Końcem czerwca 2014 plakaty rozlepione
po całym Krakowie (i pewnie nie tylko) zapowiadały jubileuszowy, X
Małopolski Piknik Lotniczy. Zatem, jak mogłoby mnie zabraknąć?
Organizowana przez krakowskie Muzeum Lotnictwa Polskiego coroczna, dwudniowa impreza ściąga tłumy nie
tylko sympatyków lotnictwa, ale i osób chcących spędzić weekend
na czymś ciekawszym niż rajd ze szmatą do podłogi. Przez 10 lat
„piknik” wrósł nieodwołalnie i nieodwracalnie w kalendarz
wydarzeń krakowskich.
Jako że miał być to jubileusz –
nastawiałam się na „bógwico”, po odrzuceniu koncepcji równie
fantastycznych co niemożliwych do zrealizowania (przelot F-16 z
żalem zaliczyłam do tej kategorii) wciąż plotki i przecieki
wyglądały obiecująco. Nie czarujmy się – choć to spora
impreza, to jednakowoż jest piknikiem familijnym a nie pokazem dla
decydentów od przetargów, a w dodatku odbywa się w centrum miasta,
pomiędzy zabudowaniami, więc „palniki” nie wyrobiwszy na
zakręcie mogłyby wpaść do akademika na szybkie piwko. A moherowe
berety na zagłuszenie niedzielnego spotkania z ojcem
Tranzystoreuszem mogłyby strącić chluby polskiej armii za pomocą
ciężkich modlitewników i miotanych różańców.
Meteo było łaskawo-niełaskawe,
słoneczko z fotogenicznymi chmurkami, trochę wietrzyku i radosna
perspektywa nadciągającego frontu burzowego. Za to ku wielkiej
uldze wszystkich, stanowisko „prasowe” dla fotografów
akredytowanych przeniesiono spod spotterskiej czereśni na tradycyjną
już pozycję „na górce”, niestety nie wykoszonej – za to
pełnej jakiegoś robactwa gryzącego niemiłosiernie w tyłek i
stopki. No ale kto by się przejmował, podziwiając wartko toczącą
się akcję?
Zwyczajowo już przed godziną „O”
w powietrzy fruwały paralotnie i motolotnie, zaś właściwe pokazy
otwarły skoki spadochronowe w wykonaniu WKS „Wawel”, a potem
całość potoczyła się sprawnie według sprawdzonego przez dekadę
scenariusza i ze sprawdzonymi przez dekadę wykonawcami.
Tą motolotnią latałam kiedyś nad Krakowem :D - pilotuje Jarek |
Komentował
– również niezrównany i niezastąpiony od lat 10 Jan Hoffman,
jednakże na górkę spotterską dolatywały tylko strzępy dygresji
i anegdotek. Było miejsce i dla szybowca, i dla „Żelaznych” (w
tym roku tylko pojedynczo, gapiła się luda kupa jak to latał Wojek
Krupa na Extrze 330)
oraz dla człowieka, który ma z Bogiem jakiś
niepojęty kontrakt – Jurgisa Kairysa wraz z Rumunami udającymi
Litwinów – czyli „Aerobatics Yakkers”,
latający eksponat
Jak-18 w niezwykle fotogenicznych low-passach, niestety - nie uchwyconych z uwagi na wredną cysternę złośliwie zajmującą pierwszy plan w jakimkolwiek ujęciu lotu robionym z dozwolonych miejsc :(
Artur Kielak po
spokojnym i równym pokazie indywidualnym zwerbowany do eskorty
Spita, Robert Kowalik wyczyniający cuda swoją Xtrą,
oraz policyjna Kania, prezentująca swoje mozliwości zarówno bojowe jak i w sypaniu świeżo skoszonym trawnikiem w publiczność oraz produkty spożywcze personelu
najmniejszy samolot świata, ochrzczony ksywką roboczą "Bugatti" - czyli amatorski, maleńki Hummelbird, sławny z tego że jest konstrukcją składaną w garażu (to oczywiście spore uproszczenie) i tak właściwie to jest rozmiaru bardziej zamaszystej konstrukcji modelarskiej (ok 140 kilo wagi, rozpiętość skrzydeł 5.5m, odległość posladków pilota od poziomu trawnika -45cm), ale niewątpliwie choć wygląda na zabaweczkę - w powietrzu daje radę
oraz policyjna Kania, prezentująca swoje mozliwości zarówno bojowe jak i w sypaniu świeżo skoszonym trawnikiem w publiczność oraz produkty spożywcze personelu
najmniejszy samolot świata, ochrzczony ksywką roboczą "Bugatti" - czyli amatorski, maleńki Hummelbird, sławny z tego że jest konstrukcją składaną w garażu (to oczywiście spore uproszczenie) i tak właściwie to jest rozmiaru bardziej zamaszystej konstrukcji modelarskiej (ok 140 kilo wagi, rozpiętość skrzydeł 5.5m, odległość posladków pilota od poziomu trawnika -45cm), ale niewątpliwie choć wygląda na zabaweczkę - w powietrzu daje radę
oraz szacowny
acz dziarski emeryt – czyli Wiedeńczyk, kręcący taniec smoka
pełen zwrotów, nawrotów i przechyłów prezentujących jedyne w
swoim rodzaju malowanie.
