Jeżeli chodzi o Tajwan, leżący na styku Chin i Japonii – powinny występować tu zarówno wpływy yakuzy, jak i triad. Powinny -tak wnioskuję w teorii, w praktyce z jakąś większą czy bardziej widoczną przestępczością się nie spotkałam.
Poza ciężkimi przypadkami typowych tajwańskich bandytów:
Poza ciężkimi przypadkami typowych tajwańskich bandytów:
-kierowców, jeżdżących jak kretyni kompletni (szerzej na ten temat kiedy indziej, jak mi ciśnienie nieco zejdzie)
- dzieci, wyrywających sobie kredki i plecaki oraz hałasujących w normie przedszkolnej
- kolejkowiczów uprawiających hobbystyczne stanie
- babć i dziadziusiów sporadycznie manifestujących rasizm (bo zazwyczaj w 99% – albo są mocno onieśmieleni białością, albo demonstrują przyjazne zainteresowanie)
Co za kontrast dla Krakowa, który niedługo zmieni chyba nazwę na Maczetowo… Na Tajwanie z rzadka widuję grafitti, a już grafitti ze szczegółami anatomicznymi to ewenement na skalę światową. Nie ma zadymiarzy i „pseudofanów” pseudosportów, dresiarstwo jako ideologia jest raczej w potężnej atrofii. Ludzie raczej nie kradną – poza nightmarketami, gdzie słyszano o grasującym kiedyś tam kieszonkowcu (i specyficznych kradzieżach „na zamówienie”). Pisałam zresztą o Sarze, której policjant oddawał dokumenty – i w tym celu dymał z własnej inicjatywy przez pół Tajwanu prywatnym autem. Mało jest żebraków (zamiast ostentacyjnego „deeej pan na mleeekooo i chleeeeb” ubodzy tego miejsca na świecie raczej pracują, na przykład przy recyklingu, czyli grzebaniu w śmieciach). Cyganów nie ma chyba wcale (i dobrze…). Kradzieże i zabójstwa zdarzają się sporadycznie, to raczej kraj gdzie można zostawić kluczyki w stacyjce skutera i iść na spacer a wracając mieć graniczącą z pewnością szansę na zastanie nieruszonego skuterka… W wiadomościach mówią czasem o takich bzdetach – że aż rozkosz patrzeć na njus dnia typu „W Taipei pies sam jeździ komunikacją miejską i się nie gubi!” albo „Na rogu Heti i Mintsu restauracja wegetariańska wprowadziła nowy rodzaj pierogów” zamiast – tu zabito, tam pobito, siam skradziono, wyłudzono, może fartem aresztowano, ale jednak szybko wypuszczono.
Czy jest zatem Tajwan oazą praworządności i policja tam zajmuje się głównie bywaniem na eventach (patrz -ochrona żółtej kaczuszki przed przemieszczeniem przez wiatr i ewentualnie zasztyletowaniem parasolką) i nauką przechodzenia przez pasy w młodszych grupach przedszkolnych?
Nie jest aż tak pięknie…
* Pomimo dość ostrej polityki antynarkotykowej ( z karą śmierci za przemyt włącznie), wszelkie „substancje kolekcjonerskie” są dostępne. Nie raz zdarzyło mi się spotkać białasów z blantem w dłoni, snujących się w przestrzeni publicznej. Którym to blantem wydającym charakterystyczną woń, nikt, łącznie z przejeżdżającym w okolicy patrolem policji – się nie zainteresował… Panów (skośnookich) dzielących biały proszek na kreski na masce samochodu zaparkowanego w średnio ruchliwej ulicy np. podczas świątynnej parady też udało mi się kilkakrotnie wyłuskać z tłumu -aczkolwiek nie robiłam testów tego, co sypali…Może dzielili proszek do prania skarpetek na porcje odpowiednie akurat dla jednej porcji bielizny osobistej?
