiegunowym to jest osiągnięcie), w Tajwan uderzył niezbyt silny tajfun Matmo (osiągnął I stopień w pięciostopniowej skali).

Tajwańczycy nauczeni doświadczeniem z ubiegłorocznym tajfunem Soulik przeprowadzili między innymi ewakuację turystów z najbardziej na wysuniętych na wschód wysp - Zielonej i Orchidei, zarządzili obowiązkowe wolne (tzw. typhoon holiday) 23 lipca. Wichura, pomimo że oznaczona przez meteorologów jako "niezbyt silna" spowodowała jednak olbrzymie szkody w rejonie Wschodniego Wybrzeża.
Także w Kaohsiung powaliło drzewa, pourywało neony i reklamy - ale bez większych strat.

A wyspa Cijin, odległa o 5 minut drogi promem od lądu zyskała nowy fotogeniczny obiekt, albo - przeszkadzajkę w rozbudowie bezpiecznego kąpieliska miejskiego. 

fot. Tyler Cottenie
Choć wygląda jak jakiś niesamowity obraz marynistyczny z okrętem kołyszącym się w sztormie i zmierzającym w mityczny zachód słońca - to wrak, osiadły na miejskiej plaży Kaohsiung, na wyspie Cijin, niedaleko wejścia do portu (a od bezpiecznej przystani w linii prostej - o może z 300 metrów, jak nie mniej).

Tajfun Matmo, pomimo niskich ocen w domenie szkodliwości - wyrzucił na płyciznę całkiem spory stateczek (cargo) "Sheng Chang", który nie zdążył się skryć w bezpiecznym akwenie portowym. 
fot. Tyler Cottenie

Zazwyczaj bowiem przed zapowiadanym tajfunem przez doki i kanały da się przejść suchą stopą - przeskakując z jednej łódki na drugą, bo zakotwiczone są burta w burtę.

Stateczek zaś stoi, malowniczo przechylony - i rdzewieje. Z niepojętych przyczyn (zapewne chodzi o ubezpieczenie, koszty wyciągania i odholowywania) jeszcze go nie usunięto. 

fot. Tyler Cottenie

Pomimo, że Tajwańczycy oficjalnie i powszechnie wierzą w hordy głodnych duchów (tak jak my wierzymy w diabła i święconą wodę), wałęsających się po dnie morza w siódmym miesiącu księżycowym - czyli Miesiącu Głodnych Duchów, to jednak na plaży nie zabrakło niewiernych - lekceważących tabu zbliżania się do wody. Pokusa machnięcia sobie "selfie" z malowniczym złomem w tle przeważyła nad religijnymi nakazami.
fot. Tyler Cottenie

Stateczek - o dziwo, pomimo przechyłu oraz niewielkiej odległości od brzegu - jest w całkiem niezłym stanie, jeszcze nikt go nie rozszabrował. Wielokrotnie wspominałam, że Tajwańczycy są uczciwi i raczej nie kradną - tu najlepszy dowód, bo łajba osiadła 3 tygodnie temu. W Polsce niestety - szybko by została "zutylizowana" i "zdyslokowana", pocięta, sprzedana na złom, a drobiazgi typu kamizelki i małe elementy wyposażenia przerobiono by na suweniry.
fot. Tyler Cottenie
Zdjęcia dostarczył mój znajomy. Młodociany bowiem wszystkimi rękami, nogami i telefonem zapiera się przed wycieczką na plażę, zaklinając się wniebogłosy - że on w duchy nie wierzy i nie jest przesądny.

2 komentarze:

  1. heh, ciekawe czy dało by się tam wleźć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba by dopłynąc, bo statek nie leżał na brzegu, tylko kawałek od brzegu. Nawet przy odpływie w maksymalnym punkcie...

      I leżał chyba z półtora miesiąca bo nikt nie chciał się podjąc usuwania go z uwagi na brak sponsora

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...