Najmocniej wyczekiwanym debiutem
piknikowym był Supermarine Spitfire LF Mk XVIE, sprowadzony do
Polski dzięki upartym staraniom Jana Mainki. Dla tych którzy nie wiedzą - jest to samolot -legenda II Wojny Światowej, mechaniczny bohater Bitwy o Anglię i rumak bojowy między innymi polskiego Dywizjonu 303.
Niestety, czy to z uwagi
na przepisy czy z własnej ostrożności, pilot latał wysoko i
daleko a więc mało spektakularnie dla rozpuszczonych oczu widowni
przyzwyczajonej do akrobacji tuż przed nosem – ale i tak przelot w
duecie z XA41 można uznać za bardziej niż udany.
Do udziału zaproszono także wojsko, i
oprócz Mi-8 wyrzucającego skoczków i efektownie szarżującego zza
pobliskich bloków na niepomiernie irytująco ustawione cysterny z
paliwem,
w program wpisano także CASĘ i (juppi!) Biało-CZerwone
Iskry, które pojawiły się dotąd w Krakowie dwukrotnie. Tm razem
zamiast przelotu spalającego nadwyżkę paliwa po zawodach grupa
zaprezentowała dłuższy program, loty w szyku oraz rozejście –
co biorąc pod uwagę zaostrzone przepisy ULC i warunki
pogodowo-terenowe można uznać za satysfakcjonujący kompromis
oczekiwań i możliwości.
Za to Casa nie zachwyciła, ot –
wykonała prosty i dosyć wysoki przelot. Cóż, nie jest to Spartan (czyli "taka lepsza Casa z mocniejszym silnikiem",
żeby wywijać beczki, pętle i inne wygibasy, ale gdyby nie
komentarz Jana Hoffmana można by ją wręcz pomylić z lądującymi
na Balicach rejsówkami.
Tutaj - wspomniany Spartan, czyli samolot transportowy - podczas pokazu w Radomiu. Szczególnie interesujący fragment - po 3:15.
Pogoda nieco popsuła szyki
organizatorom, i część maszyn nie dostała zezwolenia na start, z
uwagi na zmienny wiatr i ogólne warunki pogodowe nie dotarł
Focke-Wulf 44, były też drobne problemy ze startami i lądowaniem
maszyn, a nawet krótka przerwa techniczna z uwagi na to że akurat
zaczeło lać. Piloci z dalszych okolic zebrali się szybko, bez
zwyczajowego gremialnego pożegnania z publicznością po 17-ej. Za
to dzięki słońcu dopisały „piekne panie” poubierane w stroje
piknikowo-stosowne. Sobotni poranek do wieczora należał do pani
trzymającej z policją, odzianej w sandałki-rzymianki oraz kieckę
tak krótką i obcisłą, że chyba żaden facet z publiczności nie
przegapił tego widoku, gdy kręciła się wte i wewte w obstawie
mundurowych. Niedzielę zdominowały zaś wesołe kobitki w ciuchach
z serii „remove before flight”- i też było wesoło.
Reasumując - cały X Piknik Lotniczy może i nie powalił na kolana swą jubileuszowością, ale też nie ma się specjalnie do czego przyczepić. Zaprezentowano sprawdzony program, dobrych wykonawców, sporo atrakcji naziemnych - typu grupy rekonstrukcyjne, wystawy stacjonarne plus kramy z balonami, grochówką, militariami, mydłem i powidłem, dmuchane zamki i inne gadżety. Pogoda była całkiem fotogeniczna, organizacja wystepów - nie zawiodła, poza tą cysterną, którą chyba cała górka chciała posłać w kosmos, wykonawcy stanęli na poziomie... Innymi słowy, zapraszamy za rok.
A czy teraz w najbliższym czasie też będzie coś takiego zorganizowane? :)
OdpowiedzUsuń