* Istnieje całkiem prężnie działająca branża przemytnicza. Poznałam jakiś czas temu takiego ”kolegę” który ma biznes „transportowy” – czyli sprowadza i sprzedaje zwierzątka gatunków rzadkich i zagrożonych wyginięciem typu żółwie, węże i jaszczurki oraz świstaki, które dziany Tajwańczyk może sobie zakupić- aby pokazać, że go stać na taki rarytas. Biznes kolegi hula dosyć ostro, co ciekawe – ogłasza się on na fejsbuku… Pokazał mi swoje zwierzątka dosyć szybko, i był mile zaskoczony że wiem co nieco o gadach i jaszczurach. A zwłaszcza żółwiach…
Edit. Chciałam zamieścić zdjęcie kolegi niańczącego asortyment – ale chyba jednakowoż ktoś mu wytłumaczył, że FB nie jest dobrą platformą do handlu towarami niezbyt legalnymi. W każdym razie konto prywatne i „biznesowe” zniknęło – co w rzeczywistości azjatyckiej jest nie lada wydarzeniem…
* Tajwan miał nawet jednego bombera- pacyfistę, zwanego „ryżowym bombowcem” (info po angielsku – TU >>KLIK<<) – rolnika, który podkładał małe bombki samoróbki, wykończone ryżem – między innymi w budkach telefonicznych Taipei. Dlaczego to robił? Aby zwrócić uwagę na problem miejscowych producentów ryżu, zagrożonych bankructwem po wstąpieniu przez Tajwan do WTO (jako „Oddzielny obszar celny Tajwanu, Kinmen i Matsu” - dlaczego taka dziwna nazwa ,pisałam już TU). Ładunki konstruował zogodnie z przeszkoleniem odebranym podczas obowiązkowej służby wojskowej – i dokładał wszelkich starań, aby przypadkiem komuś nie stała się krzywda. Z 17 podłożonych „bombek ryżowych”eksplodowały dwie, nie powodując żadnych większych strat materialnych. Po wcześniejszym zwolnieniu z więzienia rolnik z zacięciem saperskim skupił się na działalności dla siebie najważniejszej – czyli pomocy rolnikom poszkodowanym przez napływ taniego ( i często złej jakości) ryżu, oraz promocji „rolnictwa ekologicznego/organicznego”.
* Choć obsadzanie urzędów państwowych za pomocą klucza „krewni i znajomi” nieco ograniczono wprowadzając obowiązkowe egzaminy dla kandydatów na urzędnika państwowego – to jednakowoż łapówkarstwo i malwersacje kwitną. Przykład płynie z góry, najgłośniejsze afery to aresztowanie byłego prezydenta za „zaginione” 30 mld USD w 2008 oraz tegoroczna – która na końsko-botoksowej twarzy obecnego prezydenta Ma dorzuciła kilka zmarszczek – gdy okazało się, że jego rzeczniczka przyjeła 10 mln taibi (czyli ponad milion PLN) za ustawienie przetargu.
* Istnieją grupy trzymające władzę i pilnujące porządku oraz zbierające dobrowolne „security fee” na na przykład targowiskach oraz najtmarketach (o tym za chwilę). A dlaczego istnieją i mają się dobrze? Gdyż…
A teraz śmietanka z wisienką
W odróżnieniu od Japonii i Hongkongu, gdzie triady/yakuza trzyma się raczej w podziemiu – na Tajwanie tongi (jeszcze jeden synonim) działały powiedzmy pół legalnie… Brak bardziej zdecydowanych działań policyjnych (ponoć i według różnych źródeł) wynikał z tego, że owe organizacje i „bractwa” znalazły się pod swego rodzaju ochroną partyjnej wierchuszki. A czemu tak? Bo swego czasu (jeszcze na kontynencie) wspierały Kuomintang w utrzymaniu władzy, komunistów i ich sprawiedliwości ludowej bojąc się jak diabeł święconej wody.
Najsłynniejszym członkiem, stojącym ponoć dosyć wysoko w hierarchii Stowarzyszenia Trzech Harmonii był założyciel Republiki Chińskiej – doktor Sun Yat-Sen. Od początku swojej działalności rewolucyjnej był on związany osobą swoją oraz swoich współpracowników z rozlicznymi ( w tym „międzynarodowymi”)grupami tongów, którzy z założenia byli przeciwnikami Mandżurów (a także Japończyków i „długonosów”, panoszących się na terytoriach słabnących Chin… Sun Yat Sen próbował ich nakłonić do zbrojnego powstania przeciwko okupantom japońskim – i prawie mu to wyszło. Prawie, gdyż przedstawiciele rozlicznych organizacji zgodzili się co do zasadności chwycenia za broń w celach nie zarobkowych a patriotycznych – po czym przed przejściem do czynu chwycili się za łby na etapie przedwstępnych negocjacji, kto z kim i co ma robić. Oczywiście, z mafijnego powstania zostały strzępy, które szybko uprzątnęła japońska policja.
Jednakowoż, gdy SunYat Sen w końcu spełnił swój wielki sen o „pierwszej azjatyckiej demokracji”, o swój udział upomnieli się wieloletni współpracownicy z lokalnych i emigracyjnych kręgów, którzy w rozwarstwionych ekonomicznie i niestabilnych Chinach okresu międzywojennego zbili niewyobrażalne fortuny. Ponoć w Akademii Wojskowej Whampoa całe dowództwo wywodziło się z triady Zielonego Gangu – blisko związanego z młodym, błyskotliwym oficerem nazwiskiem Czang, Czang Kaj Szek. W niespokojnych latach dwudziestolecia międzywojennego triady wspierały rządzących – a właściwie chroniły siebie i swoje interesy, znając z opowieści rosyjskich uchodźców możliwości i perspektywy związane z ustanowieniem „władzy ludu”, czyli likwidację wszelkich dochodowych „poletek” – opium, prostytucji, bogatych ludzi, kupców i przedsiębiorców. Zatem nie powinno zaskakiwać, że podczas wielkiej ewakuacji popleczników rządu „demokratycznego” (tak naprawdę nie był on wcale aż tak demokratyczny…) oczywiście wśród ewakuowanych na Tajwan znaleźli się „kluczowi współpracownicy pionu wywiadowczo-dywersyjno-sabotażowego”, którzy wraz z resztą uprzywilejowanych uciekinierów ułożyli sobie życie na nowo.
Więcej na ten temat:
Na zakończenie.
Tajwan jest krajem naprawdę bezpiecznym. Znacznie bezpieczniejszym niż Polska. Nie oznacza to bynajmniej, że chadzają sobie tu same kryształowo czyste anioły o duszach nieskalanych nawet myślą o jakimś wałku.
Jednakowoż, jeżeli na przykład zgubisz portfel z dokumentami i klucze w autobusie, to zostanie ci on zwrócony ( nie wiem jak z gotówką, ale zakładam, że szansa na odzyskanie nienaruszonej sumy jest sporo wyższa niż nad Wisłą).
Nie wydaję mi sie, żeby ktokolwiek kogokolwiek żgał tu nożem bez powodu, stadionów nikt nie pali, racami dymnymi się nie rzucają, bitew na sprzęt rolniczo-ogrodniczy typu widły i maczety nie zanotowano (a mój znajomy policjant po obejrzeniu losowego filmiku z akcji stadionowej był w cięzkim szoku i pytał, czy to wojna jakaś).
Jeżeli zdarza się jakieś zabójstwo – to raczej nie z nudów (w ostatnim roku na tapecie była studentka, która w afekcie zadźgała molestującego ją od lat dziadunia z sąsiedztwa, oraz wietnamska żona, którą mąż gnębił, aż przesadził i dostał nożem z zaskoczenia od niewiasty w stanie załamania nerwowego).
Przestępstwa skarbowe i bankowe są tu „plagą” na tyle wielką, że rząd tajwański podjął kroki prewencyjne owocujące między innymi weryfikacją zakupów za pomocą karty kredytowej (vide – jak kolega kupował mi bilet) oraz koniecznością dostarczenia listy zweryfikowanych kont, na które można wysyłać pieniądze korzystając z dostępu internetowego.
Triad ganiających po ulicach i łupiących kogo popadnie – nie uświadczyłam. Ale… ( o tym w następnym poście)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz